2016 – rok w którym Linux pokonał 2%
Statystki… Wszyscy nimi pogardzamy, potrafimy wytknąć błędy w wyliczeniach i zbieraniu próbek. Ale pasjami śledzimy słupki popularności i poparcia. Jak to było z Linuksem wszyscy wiemy. Przez lata użytkownicy Linuksa musieli spuścić nos na kwintę i pogodzić się z tym, że mainstreamowe statystyki są dla tego systemu bezlitosne. Standardem było wykazywanie popularności Linuksa w okolicach 0.8% – 1.10%. Te mizerne wskazania stały się podwaliną do uknucia ironicznych terminów typu „rok Linuksa”. Jednak od paru lat byliśmy świadkami jako takiego progresu a czerwiec tego roku był przełomem. Bezduszne ogólnoświatowe statystyki zaczęły notować użytkowników Linuksa w granicach 2 – 4%.
Oczywiście nie mówimy tutaj o przyjaznych dla naszego systemu statystykach typu w3schools.com, gdzie Linux bryluje od dawien dawna i obecnie przełamuje już barierę 6%.
Należący do Net Applications serwis Netmarketshare.com „popsuł” się w czerwcu i z 1.70% użytkowników Linuksa zrobiło się ich 2.02%, by w następnym miesiącu wzrosnąć do 2.33%. Stan ten utrzymuje się do dnia dzisiejszego (+-0.10%). To chyba najbardziej spektakularny wzrost popularności, gdyż odbył się w statystykach kojarzonych do tej pory i skupiających się wokół komercyjnych produktów. Netmarketshare.com opiera się na monitorowaniu 40 000 stron WWW, które dostarczają 160 milionów unikalnych wizyt miesięcznie.
Bardzo rozproszone statystki W3Counter.com (dane zbierane ze strony posiadających zainstalowany darmową wersję tego licznika) są mocno rozchwiane, ale jeżeli pojawia się tam Linux, to zawsze powyżej 2%. Niestety nie dowiemy się jaka liczba stron uczestniczy w tym zliczaniu, lecz wobec darmowej oferty W3counter może to być niebagatelna wartość. Obecnie wykazywane jest nawet 3.14% użytkowników Linuksa odwiedzających serwisy monitorowane za pomocą tego skryptu. Niemniej, wszystko zależy od aktywności wokół danej platformy w danym miesiącu. Łatwo zauważyć, że wzrost statystyk generowanych przez linuksowe przeglądarki przypada na miesiące kiedy mają miejsce premiery nowych wydań dystrybucji (czerwiec, październik, listopad). Podobnie zresztą jak wzmożona aktywność użytkowników innych systemów podczas ważnych dla nich okoliczności. Jednak nawet takie „zrywy” potrafią dać jako takie wyobrażenie o potencjalnej liczbie osób z pingwinem za pan brat. I nie tylko.
Nieco bardziej skomplikowana sprawa jest ze serwisem Statcounter.com. 2,5 miliona monitorowanych stron przynoszą miliardy odsłon i próbek. Jednak prawdziwe wartości kryją się nieco głębiej niż główna strona gdzie Linux nadal oscyluje w granicach 1.50%. Otóż jeżeli pobrać wykaz rynkowych udziałów dla całego świata okaże się, że około 90 państw (na ~236) podaje zerowe statystki w przypadku Linuksa. O ile łatwo w to uwierzyć dla takiej egzotyki jak Niue, to jednak zastanawia zero wykazywane dla takich krajów jak Chiny, Australia, Meksyk, Malezja czy Białoruś. Wytłumaczeniem jest ignorowanie wartości poniżej 1% – ale to nadal zastanawia.
Jednak Statcounter.com pozwala bliżej przyjrzeć się naszemu europejskiemu podwórku, gdzie niekwestionowanym liderem w użytkowaniu Linuksa okazuje się… Gibraltar (11.2016 – 8.9%). Wśród krajów wykazujących więcej niż 2% użytkowników Linuksa mamy Grecję (4.01%), Niemcy (3.8%), Finlandię (3.09%), Słowację (2.9%), Irlandię (2.84%), Włochy (2.51%), Czechy (2.45%), Hiszpanię (2.34%), Austrię (2.17%). Przypomnijmy, to wszystko na serwisie Statcounter.com, który w ogólnym rozrachunku nie uwzględnia lub bardzo zaokrągla w dół statystyki z niektórych państw dla niektórych systemów (Linux, Chrome OS).
Jak bardzo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia widać na statystykach jeszcze bardziej nam bliższych. Według Statcounter.com w Polsce populacja użytkowników Linuksa waha się w granicach 1.30 – 1.40% ogółu. Jednak nielubiane przez nas statystyki Gemius.pl pokazują nieco inny obraz. Od początku bieżącego roku procentowy udział Linuksa osiąga według nich 1.90 – 2.12%.
Należy też pamiętać, że w tych wynika żadnego udziału nie mają ani Android ani Chrome OS. Dla nich mamy oddzielne statystyki. Jakże optymistyczne. Wystarczy wziąć pod uwagę rynek Chrome OS w USA, czy Androida – gdziekolwiek. Choć ich spowinowacenie z Linuksem jest jakie jest, Linux nie zaistniał na salonach tylko dzięki nim. Osobnym rozważaniom można poddać pochodzenie statystyk z etykietą Unknown. To może oznaczać ukryte Linuksy, ukryte Windowsy – a może nawet jedno i drugie.
No dobrze, ale z czego tak naprawdę się tutaj cieszyć? Każda rozsądnie myśląca osoba daleka jest od histerycznego entuzjazmu wobec rachitycznego dwuprocentowego udziału Linuksa w statystykach systemowych. Niemniej warte rozważenia jest to, co spowodowało, że w przeciągu roku Linux był w stanie zaakcentować swoją obecność i wykonać skok od 0.5% do 1% w niektórych przypadkach. Najprostszym wyjaśnieniem może być faktyczny wzrost liczby użytkowników tego systemu. Nie zapominajmy jednak, że statystyki te zależą też od tematyki monitorowanych witryn. 10 tysięcy stron dedykowanych Windowsowi nie wywoła zaciekawienia wśród użytkowników Linuksa – i nawet gdyby było nas 10%, to według danych z takich stron będzie nas 0.01%. Może zatem zaczęto zliczać ruch ze stron które są ciekawe dla osób z Linuksem na pokładzie? A może zaprzestaliśmy uporczywego blokowanie skryptów od statystyk? Może przeglądarki zaczęły przedstawić się (user agent string) w bardziej rozpoznawalny i ujednolicony sposób? Cokolwiek by to nie było, przez lata mogło generować mocno zafałszowany obraz faktycznej kondycji Linuksa. W 2016 roku coś się zmieniło i życzmy sobie, aby w 2017 statystki osiągnęły poziom tych którymi może pochwalić się macOS.
Problemem linuxa jest rozdrobnienie
znaleźć rozwiazanie dowolnego problemu to 10 różnych metod tylko że każdy opis jest silnie zwiazany z konkretna dystrybucja to
i Ci biedni uzytkownicy nie maja z linuxem zadnych szans 🙂
Wiec ja nikomu nie polecam choć sam uzywm yocto i buduje cały system sam i sobie linux-a chwale
Siłą Linuxa jest różnorodność,oraz wolność wyboru.Byłem biednym użytkownikiem,i wykorzystałem szansę.Używam i chwalę sobie.
PS:Biedni użytkownicy nie maja szans z Windowsem,a znam takich,których przerasta zegar w kuchence gazowej.
Linux nie jest obowiązkowy.
Polecam Linuxa.
Podsumujmy owe rozdrobnienie w aspekcie, o którym wspominasz:
– inity – w zasadzie 2, może 3,
– systemy paczek – w zasadzie bodaj 4.
I można by tak wyliczać, gdzie okaże się, że alternatywy istnieją w zakresie zaledwie kilku rozwiązań. Ba, niektóre rozwiązania są “między dystrybucyjne” 🙂 (np. systemd, networkmanager itd.).
Biedny użytkownik, bo – sorry – często głupi użytkownik, którego jedynym sposobem argumentacji, jest argumentacja konsumencka: mają to tak zrobić, by działało. W dodatku tak, jak ów użytkownik chce, a nie jak to sobie przewidzieli twórcy. Biedny, bo nie chce mu się zmieniać przyzwyczajeń i nawyków (rozumiem, ale domagania się, by linux /dowolny/ działał jak Windows, macOS, czy cokolwiek innego – nie rozumiem). Biedny, bo nawet mu się zaglądnąć nie chce do podstawowych informacji o tym, czego chce używać (sam się spotkałem z gościem, który zatruwał forum tym, że nie może zainstalować jakiegoś windowsowego programu; nie nie w wine). Biedny, bo… najczęściej słabo władający językiem, w którym komunikacja o linuksie się odbywa, a wbrew pozorom niewiele jest sensownych wiki dystrybucji po polsku).
I tak można byłoby długo wymieniać.
Też nie polecam linuksa. Z zupełnie innej jednakże przyczyny. Mam po prostu dość słuchania, że np. coś nie działa tak jak on chce, a przecież w czymś (na Windows) działało. Mam dość użerania się z użytkownikami, którym nawet nie chce się podać podstawowych informacji by rozwiązać problem. I na koniec mam dość pokolenia użytkowników linuksa, którzy są wyłącznie jego konsumentami.
A “biedny użytkownik” z dowolnym systemem nie ma żadnych szans.
Rok Linuksa! 😉
Najczęściej problem,nie tylko Linuksa,leży(siedzi) między ekranem a klawiaturą.
Swoją drogą, to czy ktoś biegły w badaniach statystycznych, w szczególności dotyczących poruszonego w artykule tematu mógłby mi wytłumaczyć różnicę w tych dwu wykresach:
http://ranking.pl/pl/rankings/web-browsers-engines.html
http://ranking.pl/pl/rankings/web-browsers-groups.html
Albo bowiem czegoś nie wiem (co jest oczywiste, ale w tym zakresie sądzę, że nie jestem w błędzie), albo nie rozumiem kompletnie wykresów itd. (nie wykluczam), albo ktokolwiek kto zleca badania f-mie Gemius.pl winien się głęboko zastanowić nad wydawaniem pieniędzy.
Linux nie powiększa swoich udziałów dzięki „polecaniu” go. To pojawienie się go w ofercie masowej generuje jakiś procent nowych użytkowników. Np. bez większych ceregieli mogłem zakupić dla dziadków laptopa z Ubuntu na pokładzie. Nie to, żebym go nie potrafił tam zainstalować, ale miałem przynajmniej gwarancję obsługi sprzętu.
Wszędzie tam, gdzie użytkownik musi samodzielnie zainstalować system musi wystąpić jasna i klarowna przesłanka ku temu. Obecnie jedynym argumentem może być brak wirusów (na taką skalę jak na Windowsie). Nie ma oprogramowania stricte linuksowego (no może poza Darktable), więc dla przeciętnego usera nie ma wabika. Windows z kolei oferuje tę samą bazę oprogramowania użytkowego co Linux. Co więcej – w kilku odmianach.
