Siostro, zastrzyk, czyli Linux w urządzeniach Google i Microsoftu
W sumie. Czy kogoś to dziwi? Osoby będące w temacie zapewne śledzą od jakiegoś czasu doniesienia o walecznym trudzie jaki zadają sobie wiodące korporacje, aby zaoferować ludziom Linuksa jako przykrywkę dla swoich produktów. Bo jak inaczej określić Chromebooka dla którego Google przygotowało możliwość uruchamiania aplikacji Linuksowych (na Linuksie, wykombinuje sobie to), oraz Microsoft który pozwoli na skorzystanie z Ubuntu na… Windowsie 10 odpalonym na tajemniczym ACPC.
Jaki Chromebook jest, każdy widzi. Przynajmniej konsument mieszkający w USA, gdyż na Starym Kontynencie ten sprzęt to egzotyka. Niewiele osób jednak wie, że pod spodem tkwi Linux – tak bardzo znienawidzony przez masowych konsumentów. To jednak nie stoi na przeszkodzie, aby Chromebooki odnosiły sukces sprzedaży w USA. Co więcej, sukces jest tak gwałtowny i odczuwalny, że większość serwisów zliczających ruch internetowy stworzyło oddzielną kategorię dla tego Linuksa, który udaje co innego. Ale teraz sprawy się komplikują, bowiem Google oficjalnie ogłosiło, że kolejne wersje systemu dla tych urządzeń będą w stanie uruchomić… Programy linuksowe. Dzięki temu sprzęt ma pozbyć się etykiety zabawki a my otrzymamy nowe możliwości. Co prawda aplikacje będą uruchamiane w wirtualnej maszynie. Ale takiej stworzonej specjalnie na potrzeby Chromebooka, kompletnie zintegrowanej z ChromeOS. Wspomniane programy mają uruchamiać się w oka mgnieniu, a instalować je będziemy mogli za pomocą komendy… Fanfary… apt-get.
Posiadacze Pixelbooków mogą już zacierać dłonie, a użytkownicy starszych konstrukcji doczekają się zapewne aktualizacji w niedługim czasie. Tak jak i doczekali się obsługi aplikacji z Androida, itp.
No dobrze, ale o ile w przypadku Google od czasu do czasu przenikają jakieś doniesienia, że ten Linux plącze się na desktopie ich deweloperów, Androidzie i ChromeOS, o tyle zapał jakim zapałał do Linuksa Microsoft może nieco zastanawiać. No dobrze, Azure gdzie połowa maszyn wirtualnych to Linux. No dobrze, integracja w Windows 10 Basha i innych. Kto o tym nie słyszał. Ale Linux na sprzęcie dedykowanym Windowsowi? Always Connected PC to właśnie takie coś. Coś napędzane procesorami Qualcomm Snapdragon 835 i działające jedynie pod Windowsem 10 skrojonym na potrzeby architektury ARM. Dacie wiarę? Platforma na której do tej pory nie udało się uruchomić Linuksa – przynajmniej na urządzeniach dedykowanych ACPC – Asus NovaGo, HP Envy x2, Lenovo Miix 630. A jest o czym marzyć. Urządzenia wytrzymujące do 20 godzin na baterii działają na wyobraźnie. Szczególnie mocniej, gdy poczyta się zapowiedzi Microsoftu, że stworzą rozwiązanie pozwalające na uruchomienie Ubuntu (tak, Ubuntu) na Windowsie napędzającym taką maszynę.
Na konwencie Microsoft Build 2018 zaprezentowane zostało właśnie rzeczone Ubuntu uruchomione na ARM PC. Niestety jako aplikacja ze sklepu Microsoft Store. Zatem na nic nasze sny o natywnie wolnym systemie na ACPC. Co więcej, to rozwiązanie daje nam dostęp jedynie do terminalu. Jednak jakich można epitetów użyć, by określić ten sukces, nawet jeśli odbywa się to pod przykrywką świadomych działań Microsoftu?
Powyższe doniesienia prawdziwych twardzieli raczej nie zauroczą. Każdy, kto potrafi samodzielnie zainstalować lub używać zainstalowanego Linuksa nie zatęskni do protez oferowanych przez gigantów. Najbliżej ideału jest jednak Google. Każdy program, czy to graficzny czy tekstowy na Chromebooku. To już coś.
Sodoma i Gomora
Dla mnie używanie programów linuksowych na chromebookach to nie nowość. Co prawda do tej pory wymagało to wybrania sprzętu z procesorem Intela (na armach wchodzi w grę tylko uruchamianie w trybie chroot) i zainstalowania linuxa (po wcześniejszym zdjęciu zabezpieczeń, ale producenci sprzętu i samo Google nie blokowali tego jakoś bardzo). Sam mam taką maszynę i muszę przyznać, że Gallium OS (przerobiony Xubuntu) działa na tym nie gorzej niż sam Chrome OS (bazujący podobno na Gentoo), a ściślej Firefox lub Chromium działają z taką samą wydajnością jak oryginalny Chrome. Również czas działania na baterii jest porównywalny.