Na ultrabooku mam Windows 10, bo jest tam dysk ssd i na uczelni to się bardzo przydaje, ale na stacjonarnym nic innego sobie nie wyobrażam jak Linux. Po prostu Windows nie pasuje do charakteru maszyny, która pracuje tygodniami bez restartów. Obecnie bawię się Solusem i jest miło, aczkolwiek wiele pracy trzeba włożyć by doprowadzić system do wysokiego poziomu uzywalności
Szukam wirtualnej klawiatury, która będzie się aktywowała w momencie
kliknięcia w pole adresu w przeglądarce, albo przy zmianie nazwy folderu
itp. Oczywiście program na Linuksa.
Drugie pytanie:
Szukam dystrybucji, którą postawię na małym komputerku, który ma być
podłączony do TV. Oglądanie filmów, seriali, muzyka, gry z NES/SNES i
inne emulatory. Wymagania to możliwość obsługi padem zamiast myszki i
klawiatury (na czas instalacji oczywiście podłącze te peryferia).
Kolejna wymagana rzecz to GUI. Ma to wyglądać jak to co jest w konsolach
np. Playstation 3. Jest niby openElec zbudowane na KODI, ale nie
obsługuje pada. Lakka Linux obsługuje pada od razu, ale to distro tylko
do gierek. Potrzebny mi taki mix openELEC i Lakka linux.
Nie wiem, co dokładnie wzbudza Twoją ciekawość, ale rzucającą się w oczy anomalią jest ‘crossing-over’ między silnikami Blink a WebKit na wykresie silników, podczas gdy wykres grup rzeglądarek (z których każda wszak jest napisana na konkretnym silniku) ma zgoła inny przebieg. Aby móc to wytłumaczyć dokładnie, musiałbym sie zaznajomić ze szczegółową metodologią, ale intuicja podpowiada, że do pierwszego kwartału 2016 skrypty nie rozróźniały poprawnie Blinka jako osobnego silnika a przy tym przynajmniej częściowo identyfikowały jego użycie jako użycie WebKIta (nie jestem fachowem, ale zdaje się, że Blink jest jakoś forkowany z WebKita). Kiedy twórcy skryptów się z tym problemem uporali, Webkitowi sporo spadło, Blinkowi fenomenalnie wzrosło.
Pozostałe różnice, które możesz zaobserwować także na pewno mają swe źródło w sposobie pomiarów. Wydaje się, że o ile skrypty dość dobrze identyikują przeglądarkę, o tyle niekoniecznie poprawnie robią to z silnikiem. Teoretycznie wydaje się, że taka rozbieżność to istne kuriozum, ale znowu intuicja podpowiada, że sposoby pomiaru tego typu zmiennych w Sieci są zwyczajnie dalekie od doskonałości i w znacznej mierze opierają się na założeniach i szacunkach – zresztą dokładnie to wynika z całego tekstu Salvadhora odnośnie aktywności użytkowników Linuxa w Sieci. Co pomiar to inny wynik, a rozbieżnosci między nimi wydają się sporo większe, niż błąd pomiarowy. Zasada brzytwy Ockhama każe nam przyjąć najbanalniejsze wytłumaczenie tego fenomenu – mianowicie, że pomiary są niedokładne.
‘Biedny użytkownik, bo – sorry – często głupi użytkownik, którego jedynym
sposobem argumentacji, jest argumentacja konsumencka: mają to tak
zrobić, by działało.
Wyjątkowo muszę się z Tobą posprzeczać. Jeśli uznamy, że upowszechnienie Linuxa jest zjawiskiem oczekiwanym i pozytywnym (a zakładam, że tak, bo wszyscy na tym skorzystają: twórcy, dotychczasowi użytkownicy, nowi użytkownicy a nawet społeczeństwa, poprzez zmianę świadomości ludzi i realne oszczędności na wydatkach publicznych na infrastrukturę informatyczną etc), to MUSIMY przejmować się argumentacją z perspektywy konsumenta. Zauważ ewolucję systemów desktopowych opartych na Linuxie: stają się coraz łatwiejsze i coraz bardziej intuicyjne w użyciu i wiąże się to z rosnącą (powoli, ale stale) popularnością Linuxa. Dwa procet użytkoników to mało? Odrzućmy ‘smaoinstalujące się’ dystrybucje i wróćmy do czasów, gdy konieczna była kompilacja komponentów systemu, a zamiast paczek i ich menadżerów mieliśmy zapomniane już ‘piekło zależności’ i… szybciutko zapomnimy o malutkiej wartości 2 procent i bedziemy się cieszyc z 0,02…
Dziś dystrybucje takie jak Mint, ElementaryOS czy Ubuntu NIE RÓŻNIĄ się pod względem ergonomii od mainstreamu. Różnica pojawia się, gdy wchodzimy w szczegóły, gdy nasz linuxowy neofita chce coś zainstalować i… nie działa. Ty, Megazuziek czy Dobrecki, czyli fachowcy, napiszecie – sprawdź jakich brakuje zależności i doinstaluj. Neofita pyta sam siebie: co to są zależności?! Jak, do cholery, sprawdzić?! Jak doinstalować?!!! Wy wtedy – i słusznie, obiektywnie patrząc – powiecie: chłopie, doucz się poczytaj, użyj mózgu. No ale w wiodącym systemie nikt tego od użytkownika nie wymaga. I to jest ta różnica: dla szarego zjadacza bitów istotna.
Osobiście stałem się świadomym użytkownikiemLinux z olbrzymim bagażem niewiedzy. Uczę się i sprawia mi to frajdę. Ale nie każdy ma takie zboczenie, niestety…
Zgoda. Ale niestety to z tym problemem środowisko musi ‘dealować’, by Linux mógł się upowszechnić…
Ale by się pojawił w ofercie masowej – musi być ‘idiotooprny’ i koło się zamyka. Tak dlugo, jak bedziemy się obrażać na ‘konsumencie marudzenie’, o którym pisze @pavbaranov:disqus, tak długo Linux nie będzie oferowany w ofercie NAPRAWDĘ masowej. Tam, gdzie jest (oprogramowanie AGD, telewizorów, routerów etc), interakcje dla użytkownika ograniczono do minimum i uproszczono do maximum. I wtedy, nagle, ludzie używają Linuxa i są szczęliwi. A na desktopie? Trzeba polecać, bo wciąż wybór dystybucji czy platformy sprzętowej niosą ze sobą konsekwencje nieraz na lata, a problem tkwi w tym, że człowiek nowy w świecie Linuxa nie ma pojęcia, co jest ważne.
Wypróbuj Florence (jeżeli używasz KDE będziesz potrzebował też at-spi-registryd).
Innymi słowy, użytkownik jest najszczęśliwszy wtedy kiedy nie używa Windowsa i nie wie, że używa Linuksa 😀
Mi Linuxa poleci nauczyciel z informatyki-ze skutkiem.
Sam probowalem wczesniej Mandrake 10,kupionym z gazetka w kiosku.W moim przypadku polecanie,oraz wrodzona ciekawosc zadzialaly…
Nie pierwszy to przypadek w historii, gdy tzw. masowy konsumet bardzo nie chce czegoś, co jest dla niego lepsze i bardzo chce coś, co mu szkodzi, zaś najszczęśliwszy jest wtedy, gdy ktoś za niego zrobi tak, by było dobrze wmawiając jednocześnie, że jest tak, jak konsument chciał. Cały dział – za przeproszeniem – nauki, zwany marketingiem, się na tym zasadza… 😀
Ok, wszystko się zgadza. Niech sobie konsument ma podejście konsumenckie. Jak najbardziej to zasadne. Proszę bardzo: RHEL, SLES, niech chociaż wykupi support w Ubuntu… Tyle, że 99% dystrybucji jest tworzona przez woluntariuszy. I tu nie ma relacji – konsument-producent, albowiem tego producenta brak. Nie, nie obrażam się na “konsumenckie marudzenie”. Po prostu mam inne podejście, które sprowadza się do twierdzenia, że coś, co należy do społeczności jest tak dobre, jak owa społeczność. Jeśli tej ostatniej brakuje, to w ogóle nie ma o czym mówić.
Idiotoodporne dystrybucje już mieliśmy i mamy. Kiedyś była Mandriva, od dawna jest Ubuntu, teraz jest praktycznie na każdy linux dostępne Gnome 3. I cóż? Też marudzą, bo nie mogą zrobić czegoś. I kółko się zamyka, ale nie z powodu braku “idiotoodporności”, a z powodu silnego przywiązania do wzorców (Windows), które z siłą maniaka użytkownik chce przenieść na świat linuksa, bowiem ktoś mu wmówił, że to “zamiennik” Windows i w dodatku bezpłatny.
Mi polecił… MS 🙂 W momencie, gdy zaczynałem pracę od odmówienia modlitwy by wszystko działało, sprawdzenia wirusów, maleware’u, spyware’u, następnie modlitw, by Word chciał wczytać wczoraj zapisany plik, zacząłem szukać alternatywy. Były – przynajmniej taką miałem wówczas świadomość – dwie: Mac, na którego nie było mnie stać i linux. Zatem alternatywa była jedna. I tak już zostało.
Tylko… po co? Linux nie upowszechni się dopóty, dopóki producenci nie będą oferować praktycznie 100% swej oferty w wersjach Windows i linux (dowolny).
W mitycznego Photoshopa, czy MSO na linuksa nie wierzę. Za długo żyję 🙂
To o czym piszesz – zależności – praktycznie nie istnieje w obrębie dobrze prowadzonej dystrybucji (nawet w świecie rolling release). Jeśli ktoś pragnie używać tylko i wyłącznie jej i tylko i wyłącznie jej repozytoriów, to deweloperzy dbają (bądź winni dbać), by wszystko działało. I najczęściej (choć nie zawsze) działa. Problem leży w tym, że lepsze jest wrogiem dobrego. Wszak w dystrybucji X mam program w wersji 1, no, ale dostępna jest wersja 2, zatem “neofita” szuka. Oczywiście, że znajdzie się jakiś sposób na zainstalowanie “wersji 2”. I zaczyna się rozwalanie systemu.
Nie – raczej nikomu nie powiem “doucz się”, chyba, że mnie wnerwi na maksa. Natomiast powiem: powinieneś rozeznać się w tym, czego używasz. Przez kilkanaście lat używania linuksa przeszedłem mnóstwo dystrybucji. Pomagam, czy też staram się pomagać od bardzo wielu lat. I jak widzę, że ktoś np. zainstalował sobie Archa (to nie jest dystrybucja dla każdego, ale stała się w pewien sposób modna) i użala się na forum, że nie może zainstalować czegoś, albowiem jak wpisze apt-get “coś”, to pisze mu, że polecenie nie znalezione. Potem zaczyna się zabawa. W Archu dostępne jest dpkg. Po to, by móc zrobić paczkę, którą ten akceptuje. Gdzieś w necie ktoś znajdzie, że dpkg istnieje w Archu. Zatem… cóż prostrzego: yaourt (bo jakże inaczej :)) -S dpkg && dpkg paczka.deb. A potem płacz i zgrzytanie zębów.
Tak. Podejście, że “chcemy, by było łatwiej” jest ok. To wszyscy rozumią. Wg mnie, jednak, nie ma to nic wspólnego z konsumenckim podejściem. Przynajmniej tak, jak ja to rozumiem. To jednak długa rozmowa, przy jakimś dobrym winku lub whisky 🙂
Tak, chodzi mi o rozbieżność między blink, a przeglądarkami. Tak – blink jest forkiem webkita, który został stworzony w 2013 r. i wykorzystywany w Chrome od wersji 28. Także niemal wszelkie przeglądarki bazujące na Chromium >= 28 wykorzystują blinka. Tak też te przeglądarki zgłaszają się w sieci (tzn. nieco inaczej, ale o tym za chwilę). Jeśli zatem przeglądarka zgłosi Ci się jako np. Chrome/-ium >=28, to musi ona działać na blinku. Jeśli będzie to Opera >=15 – również. Itd. W styczniu 2014 praktycznie nie było (oprócz Debiana bodaj) działającej instalacji Chrome/-ium w wersji niższej niż 28. Musiała działać na blinku. “Grupa” pokazuje udział Chrome/-ium na poziomie 30% rynku. W tym samym okresie (aż do stycznia 2016) blink ma wg Gemiusa 0% rynku.
Jeśli zatem założyć, że większość użytkowników Chrome/-ium ma automatyczne/półautomatyczne aktualizowanie tej przeglądarki (także innych) – a założenie takie nie jest dalekie od prawdy – to wynik dostarczany przez Gemiusa jest po prostu przekłamany (mniejsza o to z jakiej przyczyny).
No, chyba, że ktoś od Gemiusa wytłumaczy mi prawidłowość metodologii ich badań.
‘To jednak długa rozmowa, przy jakimś dobrym winku lub whisky :)’
Jestem jak najbardziej na tak, jeśli dobre wiatry pozwolą 😀
Co do Twojej wypowiedzi – to otarłeś się o sedno ‘mojej pretensji’. NIe miałbym problemu, gdyby w dystrybucji, na którą się zdecydowałem, wszystkie programy z ‘dystrybucyjnych’ repozytoriów działały poprawnie. No ale, niestety, spory ich odsetek sprawia jakieś problemy – często banalne do rowiązania dla kogoś, kto się zna, ale początkujący ma prawo się nieznać. Nowsze wersje? Tu też bym nie obwiniał użyszkodników: bo skoro coś mu się wywala w wersji z repozytorium ‘dystrybucyjnego’, a nagle czyta gdzieś, że nowsza wersja jest stabilna, bo ta poprzednia to nie bardzo – no to nic dziwnego, że człowiek próbuje nowszej wersji, jeśli właśnie dla tego programu wybrał Linuxa! A że wpędza się tym samym w kłopoty? No właśnie, tu jest pies pogrzebany – w wiodącym systemie Z REGUŁY w kłopoty się w takiej sytuacji nie wpędzi.
Nie, nie bronię Windows, znam wady tego systemu aż za dobrze. Ale ma też on zalety – czy właściwości – których brak UTRUDNIA przeniesienie aktywości ‘komputerowej’ wielu zwykłych użytkowników na maszyny z desktopowym Linuxem. Dam Ci przykład – kupiłem drukarkę sieciową, wyszukałem specjalnie model z dostarczonymi przez producenta sterownikami pod Linuxa. Instalacja na mojej ostatniej maszynie z Windows? Bajka – DVD do napędu, działa. Pod Linuxem? Nie obyło się bez doprecyzowania paru rzeczy na jakimś forum i kilku komend w Terminalu. Też w sumie bajka, ale ta pod Windows była jednak bardziej bajeczna. Dla mnie to nie problem, dla wielu ludzi – tak.
Producenci nie będą oferować czegoś, na co nie ma zbytu. To, że kilku producentów gdzieś w zakamarkach stron ma ofertę laptopa z Ubuntu jest możliwe TYLKO z tego powodu, że Ubuntu powstało i opracowało może kontrowersyjny z punktu widzenia purysty, ale jednak PRZYJAZNY system operacyjny z maksymalnie uproszczoną obsługą i naprawdę bogatym repozytorium łatwych do instalacji programów.
Twoje przemyślenia zbiegają sie z moją intuicją i sensowne wytłumaczenie jest tylko jedno – shit in, shit out.
Próbuję zrozumieć metodologię tzw. badań Sieci i wychodzi mi, że albo jest to dziedzina niezwykle trudna do uchwycenia, albo prowadzący te badania ‘konkurują’ ze sobą wynikami, skrojonymi pod potencjalnych klientow, dla których te statystyki mogą być istotne. To drugie nie mieści mi się w mojej naukowo zboczonej głowie, zatem rozrzut wyników mierzenia tej samej zmiennej kładę na karb ogromnej niedoskonałości wszystkich stosowanych metod (cóż, może któraś z nich jest idealna, ale staje się bezwartościowa poznawczo w zalewie innych, podającyh wyniki o małej wartości poznawczej, bo… nie wiemy, która jest ta doskonała!). Ma to daleko idące konsekwencje, bo może się na przykłąd okazać, że tak rosnący rynek prezycyjnie pozycjonowanej reklamy internetowej, wykańczający media tradycyjne, jest de facto jednym, wielkim, nieskutecznym marnowaniem kasy reklamodawców, kolejną nowotechnologiczną bańką. Czas pokaże, ale sądzę, że kilka ciekawych doktoratów kidyś na ten temat powstanie 🙂
‘Proszę bardzo: RHEL, SLES, niech chociaż wykupi support w Ubuntu…
Tyle, że 99% dystrybucji jest tworzona przez woluntariuszy. I tu nie ma
relacji – konsument-producent, albowiem tego producenta brak’
Ciekawa obserwacja. Ponieważ brak mi zdolności programistycznych, wspieram tzw. społeczność finansowo – każdego miesiąca przelewam pewne stałe sumy na konta dwu dystrybucji, których używamy w domu oraz kilku projektów związanych z oprogramowaniem. W skali roku daje to w sumie kwotę wyższą – jak niedawno policzyłem – niż kosztowałaby mnie licencja podstawowej wersji Win10 WRAZ z roczną subskrypcją produktu Adobe zwanego For Photographers, czyli Lightrooma i PSa w cenia bodaj 12 euro miesięcznie (za co, tak na marginesie, też płacę). A kiedy czytam piękne i przejrzyste (za co chwała) rozliczenia, jak te moje – i wielu innych osób – dotacje wykorzystano, to nasuwa mi się taki wniosek: im który wolontariusz bardziej zaangażowany w projekt, który wspieram, tym większą ma szansę na częśc dotacji oraz – tym większą ma szansę spożytkować uzyskaną przy współpracy wiedzę, lub sam fakt pracy nad kodem Open SOurce – w bardzo wymierny, materialny sposób w swojej karierze zawodowej. Gdybym był twardoglowym ekonomistą ze Szkoły Chicagowskiej, to bym powiedział, że mamy tu transakcję i typowo wolnorynkową alokację zasobów, zatem… jest i klient, jest i producent 🙂
Na szczęście nie jestem twardogłowym wyznawcą Friedmana 😀
A,i jeszcze jedno – Linux JEST zamiennikiem Windows, w dodatku bezpłatnym. NIe jest tylko jego kopią. Dokładnie tak, jak motocykl może być i jest w wielu zastosowaniach zamiennikiem samochodu, ale nie jest jego użytkową kopią…
To bardzo dobrze, że statystyki używania systemów z rodziny Pingwinka rosną. Z mojego doświadczenia wiem, że nie da się przekonać argumentami logicznymi większości ludzi, bo używają takiego systemu jaki dostaną z komputerem i jakiego nauczą się w szkole. Za to jak używam sobie swojej dystrybucji i ktoś podpatrzy i się wypytuje o ten system to mu wysyłam linka do kilku dystrybucji i tyle. Jak jest dość sprytny to sobie zainstaluje i sobie poradzi. Jak nie, to trudno. Pingwinki oprócz innych walorów mają też walor edukacyjny a nie każdy lubi się uczyć nowych rzeczy lub pasuje akurat takie podejście.
Jestem “wojciech” z mozilla.pl, teraz mam taki nick z Disquisa (ileż nicków i tożsamości można zakładać, w końcu nie jestem bojownikiem socjalislamistycznym!).
Linux powiększa swoje udziały dzięki polecaniu. 99,9% użytkowników komputerów kojarzy Linuksa z czarnym ekranem hackerów. Dopiero po pokazaniu powłoki graficznej (czasem z efektem WOW – to zależy od pokazującej/ego) i działania programów użytkowych dochodzi do przełamania lodów. Pod warunkiem, że zachęcana osoba nie używa programów inżynierskich, gier i skanerów. Wtedy można sobie od razu odpuścić.
Powiedzmy sobie szczerze – z Linuksem jest jak z socjalizmem: dopóki aktualny system się nie zawali / zbankrutuje, nic się nie zmieni. Można najwyżej liczyć na kilkuprocentowe wahania, odpowiadające +/- poparciu ugrupowań naprawdę wolnościowych i prawicowych w parlamentach Unii Europejskiej.
Wszystkiego Linuksowego w Nowym Roku życzy Wojciech!
Czasem sie nie dziwie ze jest to tylko 2%. Bug w kernelu ciagnacy sie od prawie 2 lat ktory omal nie spowodowal ze pare dni temu wyrzucilbym sprawny laptop za gruba kase na smietnik. Dla zainteresowanych: Laptop HP DV7 -7200 z procesorem I7-3820QM i problem z losowymi restartami wersja linuxa Ubuntu 14.04 potem 16.04 kernel 4.4 dopiero kernel 4.10 (release candidate) rozwiazal problem.
Cóż, nie sposób nie zgodzić się z Tobą, że sporo jeszcze jest pracy przed środowiskami rozwijającymi linuksa. Wg mnie, to najwięcej pracy jest przed opiekunami niektórych dystrybucji. Tu jest olbrzymi błąd. Przynajmniej wg mnie. Przy takim rozwoju oprogramowania, jakie jest obecnie, trudno z nim pogodzić niektóre założenia leżące u podłoża niektórych dystrybucji desktopowych. Najgorsze jest to, że często są to popularne dystrybucje, z którymi spotyka się nowy użytkownik najczęściej. Rozwiązania bywają gotowe, bywają dostarczane w nowszych wersjach programów, ale w tych dystrybucjach nie zostaną owe rozwiązania dostarczone, bo takie jest przyjęte założenie. Przecież to jest chore. Jeśli jest poprawka – obojętnie, czy bezpieczeństwa, czy funkcjonalności – to jako użytkownik chciałbym ją otrzymać by móc (lepiej) pracować. Dam Ci przykład – jest sobie taka biblioteka jak poppler, powszechnie wykorzystywana przez programy, które “dotykają” PDF. W Debianie (stable; ale to również przykład) jest wersja sprzed bodaj 2 lat. Od tego czasu twórcy wprowadzili co najmniej kilkadziesiąt poprawek, czyniących tę bibliotekę bardziej funkcjonalną. połatali uciążliwe błędy. Problemy, jakie dotykają użytkowników Debiana (i pochodnych) nie powinny dotykać tych, którzy mają poppler w aktualnej wersji. Poppler jest tu o tyle ciekawy, że samo dostarczenie sobie tej biblioteki to za mało, by oprogramowanie działało prawidłowo. Musi ono zostać przebudowane na podstawie nowej wersji. Takim jest np. libreoffice, którego zbudowanie nawet na bardzo sprawnych komputerze jest długotrwałe. W efekcie zatem przyjętych założeń przez opiekunów dystrybucji, jej użytkownicy są zdani na długotrwałe (wszak 8.0 ma wsparcie do 2020 r.) znoszenie błędów, które zostały przez twórców oprogramowania naprawione i nie powinny już występować. Debian i poppler jest tu jedynie przykładem. Niestety o przyjętych założeniach przez dystrybucje “stabilne” mówi się jedynie w sposób sugerujący zupełnie odmienne wnioski (wszak “stabilna” wersja do czegoś zobowiązuje, zatem zainstaluję taką wersję i nie będę się użerał z jakimiś “niedorobionymi” rozwiązaniami wersji testowych itp.). Nie wspomina się natomiast o konsekwencjach tego typu rozwiązań dla użytkownika zwykłego, codziennego desktopu. I mamy problemy, z którym ZU sobie nie poradzi, bo nie wie nawet jak. Gorzej jednak, bo mamy sytuację, w której ZU będzie utyskiwał na bogu ducha winny program, który jedynie ze względu na przyjętą “politykę” w danej dystrybucji będzie tam jeszcze wadliwy, choć nie musiałby być.