Nie tyle chodzi o możliwość zainstalowania na Chromebooku innego linuksa, ale o możliwość uruchomienia w Chrome OS aplikacji linuksowej, a nie tylko aplikacji webowej. Nie mam Chromebooka, ale to – jak dotąd – było chyba niemożliwe. Ty masz, zatem z chęcią bym poznał Twoje doświadczenia.
Zupełnie przy okazji – czy, jeśli masz takie doświadczenia – mógłbyś się krótko podzielić informacją nt. wydajności, długotrwałości pracy na bateriach itp. pomiędzy “normalnym” notebookiem, a takim chromebookiem?
Rozumiem różnicę. Do tej pory nie było (nie ma) możliwości uruchamiania na Chrome OS żadnych aplikacji oprócz webowych. Żeby uruchamiać normalne programy trzeba zainstalować inny system (zastąpić Chrome OS, w dual boot albo chroot). Teraz ma być możliwość uruchamiania aplikacji linuksowych z poziomu Chrome OS poprzez maszynę wirtualną (ciekawe czy będzie jakiś istotny narzut).
Komputer to Toshiba CB30-B-104. Kupiłem, bo ma dobry ekran – 13 cali IPS (duży jak na chromebooka) i ogólne jest bardzo kompaktowy. Procesor to jakiś dwurdzeniowy Celeron pasywnie chłodzony. Jeszcze przed zakupem wiedziałem, że dobrze współpracuje z linuksem, ale też chciałem zobaczyć, jak działa Chrome OS, bo nie miałem wcześniej okazji. Od początku akceptowałem słabą wydajność i symboliczną przestrzeń dyskową. W ogóle lubię takie sprzęty – jak pojawiły się netbooki ponad 10 lat temu, też sobie taki kupiłem (asus eee pc 901), żeby zainstalować na nim linuksa.
Co do Chrome OS, to trzymałem go ok 2 tygodnie. Interfers sprowadza się do przeglądarki internetowej, to co pod spodem jest dobrze ukryte. System jest bezobsługowy, żeby coś zepsuć – trzeba wiedzieć jak to zrobić. Wyobrażam sobie, że większości użytkowników to wystarczy, bo i tak nie wychodzą z przeglądarki internetowej, no i nie muszą wykonywać żadnych zabiegów konserwacyjnych w systemie – np. potrzeby mojej żony pewnie byłyby tym Chrome OS zaspokojone.
Z drugiej strony bardziej zaawansowani i skorzy do eksperymentów mogą sobie instalować alternatywne systemy operacyjne i w zasadzie nie jest to blokowane. Jest hardwarowa blokada (śrubka do wykręcenia po otwarciu obudowy), ale to tylko po to, żeby zniechęcić tych co nie wiedzą co robią.
Zdecydowałem się na całkowite zastąpienie Chrome OS przystosowanym do tego sprzętu Gallium OS. Ponieważ nie ma tam dysku twardego a tylko moduł e-MMC o rozmiarze 16 GB dwa systemy zabierałyby miejsce, które tutaj jest wyjątkowo cenne. Poza tym zakładałem, że funkcjonalność Chrome OS i tak będę miał, jak sobie zainstaluję Chrome, chociaż oczywiście bez tej “bezobsługowości” systemu. Developerzy Gallium OS twierdzą, że ich system nie spowalnia chromebooków w porównaniu z Chrome OS. Ja w zasadzie mogę to potwierdzić. Jest równie responsywny i porównywalnie działa na baterii (mam wrażenie, że nawet nieco dłużej) – w tym modelu to ok 6 – 7h, czyli stosunkowo krótko jak na chromebooka. Głównym problemem przy instalacji linuksa jest niepełna kompatybilność – standardowo jest problem z modułem dźwiękowym. Jeśli ktoś chce zainstalować np. czyste Ubuntu to dźwięku nie będzie. W wiki Archa jest zdaje się poradnik, jak postawić Archa na chromebooku i główna trudność to właśnie uruchomienie dźwięku. Dlatego prościej instalować Gallium OS, które jest przystosowane do specyfiki sprzętowej – nie tylko ma odpowiednie sterowniki, ale również np. odpowiednie mapowanie klawiszy, bo klawiatura ma lekko nietypowy układ.
Procesor ma mizerną wydajność, ale zapewnia wystarczającą responsywność, wszystko jest płynne i bez lagów. Ogólnie teraz mam w pełni funkcjonalny komputer z linuksem, z którego bardzo chętnie korzystam do prostych rzeczy typu internet i edycja tekstu – np. przy pisaniu tego komentarza. Czasem robię bardziej obciążające rzeczy, np. wsadowe przetwarzanie zdjęć przy pomocy ImageMagick albo OCR – trwa dłużej niż na normalnym sprzęcie, ale bez tragedii. Najbardziej dokucza brak przestrzeni dyskowej – system i aplikacje zajmują połowę, więc zostaje 8 GB na dane i trzeba się pilnować.
“tak bardzo znienawidzony przez masowych konsumentów”
znienawidzony? przecież masowy konsument nawet nie wie co to linux to jak ma go nie nawidzieć