Niestety. I znów pewnie na dłuższą rozmowę.
Od porównań z Windows już uciekam. Wiem jedynie, że i tam zdarzają się błędy, które nie występują w innych systemach. Mnie bardziej interesuje, by linux i dystrybucje były lepsze.
Tyle, że… też owi producenci, którzy zdecydowali się na wypuszczenie komputera z Ubuntu często nie pozostają bez winy. W ofercie Della (międzynarodowa strona) jest obecnie 5 notebooków z Ubuntu (po jednym 13″ i 17″, reszta 15″; jeden dość wybyczony, reszta mainstreamowa; no można powiedzieć, że przy tak skromnym rynku użytkowników nie jest źle). Tyle, że 4 modele spośród nich są oferowane z archaicznym już dzisiaj Ubuntu 14.04., który wprawdzie “wsparcie” ma jeszcze do 2019 r. Cóż z tego, jeśli to jest archaiczny system, na którym nie zainstalujesz nic nowego (lub mogą z tym być problemy), a sam w sobie również ma oprogramowanie z błędami, które zostały przez te ostatnie 2,5 roku naprawione.
Jeśli natomiast chodzi o powód, dla którego jest to Ubuntu, a nie inny system – cóż osobiście mam inne zdanie. Podobną – czy nawet lepszą “przyjazność” znajdę w innych dystrybucjach. Bogate repozytoria również. Czasy, gdy tylko (no właśnie, nie tylko :)) Ubuntu było “przyjazne” już dawno minęły. Ich PR natomiast pozostał. Z jakiegoś powodu sądzę, że wielu producentów komputerów z linuksem ma małe pojęcie o tym co sprzedaje (tj. o systemie). Jeśli byłoby inaczej, to nie byłoby potworków jak np. notebook z linuksem X, gdzie niedostarczono sterowników do wifi w nim obecnego, choć rozwiązanie dostępne jest. Canonical natomiast co jakiś czas obwieszcza światu, że problem istniejący w innych dystrybucjach został przez nich rozwiązany i wdrożony. Taka treść dochodzi do producenta, który po prostu na linuksie się nie zna. To nic, że problem, o który Canonical właśnie rozwiązał istniał wyłącznie w ich systemie i to jedynie dlatego, że nikt spośród osób tam pracujących nie zajął się nim wcześniej. To nic, że “problem” wystąpił z chwilą jego ogłoszenia jego “rozwiązania”. To nic, że problem rozwiązany został przez twórców jakiegoś oprogramowania już kilka lat wcześniej i jest kompletnie niezależny od Canonicala. W świat idzie PR – Ubuntu rozwiązało problem.
Chcecie przykład? Proszę bardzo. Świeżutki bo Canonical dał “rozwiązanie” Światu na Święta – umożliwienie korzystania w Ubuntu z drukarek sieciowych przez IPP Everywhere 🙂
Od końca, bo wkradło się nieporozumienie. Tak: każdy system operacyjny działający na PC jest zamiennikiem innego. W moje stwierdzenie wdarł się skrót myślowy.Chodziło mi o to, że wielu nowych użytkowników (zwłaszcza na fali: “przechodzimy na linuksa, bo WinXP nie ma już wsparcia”) spodziewało się po linuksie czegoś jak po docelowej wersji ReactOSa. W tym znaczeniu stwierdziłem, że linux nie jest zamiennikiem Widnows.
Odnośnie wcześniejszego. Dużo by o tym znów mówić. Stwierdzę krótko. To, że coś płacisz w dalszym ciągu nie powoduje relacji konsument-producent. Podobnie jak nie powoduje jej datek na tacę w Kościele Katolickim, czy też darowizna na WOŚP, czy cokolwiek innego, co ma taki charakter. Mi chodzi jednak o coś innego. W świecie linuksa pojawił się wymagający klient. Osobnik, który od siebie nie daje nic, a jedynie żąda. Fajnie, bo te żądania prędzej czy później spowodować mogą, że coś stanie się bardziej użyteczne. Nie fajnie, bo owe żądania zaśmiecają też bugzille i zniechęcają poniekąd twórców, którzy często robią to za friko. Poczytaj odpowiedzi Greasslera nt. zgłaszanych błędów w KWin, które są kompletnie bez sensu (bo nie zawierają żadnych użytecznych informacji), na które jedyna osoba, która go rozwija po prostu traci czas. Tak jest w wielu miejscach. Dawniej, gdy pojawiało się zgłoszenie, było takim, na którym można było popracować. Obecne to w dużej mierze utyskiwania, które powodują takie reakcje jak Montela Laurenta. I nie dziwię się takim reakcjom.
Dalej będę twierdził, że na konsumenta w linuksowym świecie jest tam, gdzie konsument wykupił sobie wsparcie. Tam, gdzie tego nie uczynił jest – jeśli chce być – wyłącznie (albo aż) partnerem dla twórców tego ekosystemu. I niech w ten sposób się zachowuje.
Aspa bardzo celne argumenty. Jako neofita w pełni potwierdzam. Niestety nawet przy dużych chęciach zmiany systemu przyzwyczajenia z windowsa pozostają. Ciężko jest przesiąść się w od tak żeby komputer po przesiadce od razu miał użyteczność jak na poprzednim systemie. Szukam, kombinuje pytam i wszystko fajnie jak jeszcze ktoś chce odpowiedzieć. Jednak z czasem strach pytać bo po pierwsze ludzie, którzy się znają mają dość przedszkola, po drugie jak łapiesz się że walczysz z usługami, o których wcześniej nie wiedziałeś, że istnieją to powoli tracisz nadzieje, że dasz rade postawić system na miarę oczekiwań. Oczywiście utyskiwania w stylu coś nie działa to linux jest be rzeczywiście są nie na miejscu póki jest to produkt społecznościowy a nie producent od którego konsument ma prawo wymagać. Neofici jak ja bez elementarnej wiedzy i pomocy ze strony społeczności niestety toną w problemach sami sobie je często stwarzając próbując naprawić inne problemy. Konkluzja albo rybki albo akwarium – linux dla mas wprowadza noefitów nie umiejących się posługiwać systemem do społeczności linux, linux niszowy zapewni spokój społeczności od uciążliwych pytań w stylu czy serio nie ma antywirusa dla Mint? jak sprawdzić czy mam poinstalowane jakieś niepotrzebne rzeczy (śmietnik po innych instalacjach)i jak je usunąć itp.
Najlepszego w Nowym Roku! Dużo cierpliwości życzę 🙂
Teraz złośliwi będą twierdzić, że w końcu GNU/Linuksy są mniej bezpieczne, gdyż służą za komputery zombie. Tak na serio, to ja ostatnio rzadziej blokuję skrypty, gdyż coraz większość stron wymaga do podstawowej funkcjonalności włączonych skryptów, ot choćby strony bazujące na angular.
No proszę. Mi zawsze wmawiano, że Debian i Slackware pozostały jedynymi dystrybucjami w pełni społecznościowymi.
Bardzo celnie dobrany przykład – wszak PDF to jeden z najistotniejszych formatów w dzisiejszym świecie! Zrobiłem mały eksperyment i policzyłem – tylko w ciągu ostatnich trzech tygodni ja lub moja żona drukowaliśmy, wypełnialiśmy, tworzyliśmy i posyłaliśmy około 12 dokumentów w tym formacie na potrzeby urzędów, pracy, codziennego załatwiania spraw związanych z życiem. A jeśli dodać do tego wszystkie te PDFy, które w tym czasie przy rożnych okazjach przeczytaliśmy szukając informacji?!
Dla mnie jest wręcz trudne do wyobrażenia, że desktopowe dystrybucje systemów operacyjnych, zatem przystosowane między innymi do domowego czy firmowego użytku mogą cierpieć na problemy w tak istotnych kwestiach, skoro istnieje rozwiązanie tych problemów. Takie założenia? Widocznie błędne…
Inne utrudnienai to przy tym drobiazgi. Wczoraj miałem do dość skomplikowanej obróbki zdjęcie. Wziąłem się za to pod GIMPem i osiągnąłem zadowalający efekt w ciągu kilkunastu minut. Ponieważ mam urlop i się nudzę, kilka godzin później powtórzyłem tę samą zabawę pod PSem na Win10. Efekt identyczny, czas pracy – powiedzmy – zbliżony. Co mnie zastanowiło? Photoshop uruchomiony na laptopie z 8 GB RAM i mobilnym i5 Skylake (2/4) działa SZYBCIEJ, niż GIMP pracujący pod Linux Mint na i7 Skylake (4/8), 32 GB RAM DDR4. Mówię tu o szybkości reakcji kursora, przełączania narzędzi czy aplikacji filtrów – im wiecej warstw, tym GIMP wyraźniej zwalnia: widzę ‘nakładanie’ filtra jak w ZX Spectrum 30 lat temu, zmiana nanoszona pędzlem pojawia się z opóźnieniem i ‘maluje się’ nadal, choć ja już zaprzestałem ruchu myszą, co rozpieprza precyzję. W PS – niezależnie ile warstw utworzę, wszystko działa bez opóźnień. Niby drobiazg, bo końcowy efekt jest w obu przypadkach identyczny (o ile znamy dobrze oba programy), ale jako profesjonalny urzytkownik po wczorajszym doświadczeniu zaczynam myśleć, że chyba będę miał opory przy dalszym polecaniu GIMPa jako zastępnika PSa dla profesjonalistów, który ‘wymaga jedynie zmiany przyzwyczajeń’, bo wiem, że jak się pracuje nad dużym projektem ‘na wczoraj’, to takie drobiazgi potrafią doprowadzić do załamania nerwowego. Ja przy GIMPie pozostanę z powodów ideolo, ale obiektywnie rzecz ujmując jest to… głupia motywacja, nie? Bo gdyby to było 30 zdjęć a nie jdno, to czas pracy byłby już znacząco różny, a to się przekłada na zmęczenie i… kasę.
Nie chodzi o porównanie z Windows, od którego uciekamy. Chodzi o to, że istnieje wspaniały projekt, działający i o duzych możliwościach, ale jakiś upierdliwy drobiazg (źle optymalizowany kod? Błędy implementacji? Nie wiem…) czyni go trudnoużywalnym. Why, oh why?!
Witamy zatem sympatycznego neofitę. Jako człowiek, który mimo swego wieku stara się jeszcze pomagać właśnie takim – jak to fajnie określiłeś – neofitom, chciałbym jednak coś wytłumaczyć.
Piszesz: “Szukam, kombinuje pytam i wszystko fajnie jak jeszcze ktoś chce odpowiedzieć. Jednak z czasem strach pytać bo po pierwsze ludzie, którzy się znają mają dość przedszkola,(…)”
Widzisz, po pierwsze trzeba się zastanowić kto stanowi ową “bazę odpowiadaczy”. Są to ludzie dokładnie tacy sami jak Ty, tylko nieco bogatsi w doświadczenie. Mają swoje problemy, swoją pracę, czy inne zajęcia. Nie stanowią natomiast prywatnego supportu dla takiego “neofity”. Nikt nie siedzi na forum i nikt nie czeka na pytanie ze strony “neofity”, by móc mu udzielić odpowiedzi. Zwłaszcza, że grupa odpowiadających, w stosunku do uczestników takiego forum, to mały procent. Oczywiście rozumiem, że problem “neoficie” pojawia się tu i teraz i za jakiś czas będzie nieaktualny, wobec powyższego zależy mu na szybkiej odpowiedzi. Cóż – brutalnie rzecz ujmując: społeczność nie jest “prywatnym supportem” owego “neofity”. Taki “neofita” musi zatem po pierwsze zaakceptować tę prawdę. Musi też zaakceptować jej konsekwencje – udzielona wprawdzie jemu odpowiedź jest odpowiedzią udzieloną każdemu. Stąd m.in. na forach regulaminy, które nakazują rozwiązywanie w jednym wątku jednego problemu. Niestety jest to ciężko zrozumiałe, albowiem “neofita” chce owego “prywatnego supportu”. Sorry, ale tak to nie działa.
Udzielanie odpowiedzi musi mieć też jakąś informację zwrotną. Jeśli ktoś zadaje pytanie, to oczekuje odpowiedzi, a nie dywagacji nt. wyższości jednych świąt nad drugimi. Dam Ci przykład – nie tak dawno ktoś “instalował” coś z mojego PKGBUILDu. Zadałem proste pytanie: jak zainstalowałeś program? Odpowiedź: wg informacji uzyskanych w sieci. Co mi to mówi? Nic. Potem kilka godzin straconego czasu, by dojść do konkluzji, że program nie działa, albowiem… nie został zainstalowany w systemie. W międzyczasie oczywiście poczytałem jaki to ten linux jest zły. Żeby było śmieszniej – informacja jak instalować program z PKGBUILDu dostępna jest zarówno na wiki, jak i na blogu, na którym umieszczony był PKGBUILD. Sorry, ale dopóki “neofita” będzie miał takie podejście jak opisane, to wywoła tylko jeden efekt – osób, które starają się pomóc, będzie ubywać.
Nie dziw się również, że – na niektórych forach – praktycznie ignorowane są pytania o totalne “przedszkole”. Zastanów się – dlaczego odpowiadający ma tracić swój czas na odpowiadanie, skoro pytającemu nie chce się spojrzeć na wiki dystrybucji, by dowiedzieć się tego o co pyta. Czasem te rzeczy nawet nie są podstawowe, ale wręcz “prostackie”, jak choćby fakt istnienia w danej dystrybucji innego menedżera paczek.
Próby “uczenia” też osób, które odpowiadają i siedzą na forum od lat, jak należy na forum zachowywać (oczywiście, jeśli to nie jest przeciwdziałanie zwykłemu chamstwu) też nie jest najlepszym pomysłem 🙂
Co ciekawe – najczęściej tego typu podejście widzę u polskich “neofitów”. Bóg raczy wiedzieć dlaczego.
Przykładów można by mnożyć. Uzasadniać zarówno stanowisko “neofity”, jak i osób udzielających się na forach – również. Daleki jestem od tego, by stanowiska te antagonizować. Po prostu staram się wytłumaczyć jak to wygląda z drugiej strony.
“po drugie jak łapiesz się że walczysz z usługami, o których wcześniej nie wiedziałeś, że istnieją to powoli tracisz nadzieje, że dasz rade postawić system na miarę oczekiwań.”
Cóż, być może dlatego są dystrybucje dobre na początek, które wprawdzie mają poustawianych pierdylion niepotrzebnych rzeczy, ale działają praktycznie OTB. Kiedy już się przyzwyczaisz, obeznasz, można się bawić takimi, które w istocie trzeba “poustawiać na miarę oczekiwań”. Olbrzymia ilość problemów “neofitów” bierze się z wadliwego doboru dystrybucji. Nie bez winy są też i “doradzający”, często osoby o zbyt małej wiedzy nt. różnych dystrybucji, by doradzić.
Natomiast to co piszesz o przyzwyczajeniach – oczywiście istnieje. Weź jednak pod uwagę, że we wszystkie możliwe strony. Problem leży – jak mi się wydaje – jeszcze w innym miejscu. Frustracje, które są powodowane owymi przyzwyczajeniami są często nie tyle wynikiem samych przyzwyczajeń, ale brakiem uświadomienia sobie jednej, prozaicznej prawdy: tu (gdziekolwiek) niekoniecznie musi być jak tam. Ktoś miał inny pomysł na “pulpit” zatem nie próbujmy na siłę tego zmieniać. Zaakceptujmy, więcej pokory i po chwili będzie wygodniej.
Tak, czy inaczej – miłych doświadczeń z linuksem.
Sam się niekiedy zastanawiam skąd te problemy ze zoptymalizowaniem. Dlaczego na jednej dystrybucji a na drugiej i na tym samym komputerze (już nie mówię różnica między różnymi systemami) coś działa sprawniej, a coś mniej. Potem okazuje się np. że kernel i paczki na jednej z nich są tworzone “z zachowaniem kompatybilności” z jakąś archaiczną już dzisiaj architekturą. Czy doprawdy każda dystrybucja musi być na każdy komputer? Przecież są takie, które są specjalnie tworzone dla tych starych komputerów, to czy – rzekomo – współczesnej dystrybucji nie można odciąć od balastu?
Cóź, to znów podobna rzecz jak w przypadku popplera. “Mityczne” założenia. Jeszcze gorzej, jak owe “założenia” powodują wymagania dla twórców oprogramowania dotyczące używania “maksymalnej” biblioteki, bo nowszej nie ma w systemie. W efekcie program mógłby być lepszy, ale jest gorszy, bo musi dostosować się do “wymogów”.
Niekiedy aż by się prosiło, by przyszła jakaś nowa miotła i pozamiatała to wszystko. Samemu GIMPowi pewnie też by się przydało i to mocne odnowienie. Może wówczas okazałoby się, że działać potrafi na miarę nowoczesnych komputerów.
Dlatego Debiana poleca się na pulpit tylko osobom których się bardzo nie lubi 🙂
To nie jest ‘pulpitowa’ dystrybucja dla początkujących/leniwych/średniozaawansowanych (niepotrzebne skreślić). Na dodatek śmieszyć może mrożenie paczek programów desktopowych w wersjach sprzed roku – dwóch lat – skoro głównym przeznaczeniem Debiana są serwery. Użytkowanie tej dystrybucji w wersji unstable/experimental (świeższe paczki) jest jak jazda bez trzymanki. Trzeba to umieć i lubić.
Biorąc Debiana stable i tworząc wokół niego dystrybucję poboczną, albo stawiając tego Debiana na pulpicie rzeczywiście można się zfrustrować świeżością paczek. Z drugiej strony, używając dystrybucji ciągłej typu Arch lub Manjaro również można się zdziwić po niektórych aktualizacjach. Zdarzają się rzeczy nie do przeskoczenia dla przeciętnego zjadacza chleba.
Gdzie leży złoty środek? Mrożone powinny być kernel + podstawowe biblioteki systemowe. Programy w wersjach super nowych powinny lądować w /opt wraz z potrzebnymi do ich działania bibliotekami. Brzmi niepokojąco znajomo? Tak, dopinguję upowszechnieniu się paczek snap, flatpak czy appimage 🙂
Dlatego korzystam z OpenSuSE Tumbleweed. Najnowsze, lecz stabilne oprogramowanie po przetestowaniu w gałęzi Factory.
Obecna wersja developerska (2.9.x) jest bardzo rozgrzebana (GEGL) i stąd wynika powolność tych filtrów. Uwzględniają one profile barwne i inne rzeczy, które jeszcze nie są ze sobą do końca dograne.
Niestety, obecny rozwój GIMPa jest przykładem na to, jak bardzo oderwane od rzeczywistości i oczekiwań/potrzeb użytkowników są filozoficzne dysputy deweloperów. Tworzone koncepcje są wdrażane przez lata, potem następuje zmiana koncepcji i cykl rozpoczyna się od nowa. A użytkownik jak nie miął w czym obrabiać grafiki, tak po 20 latach rozwoju GIMPa nadal nie ma w czym pracować. To oczywiście niesprawiedliwe uogólnienie, bo GIMP nadaje się oczywiście do codziennego użytku. Niemniej rzeczy które teraz pojawiają się w tym programie powinny być podstawowym założeniem 15 lat temu.
Skrótu myślowego byłem świadom, poprzez domyślanie się, ale wolałem doprecyzować – jako prawnik zapewne mnie zrozumiesz 🙂
Co do reszty: tak, ZGADZAM się z Tobą. O ekonomicznej relacji klient (konsument) – producent (społeczność) napisałem w kontekście specyficznej, choć za sprawą Reagana i Thatcher swego czasu bardzo popularnej refleksji ekonomicznej, w której ekstremalnym ujęciu datek na tacę w kościele jest opłatą za towar, którym jest formalny lub nieformalny ‘glejt’ od księdza ułatwiający uzyskanie akceptacji w lokalnej społeczności, start w wyborach czy uniknięcie w przyszłości zarzutu, że się nie jest ‘prawdziwym Polakiem’, lub chociaż dobre samopoczucie osoby wierzącej, że wypełniła obowiązek religijny. Mnie osobiście ta refleksja jest obca, ale… nie można jej nie zauważać, jest wszak faktem, iż przez część tzw. środowiska rzeczywistość bywa interpretowana poprzez pryzmat ekonomii tego typu.
Niemniej jednak istnieją poglądy bliskie temu, który ty reprezentujesz – że bywają darmowe obiady i w związku z tym ich darmowość jest wartością samą w sobie, zatem nie ma co wybrzydzać, że zamiast fasolki szparagowej podano ćwikłę z chrzanem. W koncu sam poświęcam czasem sporo czasu i pieniędzy by zrobić zdjęcia na potrzeby niezilustrowanego jeszcze, a wartościowego artykułu w Wikipedii, nie oczekując w zamian nic, bo nawet moje prawdziwe nazwisko w licencji CC zastępuje nick. Do szewskiej pasji doprowadza mnie późniejszy ewentualny zarzut, że powinienem tego zierzaka uchwycić w innej ‘pozie’, bez refleksji, że zwierzęta w naturze rzadko pozują a przed moim zdjęciem ilustracji nie było wcale…
Co do wolnego oprogramowania to mój główny ‘zarzut’ jest taki, że wiele projektów jest cholernie blisko pełnej, profesjonalnej użyteczności ale… głupie błędy, upór pojedyńczych osób, bezsensowne założenia i idiotyczna chęć ich wypełnienia sprawiają, że brakuje tego ‘czegoś’: w systemie, w jednym, drygim, trzecim programie. W efekcie całościowe doświadczenie obcowania z ‘prawie udanym’ systemem i jego ekosystemem oprogramowania bywa zniechęcające. Owszem, da się to zniechęcenie zniwelować entuzjazmem, świadomością doniosłości idei etc, ale… rzeczywistość czasem skrzeczy i kolejni potencjalni użytkownicy z pokorą kupują licencje na WIndows i jego programy, po przygodzie z Linuxem.
“Co do wolnego oprogramowania to mój główny ‘zarzut’ jest taki, że wiele projektów jest cholernie blisko pełnej, profesjonalnej użyteczności ale… głupie błędy, upór pojedyńczych osób, bezsensowne założenia i idiotyczna chęć ich wypełnienia sprawiają, że brakuje tego ‘czegoś’: w systemie, w jednym, drygim, trzecim programie.”
I zgadzam się z tym i dwiema łapami podpisuję (nie, nie głosuję, choć obecnie przechodzi to bez konsekwencji). Przy czym u mnie to już nie “zarzut”, a “wnerwienie”. Wnerwiam się na społeczność, że nie chce twórcom pomóc. Jaki bowiem problem zamiast marudzić, że coś mu się nie podoba, wskazać sposób na to, by się podobało. Jaki problem brać udział w mockupowych “konkursach”, choćby głosując na jakąś opcję, czy wyrażając swoją opinię – wówczas jest na to czas, a nie gdy już zostanie wykonane – zamiast potem marudzić, że coś tam jest tak, czy inaczej rozwiązane. Niestety mamy 99% marudzenia i zarzutów a być może 1% twórczego współuczestniczenia w tym, co… nasze 🙂
Wnerwiam się też na idiotyczne założenia, które prowadzą do rozwalania tego – w końcu całkiem sympatycznego projektu. Rozwalanie, bo wadliwie skrojona dystrybucja, bowiem X musi mieć wszystkie wersje środowisk, nawet takie, które do tej nie pasują i którą nie ma się kto w tej dystrybucji zająć. Niestety brak opieki nad takim “tworem” odbija się na bogu ducha winnym środowisku, czy programie, a nie mało kto ma pretensje do twórców takiej dystrybucji. Jeszcze bardziej wnerwiam się na zawłaszczanie dużej części wolnego oprogramowania, albowiem ma ono być dostosowane do ich LTSów itp. Głupotą jest już natomiast zadowalanie się w takich LTSach oferowaniem wyłącznie poprawek bezpieczeństwa i pomijanie tzw. bugfiksów. Odium niestety spada na całego “linuksa” a nie na tę dystrybucję (a w zasadzie jej opiekunów), która temu winna.
Tak, złoty środek leży mniej więcej właśnie tu, gdzie piszesz, a na przykład takiej dystrybucji wskazuje Sławomir Lach. Tu jednak również mam pewne zastrzeżenia. Otóż za bodaj pierwszy w historii przykład takiej dystrybucji, o której piszesz służyć może Chakra. Semi-rolling, jak to oni określili. Niestety znów “założenia”. Base zmieniamy 3 razy do roku, co 4 miesiące. To mimo wszystko nie może być na siłę i sztywno. Zdarzało się tak, że przy dość silnym rozwoju kernela, zwłaszcza dla użytkowników komputerów z AMD, w Chakra kernel był z “innej bajki”, co w efekcie powodowało, że znów nie był tak dostosowany do tych procesorów jak mógłby być. Złoty środek dla mnie, to w istocie base, które jest przez dłuższy czas używane, ale nie w “sztywny” sposób; reszta oprogramowania we w miarę nowych wersjach. Jeśli w istocie wprowadzane są zmiany, które są użyteczne, to muszą one się znaleźć w systemie i to nie tylko, gdy “nadejdzie czas”. Fakt, że akurat w Chakra można się posiłkować jeszcze innymi kernelami, a jak ktoś chce, to zbudować jest prosto. Tyle, że niekoniecznie tak prosto zawsze musi być.
Jeśli chodzi o wszelkie bundles – nie przeszkadzają mi, aczkolwiek traktować je mogę wyłącznie jako dodatek, zwłaszcza, że: 1) założenia snapa + jego bezpieczeństwo jest dalekie od akceptowalności (o innych kwestiach przez grzeczność nie wspomnę), 2) założenia appimage powodują, że ten skądinąd sympatyczny format niekoniecznie jest tak dobry, jakby mógł być (jeśli masz Manjaro, to zainstaluj sobie Otter-Browser weekly 156 z mojego PKGBUILDu, który niebawem udostępnię oraz z appimage i porównaj stabilność obu rozwiązań). W zasadzie jedynie do flatpaka nie mam się do czego przyczepić oprócz tego, że same paczki i to czego wymagają do instalacji, powoduje, że jest to bardzo kosztowne dla użytkownika rozwiązanie (zwłaszcza takiego, który ma dysk SSD).
Fakt, mam developerską wersję GIMPA zainstalowaną i rzeczywiście, biblioteka GEGL instaluje się w nowej wersji co kilka dni a czeasem dwa razy dziennie. Wypada mieć nadzieję, że na koniec wszystko przyśpieszy, choć na razie pozostanę sceptykiem…
Dzięki 🙂
Właśnie usiłuje przejść z Mint 17.3 na Mint 18.1 i chyba najzdrowszym rozwiązaniem przy moich umiejętnościach jest po prostu ponowna instalacja wszystkiego od nowa.
Szczerze powiem że mnie nie irytuje że pulpit w jakiejś dystrybucji jest inny niż ten w windows większe problemy sprawia mi właśnie doinstalowanie jakiegoś programu gdy ten woła o brak dodatkowych pakietów itp.
Moim zdaniem problem z linuxem dla początkujących zaczyna się gdy próbują coś konfigurować nie mając oczywiście określonej wiedzy. Póki są “tylko” użytkownikami gotowego systemu (internet, odtwarzanie muzyki, pakiet biurowy itp) przesiadka nie jest jakąś ekwilibrystyką – zarówno junior jak i małżonka radzą sobie bez większych problemów.
Pozdrawiam
“Obecnie jedynym argumentem może być brak wirusów (na taką skalę jak na Windowsie)”
Mówisz o skali-wartościujesz.
Chętnie poznam jakiegoś “wirusa”,który w normalnym użytkowaniu może zaszkodzić użytkownikowi Linuksa.
(nie mamy na uwadze instalacji debów spoza repo,ani instalacji z niewiadomych źródeł,nie mówię też o wirusach,które na Linuksie nie mają jakiegokolwiek działania negatywnego-a mogą zaszkodzić późniejszym użytkownikom,np korzystających z naszego pendriva.
Taki typowy,natywny,Linuksowy wirus,który grozi zwykłemu użytkownikowi (nie adminowi serwerowni,nie programiście) nie grzebiącemu w repo.
proszę o JEDEN przykład.
Możesz od razu dorzucić zdjęcie Yeti.
Powiększa,między innymi,dzięki Twoim wpisom na tym blogu.
Uważasz,że większość użytkowników Linuksa to ci,którzy kupili go preinstalowanego na lapku czy innym sprzęcie?(Nie mówię o Androidzie)
Chyba nie…
Nie rozumiem tendencji,wręcz takiej potrzeby wypowiadania się w imieniu “przeciętnego usera”,takiej poprawności informatycznej.
Ani Salvadhor,ani Aspa-to nie są “przeciętni userzy”-mało tego,jesteście profesjonalistami:
Aspa wie wszystko
Salvadhor wie wszystko o fotografii,grafice,zdjęciach…
Nikt nie ma windowsa dlatego,że jest jakis wabik (poza profesjonalistami korzystającymi z wybranych programów)
Kowalski ma windowsa,bo kupił laptop,a jedyne co wie,to to,że ma “Windows 10” bo to przecież argument emocjonalny wykorzystywany w reklamie produktu.
Produktu,który dzięki takim kruczkom jest sprzedawany po raz kolejny osobie,która go kompletnie nie potrzebuje,i nie umie z niego korzystać.
Ale płaci-i to producentowi wystarcza.
Aspa,ciekawi mnie jeden fakt:
Wszyscy wiemy,że większość użytkowników komputerów i w ogóle technologi to idioci (“Ale by się pojawił w ofercie masowej – musi być ‘idiotoodporny'”)[pozwoliłem sobie na korektę]
Jakie jest Twoje zdanie-czy większość wyborców,mówię o Polsce-to idioci?
Bez wchodzenia w zawiłości,uwarunkowania itp?
Celne:)
Jeśli już używasz Minta, to po pierwsze mam nadzieję, że nie w wersji KDE. Po drugie – jeśli przejść, to na 18. Akurat z wyjątkiem niewspieranej – pomimo pierdzieleniu Clema – wersji KDE – oferuje on narzędzia, które to umożliwiają.
Problem z linuksem leży jeszcze gdzie indziej. To devy chcą w imię bycia 1 dystrybucją narzucić coś, jakoś itp. niemając o tym najmniejszego pojęcia jak to ma wyglądać. I w ten sposób takich nowych użytkowników wpędzają w… kompleksy.
Na grudzień 2017 – ile % obstawiacie? Wg. mnie będzie 2.50 – 2.70%.
Prowokacja?
😀
Po pierwsze, zanim odpowiem. ‘Idiotoporny’, lub ‘idiotoodporny’ to tylko wcale sprytne i zabwne tłumaczenie angielskiego ‘foolproof’, co de facto nie oznacza odpornego na głupotę, ale… trywialne ‘niezawodny’. Lub inaczej – odporny na głupie błędy, ktore mogą się zdarzyć najlepszym i najinteligentniejszym, bo taka jest ludzka natura.
Co powiedziwszy – przejdźmy do wyborców. Owoż moje zdanie (choć nie oryginalnie moje, bo przede mną wygłaszało je w różnej formie bardzo wielu mądrych ludzi) jest takie, że generalnie wyborcy to głupcy. Podobnie jak zakochani. Podejmują bardzo ważne decyzje, o daleko idących konsekwencjach nie w oparciu o kalkulację i logiczną ocenę zweryfikowanych faktów, tylko opierając się na czymś tak głupim, jak emocje. Zakochani zakładają rodziny pod wpływem hormonów, wyrzutu endorfin i krótkotrwałego de facto zaurocznia drugą osobą, zaś wyborcy oddają władzę nad sobą w oparciu o zachwyt kłamstwami zawodowych kłamców, dbających w istocie jedynie o wlasne, partykularne intersy. I nie chodzi tu o aktualnie rządzących w Polsce, o nowowybranego prezydenta USA, o prezydenta Rosji czy premiera Węgier – z każdym z nich mi nie po drodze, ale kłamią wszyscy, również ci, z którymi było by mi po drodze bardziej. Problem tkwi w tym, co się dzieje PO oszukańczym zdobyciu władzy w wyborach (zakładamy, że oszustwem jest kampania, nie zaś sama procedura wyborów). Owoż jeśli PO wyborach ich zwycięzcy tonują skrajności, akceptują pewne pryncypia, które wcześniej ich uwierały i GENERALNIE starają się zachować status quo, ewentualnie REFORMUJĄC to i owo, dostrzegając obszary, na które poprzednicy byli ślepi – jest ok. To jest właśnie fenomen demokracji amerykańskiej, przy wszystkich jej wadach – że niezależnie od poziomu kłamstw, oszustw i świństw w kampanii, władza jest przekazywana sprawnie, zaś nowa administracja, nawet najostrzejsza w swej przedwyborczej demagogii – wpisuje się jakoś w ramy tego, co nazywwamy racją stanu. I nawet pan Trump przejawia objawy takiego ułagodznia stanowisk i trzeźwego spojrzenia na amerykanską czy miedzynarodową sytuację – Niemcy to kiedyś ładnie nazwali ‘realpolitik’.
Oczywiście, Trump może nas jeszcze zaskoczyć, zobaczymy…
Ale co się tyczy Polski – tu dla mnie zaskoczenia nie ma. Rozumiem werdykt wyborców – za obecną władzą zagłosowali wykluczeni, ludzie, o których zapomniano w naszej – jednak – pełnej sukcesów transformacji politycznej i gospodarczej. Wiesz, ja pochodzę ze wsi, mieszkalem sporo na pegeerowkich wsiach jako dzieciak i to, co zrobiono z ludźmi stamtąd po 1989 roku to była zbrodnia. Uznano, że PGRy to symbol komuny i pozbawiono ich pracowników, całe rodziny, całe wsie wokół kombinatów PGR funkcjonujące – wszystkiego. Oczywiście, symbolami komuny było wojsko ludowe, milicja, wielkie zakłady przemysłowe, SB, rzesze byłych funkcjonariuszy PZPR… ale oni mogli walczyć. Ludzie na wsiach, gdzie odcięto autobusy PKS – nie.
Ci ludzie, ich dzieci, pouciekali do miast, słabo wykształceni (nie głupi – zwyczajnie nie było ich stać na wykształcenie), borykający się z bezrobociem, słabo opłacani – ciągle słyszeli, że jest cool, że są sukcesy, a jak komuś biednie – to leń i sam sobie winny. Jako student – sam biedny, mieszkający w akademickim mieście w nieogrzewanych norach z prądem podpiętym na lewo, nieraz głodny – usiłowałem badać to środowisko (bez sukcesów – zbyt wielki problem i dynamika, jak na moje ówczesne zdolności), zarabiając na życie jako dziennikarz w późniejszych latach 90-tych próbowałem o nich pisać, choć pojęcia prekariatu jeszcze wtedy nikt nie używał i nie zdefiniował. Ci ludzie się zradykalizowali, a PiS potrafił im wskazać wrogów i obiecać wszystko, bezpieczny od wszelkiej odpowiedzialności przez dwie kadencje w ławach opozycji. Zbuntowali się i dali PiSowi władzę, mało tego – wciąż go popierają, bo wreszcie COŚ od władzy dostali: poczucie godności, poczucie zemsty za ośmiorniczki, no i 500+. W tym sensie dokonali ŚWIADOMEGO i MĄDREGO wyboru, ale – niestety – też są idiotami, bo… też ich okłamano a oni okłamać się dali, z radością. Bo celem PiS nie było i nie jest lepsze, bardziej sprawiedliwe państwo, tylko wladza. PiS robi to, co dało mu jego elektorat: wyklucza. Tyle, że teraz wyklucza lewaków, liberałów, pedałów, innych, wielkomiejskich wykształciuchów etc, ale wyklucza. A wykluczeni wcześniej czy później się buntują. I tak to będzie – ‘dobra zmiana’ będzie inkluzywna dla uprzednio wykluczobnych (o ile nie zaczną domagać się zbyt wiele, wtedy władza zareaguje agresją), wykluczając jednocześnie beneficjentów ‘złej zmiany’, aż ci podniosą bunt. To jest przypadłość młodych, niedojrzałych demokracji, która albo sprawia, że po kilku takich cyklach społeczeństwo ‘dorasta’ do standardów ‘północno-amerykańskich’, albo stacza się w rejony Ameryki Łacińskiej, Południowej czy Afryki pod wzgledem funkcjonowania instytucji demokratycznych. Jak będzie w Polsce – czas pokaże. Ale idiotyzm większości wyborców – jako przypadłość planetarna – tak, jest także polską specjalnością…
Nie,nie prowokacja.Chodziło mi o Twoje zdanie,zatem dziękuję.
Aj za późno przeczytałem – siedzę właśnie na Mint 18.1 Cinamon. Pierwsze zaskoczenie w czasie instalacji – włączył się wygaszacz ekranu który schował mi postępy instalatora i nie chciał się wyłączyć aż do komunikatu instalacja zakończyła się poprawnie. Oczywiście to pierodółka ale jak nie widać że coś się dzieje na kompie można zwątpić czy instalator działa.
Jedno pytanie z kosmosu od neofity jeśli można?
Zarówno w 17 jak i 17.3 jak i 18.1 gdy podłącze dysk USB z systemem NTFS i kasuje z niego pliki (umieszczam je w koszu i kasuje kosz). To po odmontowaniu i podpięciu dysku ponownie tym razem do innego komputera z windows pokazuje mi zajętość dysku tak jakby te pliki były nadal nie skasowane. Jeśli zrobię odwrotnie usunę w windows podepnę do linux – dysk jest rzeczywiście pusty. Ktoś może spotkał się z podobną sytuacją?
Będzie śmiesznie, bo… W menu wpiszesz: terminal i uruchomi Ci się magiczne okienko konsoli 😉 W Nemo znajdziesz adres (ścieżkę), pod jaką masz podmontowany ów dysk z NTFS. W konsoli wpiszesz:
cd przepisana_ścieżka i dasz enter
Następnie wpisz:
rm plik_do_usunięcia i znów enter
Odmontuj (wysuń bezpiecznie) dysk USB. Sprawdź pod Windows. Jeśli w konsoli wyrzucą się jakieś informacje – pokaż jakie.
Jeśli wszystko będzie prawidłowo, to spróbuj pod Nemo usunąć plik (tam gdzieś jest opcja, która umożliwia kasowanie plików, a nie tylko przenoszenie do kosza, ale jeśli jej nie znajdziesz – zrób jak opisałeś: kosz -> opróżnij kosz). Odmontuj dysk (wysuń bezpiecznie) – sprawdź pod Windows. Zdaj relację.
Z tą prowokacją to był żart, przyjacielu. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku i żebyśmy… mniej idiotycznych wyborów musieli w życiu dokonywać, niezależnie od opcji!
ee statystyka jak statystyka zawsze jest zakłamana, zresztą kogo obchodzi coraz płytszy rynek desktopów, teraz wszystko schodzi na mobilki a tam rządzi poniekąd jajko linuksowe na serwerach też także ten tego linux nie prędko zginie bo chyba o to chodzi, mnie tam na popularyzacji linuksa nie zależy, niech każdy używa co mu leży, kiedyś miałem taki tryb ewangelizacji ale nie oszukujmy się desktopowy linux nie jest dla każdego tu trzeba po prostu zacząć naukę od nowa i mozolnie ‘naumieć’ się jego obsługi i administracji nawet na desktopie, mam na myśli oczywiście tzw. power userów, którzy wymagają od systemu aby banglał tak jak mu zagrają a nie na odwrót i wszelkie sprawy związane ze swoja maszyną wykonują sami 🙂
bzdura linux to tylko jajko które możesz sobie wsadzić gdziekolwiek z zachowaniem jego licencji. o możliwościach z tego płynących nawet nie wspominam o korpo które zrobiły na tym niezłe hajsy przy okazji zadawalając swoich klientów też dziękuję do widzenia.
Wszystko jasne oczywiście mój błąd. Wszystko działa poprawnie nie ważne czy usuwam za pomocą konsoli czy Nemo. Krytycznym jest poczekanie na opróżnienie kosza zanim odmontuje dysk. Akurat tak się złożyło że plik był dość znaczny i po prostu za szybko wyjmowałem dysk. Wtedy w windows widać 2 katalogi .disk i .trash-1000 które właśnie zajmują pamięć.
Dzięki za podpowiedź.
Kiedyś przeczytałem news, iż producenci sprzętu przed komisją europejską przyznali się, że płacą za każdy sprzedany komputer Microsoftowi daninę, bo takie podpisali umowy, by mieć zniżkę na licencje. Oznacza to, że dla niektórych producentów komputerów Windows jest jakby darmowy, bo nawet w przypadku instalacji innego systemu, wychodzi ten sam koszt.
Co do sprzedaży GNU/Linuksa, to ktoś musi go zainstalować na komputerze przeznaczonym do sprzedaży, więc musi za to pobrać opłatę, a więc konsument może czuć się oszukanym. Nikt przecież nie zna ceny Windows OEM, a większość dystrybucji GNU/Linuksa jest darmowych, a tutaj trzeba płaciić za instalację.
Zresztą, to ludzie podświadomie bronią swoich wyborów, nawet gdy dokonali ich nieświadomie i są błędne, a tak jest z wybieraniem MS Windows(w większości przypadków). Dlatego, skoro wciśnięto im Windowsa, to sądzą, że go wybrali, a do tego wybrali słusznie.
Inną sprawą jest to, że ludzie nie rozumieją za co odpowiada sprzęt, z czego jest złożony, a za co odpowiada nakładka graficzna, środowisko graficzne, sterowniki czy jądro. Dlatego za wszelkie niepowodzenia obwiniają siebie lub komputery w ogóle, mimo iż problem leży w systemie operacyjnym. Z tego tak wielu jest fanatyków. Po prostu wszystko, co się przytrafi, to nie wina systemy operacyjnego, a komputera. Wolne działanie, głodzenie procesów, itd. – winny jest komputer, a nie system operacyjny, itd.
Taka jest moja opinia. Zaznaczam, iż nie jestem psychologiem. Mam jedynie licencjat i technika z informatyki. Wszystko to piszę z własnej obserwacji.
Jeżeli chodzi o programy w formie binarnej, to można je skompilować tak, by wygenerowały kilka wersji tej samej funkcji/procedury dla kilku rodzajów procesorów.
Flatpack jest w porządku. Problem w tym, że flatpack miał mieć zaimplementowaną piaskownicę, która nie została do tej pory zaimplementowana do końca z uwagi na brak kdbus/bus1 w jądrze. Domyślnie piaskownica jest więc wyłączona. Flatpack więc jest potężnym narzędziem, co rozwiązuje jeden problem. Wyobraźmy sobie jednak, że producenci zamkniętych programów złapią bakcyla i zaczną tworzyć programy na GNU/Linux. Potem twórcy Flatpack zdecydują się włączyć domyślnie piaskownicę, a przez to część programów przestanie działać.
Nadmienię, iż OpenSuSE korzysta z programu do automatycznych testów programów graficznych. Nie wiem, jak to działa, ale chyba wywołuje losowe kliknięci i czeka na wywrotkę programu.
Jeżeli chodzi o różnice w menadżerach paczek dla początkujących, to ten problem powinien być dawno zażegnany przez PackageKit. Początkujący powinien korzystać tylko z graficznych nakładek, a PackageKit pozwala na wybór nakładki prawie na każdej dystrybucji. Prawie, bo debianopodobne niestety pozwalają, by skrypty w paczkach zadawały pytania użytkownikom. Zdarzyła się nawet sytuacja, iż aktualizacja Javy wymagała podpisania nowej wersji licencji, więc proces aktualizacji Ubuntu został zawieszony, a okno terminala w graficznej nakładce nie zostało pokazane(trzeba było nacisnąć na przycisk rozwiń czy coś podobnego). Ponieważ PackageKit nie pozwala na taką integrację, więc nie może istnieć wersja na debianopodobne, a więc programy do instalacji paczek muszą być dostosowywane pod debianobodobne lub muszą powstawać dedykowane programy. Tak więc użytownik musi się uczyć menadżera paczek danej dystrybucji, zamiast nauczyć się ulubionego programu lub domyślnego programu dla danego środowiska graficznego.
Wszystko jest z dwóch powodów:
1. Pliki w koszu nie są kompresowane – w Windows są
2. Na Linuksie istnieje wiele koszów(w każdym katalogu domowym jest jeden i na każdym nośniku wymiennym jest inny).
Rozwiązanie z drugiego punktu jest konieczne. Czemu? Wyobraź sobie, że nie masz miejsca w katalogu domowym na przeniesienie pliku z pendrive. Tak więc plik musi pozostać na pendrive. Zresztą, to w przypadku przenoszenia pliku do katalogu domowego, musiałbyś czekać, a podczas przenoszenia do innego katalogu na pendrivie z katalogu na pendrive, praktycznie nie musisz czekać.
“Statystki… Wszyscy nimi pogardzamy”
Ja nie 🙂
“Jeżeli chodzi o różnice w menadżerach paczek dla początkujących, to ten problem powinien być dawno zażegnany przez PackageKit.”
Sęk w tym, że nie jest. Sam PK był jeszcze kilka lat temu bardzo modny, obecnie jakoś nie dostrzegam jego powszechnego narzucania w dystrybucjach i owych nakładkach graficznych. Pomysł wydaje się nie być głupi, jednakże jego rozwiązanie dla dowolnych rozwiązań (w sensie nakładek) nie wydaje się najlepszy. Sam PK też raczej nie jest obecnie powszechnie stosowany.
“Początkujący powinien korzystać tylko z graficznych nakładek”
Być może i powinien korzystać jedynie z graficznych nakładek. Pytanie jedynie jak one będą rozwiązane, albowiem generalnie w ogóle nie powinien korzystać na X11 z GUI na prawach roota.
Fakt, że GUI w XXI wieku to nie jest jakaś fanaberia, ale na bezpieczne rozwiązanie GUI i praw roota, przyjdzie nam poczekać chyba aż do czasu upowszechnienia się Waylanda i natywnych dla niego programów.
Fakt, że pracując na debianowatych, czy na różnych rpm, częściej używałem GUI dla instalacji programów. Obecnie jednak wcale. Kilka poleceń dla pacmana (czy dowolnego innego menedżera paczek) nie przerasta chyba możliwości normalnego użytkownika.
Z całym szacunkiem, ale chyba – niecelowo – wprowadzasz nieco rozgardiaszu naszemu miłemu neoficie.
Oczywiście, to co piszesz o koszach w linuksie, o kompresowaniu plików w koszu w Windows to racja. Niemniej jednak gwoli wyjaśnienia: linux stworzy kosz wyłącznie na partycji, która jest sformatowana natywnym systemem plików w linuksie. W przypadku przenoszenia plików z pendrive sformatowanych w najpopularniejszy dla nich sposób (FAT32) kosza takiego nie zrobi (nie mówię tu o “przenieś do kosza”, bo to bodaj robi).
Problem natomiast, z którym się spotkał Jarek W dotyczy wadliwego informowania (przynajmniej w niektórych środowiskach) użytkownika o wykonaniu operacji dyskowej, która nie została fizycznie jeszcze dokończona oraz usuwania zewnętrznych nośników bez ich odmontowywania po zakończonej dopiero operacji. W efekcie usuwany plik wygląda na taki, który został już usunięty, a “usunięte” zostało jedynie wyobrażenie teego pliku, które jest widzialne dla użytkownika. Po wyjęciu w tym momencie zewnętrznego nośnika i otworzeniu go w innym systemie, dalej będzie on widzialny w koszu.
Swoją drogą – jeśli ktoś w istocie jest zdecydowany na usunięcie pliku (katalogu), to polecam uruchomienie sobie opcji umożliwiającej takie działanie w menedżerze plików.
Zrozumienie przyjemności wypływającej z użytkowania terminala przychodzi z czasem (i wiekiem) 🙂
To oczywiście nie zmienia faktu, że programy powinno się instalować łatwo a sama instalacja powinna być bezpieczna (zarówno dla systemu jak i zawartości paczki). Czy typowe graficzne menadżery są wygodne i łatwe? Kwestia sporna, bo można się przyzwyczaić, ale… No właśnie. A to brakuje opisów programu, a to nie ma zrzutów ekranu, a to informacji o wersji (do niedawna GNOME Software tego nie wyświetlał), program działa ślamazarnie wolno, nie potrafi poradzić sobie w krytycznych sytuacjach (konflikt zależności albo nadpisywania tego samego pliku przez różne paczki). Grzechów jest sporo, nikt nie prowadzi metodycznej pracy na:
– jednolitym i raz określonym gui,
– wypunktowanie raz i kategorycznie jak grupować programy, jakie informacje wyświetlać, jak usprawnić nawigację,
– określeniem i wyłapywaniem możliwych do wystąpienia problemów z samym menadżerem paczek (systemowym)
Oczywiście menadżer z Minta czy nawet GNOME Software nadrabiają nieco zaległości w stosunku do oczekiwań przeciętnego usera, no ale…
Drugą kwestią jest bezpieczeństwo i tutaj chyba bezapelacyjnie wygrywa koncepcja trzymania takiego softu w piaskownicy (flatpak). Widziałbym to w ten sposób, że trzon systemu – biblioteki, środowisko graficzne, dedykowane rozwiązania są stałą składową dystrybucji. Ale już programy użytkowe wymagają niesamowitego nakładu środków, aby trzymać je w wersjach stabilnych lub aktualnych. Koncepcja repozytorium dla wszystkiego sprawdzała się 10 – 20 lat temu. Obecnie tych programów jest najzwyczajniej za dużo, aby można było nadążyć z paczkowaniem i udostępnianiem. Jedno wspólne repozytorium z flatpakami/snapami (ponad podziałami) nie oznaczało by odejście od natywnych dla dystrybucji sposobów instalacji oprogramowania.
Zatem – graficznie jak najbardziej, ale z głową i przyszłościowo.
Cóż – i zgodzę się i nie zgodzę 🙂
Myślę, że robienie jednego, powszechnego GUI do instalowania paczek to droga donikąd. Co jest “lepsze” synaptic, czy jakikolwiek “software center”, który został zaproponowany w Ubuntu/Mint/Gnome (bo chyba taka sekwencja była). Muon, czy Muon-Discover?
Cóż dla mnie istotne są informacje co instaluję, a nie miniaturka aplikacji, która i tak nic mi nie mówi (no bo co niby może?). Osoby, które wyrosły na smartfonach żądają natomiast bardzo mocnego uproszczenia i nic ich ani nie interesuje, ani nie przekona. Ma być “ładnie” 🙂 GUI i tak wykorzysta pewnie jakąś bibliotekę, którą wykorzysta również CLI. Biblioteki te są również wynikiem specyfikacji poszczególnych rodzajów paczkowania, które lepiej lub gorzej radzą sobie z możliwymi do zaistnienia sytuacjami w komputerze (instalacja z repozytoriów nieoficjalnych, instalacja bezpośrednio ze źródeł, instalacja paczek binarnych od twórców oprogramowania itd.). Do tego jeszcze nieszczęsne paczki “meta”, również wprowadzone dla ułatwienia życia nowym użytkownikom (chyba). Na to jeszcze nakłada się sygnalizowany nawet gdzieś tutaj problem z potrzebą (chęcią) instalacji nowszych wersji oprogramowania niż te, które są dostarczane w danej wersji dystrybucji.
Mówiąc o bezpieczeństwie (a raczej jego braku) nie chodziło mi kompletnie o “piaskownicę”. Nie ma to nic do rzeczy. Jeśli się nie mylę, to nowa Fedora 25 ma przynajmniej w wersji Gnome uruchomioną możliwość graficznego instalowania oprogramowania z repozytoriów oraz z repozytoriów flatpak. I w tym przypadku – w zasadzie wszystko ok, albowiem ta wersja korzysta domyślnie z sesji w Waylandzie. Jednakże to samo Gnome Software mogę użyć w każdej praktycznie dystrybucji (tak, wspomniany packagekit tam się bodaj mieści). Jeśli będę używał na X11, to samo otwarcie programu GUI w tej sesji jest niebezpieczne dla systemu. Dlatego też w wielu bardziej zaawansowanych dystrybucjach praktycznie nie istnieją aplikacje GUI wymagające sesji root i jednocześnie wyraźnie przestrzega się o tym, że praca z aplikacjami GUI na root nie jest najlepszym pomysłem.
O “bezpieczeństwie” snapów raczej nie będziemy wspominać, bo to bomba z opóźnionym zapłonem 🙂
Jeśli chodzi o koncepcję repozytorium jestem natomiast zdecydowanie odmiennego zdania. Nie znajduję żadnych ujemnych stron ich istnienia. Uniwersalne aplikacje też nie są remedium. Mam natomiast wielką nadzieję, że system, który w coraz większym stopniu jest promowany przez Ubuntu i Gnome (niezależnie od siebie) nie zagości na tyle powszechnie, że przestaną istnieć normalne repozytoria. Jeśli tak się stanie, to jedynym sensownym rozwiązaniem (dla mnie) staje się LFS (choć myślę, że ta zaraza nie dotknie takich dystrybucji jak Slackware, Gentoo czy Arch – może nie będzie zatem aż tak źle. Przynajmniej za mojego życia).
Moim zdaniem na te linuxowe procenty trzeba popatrzeć z drugiej strony, bo to nie jest tak że użytkownik wybiera Linuxa ale to Linux wybiera użytkownika. Ponadto uważam, że powyżej pewnej ilości użytkowników wzrost używalności Linuxa może (choć nie musi) być lawinowy, ponieważ dużo użytkowników => dużo osób które będą go rozwijały. Ergonomia interfejsu GUI to oczywiście pojęcie względne, zaś co do prostoty konfiguracji to patrząc co trzeba zrobić aby niektóre karty WIFI zaczęły działać pod W10 to nie wiem gdzie jest łatwiej. Ponadto, tyle się mówi o mitycznej trudności ArchLinuxa ale przecież aktualizacje w Windows 10 to klasyczny rolling release (jak w Archu)