Wyprzedaże, promocje i tylko Steam Machines brak
Histeryczna ekstaza jaka może się nam przytrafić podczas przeglądania najnowszej odsłony promocji (do 4 lipca 2016 roku) na platformie Steam ma swoje drugie oblicze. Nawet dla niepoprawnych optymistów gotowych rzucać na lewo i prawo banknotami tylko za sam znaczek pingwina przy tytule gry. „2300 tytułów dla Linuksa w ofercie, promocje cenowe, a jakiś malkontent musi jak zwykle szukać dziury w całym” – tak z pewnością wiele osób skwituje próbę negatywnego spojrzenia na Valve i ich inicjatywę. Bo próba wypromowania Linuksa jako platformy do gier to z pewnością karkołomna decyzja. Jeszcze bardziej karkołomnym wyzwaniem okazało się stworzenie dedykowanych Steamowi maszyn będących czymś pośrednim pomiędzy pełnoprawnym komputerem a konsolą pracującą pod system SteamOS. Wisienką na torcie miał być dedykowany kontroler Steam Controller. I na dobrą sprawę tylko tą wisienką muszą się zadowolić głodni i wyposzczeni gracze spragnieni odmiany, Linuksa na salonach i komercyjnych tytułów AAA dla tego systemu.
Gabe Newell nie jest głupi. Dobrze przewidział, że nadchodzące z Windows 10 zmiany dotkną nie tylko niewinnych użytkowników, ale i producentów różnorakiego softu – w tym twórców gier. Coraz mocniej zaciskająca się pętla uzależnienia od microsoftowego sklepu jako jedynego (preferowanego) kanału dystrybucji oprogramowania dla tego systemu, oznaczać może tylko mniejsze zarobki dla tych, którzy pośrednictwa Microsoftu do tej pory skutecznie unikali. Ciężko przewidzieć, ile faktycznie stratne było by całe Valve ze swoim Steamem, ale jedno jest pewne – w momencie upowszechnienia się sklepu Microsoftu, Steam traci rację bytu. Twórcy właśnie tam zamieszczali by od razu swoje produkty i korzyści z tego miałby nikt inny, jak przewrotnie sprytny gigant z Redmond.
Dlatego Newell wydeklamował publicznie niewygasającą miłość do systemu Linux i otworzył dla niego podwoje platformy Steam. Bynajmniej nie w celu zrównoważenia strat wynikłych z ubywającej liczby publikujących tam swoje prace. Newell postanowił być sprytniejszy niż Microsoft i stworzyć własny system do gier, zbudowany właśnie z wykorzystaniem Linuksa. Tak narodziła się koncepcja i sam SteamOS, który zadebiutował przed szerszą publicznością w 2013 roku.
Dodając A do B lub 1 do 2, plan Newella zaczynał nabierać rumieńców. Steam sprzedaje gry dla Linuksa i SteamOS (bo to to samo), firmy zaczynają tworzyć swoje tytuły dla tej platformy a Valve przetrwa. Oczywiście nie dzięki liczonej w promilach liczbie graczy z Linuksem na pokładzie. Do roku 2013 społeczność ta rekrutowała się w większości przypadków z osób, które porzuciły zainteresowanie grami z racji ich niewystępowania na tym systemie. Mizerny odsetek stosował WINE, dualboot lub grał w niezobowiązujące wolne tytuły lub jeszcze mniej licznie występujące natywne i komercyjne produkcje. Z tej mąki chleba być nie mogło i plan Newella to przewidział. Jak słusznie założył, skoro nie ma graczy – trzeba ich stworzyć. A to miało stać się możliwe dzięki masowej dystrybucji SteamOS w sklepach, marketach i byciu jak Windows – tyle, że na sprzęcie dla graczy. Tak powstała koncepcja Steam Machines.
To była dobra koncepcja. Efektowne komputero – konsole, z ładnym system operacyjnym, nieograniczone jedynie do gier, ale równocześnie wygodnie połączone z naszym kontem Steam. Lecz coś poszło nie tak…
Szumnie zapowiadana na koniec 2015 roku premiera pierwszych modeli Steam Machines przebiegła w sumie bez większych fajerwerków. Kilku producentów zaprezentowało kilka modeli – policzmy – Zotac, Alienware, Materiel.net, Maingear, Scan X3S. Koniec, tyle. Jak na masową ofertę dla masowego odbiorcy to nieco słabo, prawda? I takie też są wyniki sprzedaży Steam Machines, rozpoznawanie marki przez graczy i atrakcyjność od strony oprogramowania. Newell nie przewidział jednego – ogromne trudności sprawi mu wyrwanie się z zaklętego kręgu powiązanych i zapętlonych przyczyn i ich skutków. Społeczność linuksowa zna to na pamięć. Dlaczego Linux ma na biurku mizerną liczbę użytkowników? Bo dla Linuksa nie ma ciekawych komercyjnych programów, gdyż firmom nie opłaca się ich pisać. Dlaczego się nie opłaca ich pisać? Bo nie ma odpowiedniej ilości użytkowników.
W momencie premiery Steam Machines w ofercie Steam nie było żadnego konia pociągowego dla tej platformy. Wszystkie tytuły są dostępne dla Windowsa, spora część dla OS X i nieco mniejsza liczba dla Linuksa. Z tym, że tytuły dla Linuksa to mniej spektakularne produkcje, poza kilkoma wyjątkami AAA. To nie zachęciło kupujących do wyłożenia gotówki na stosunkowo drogą maszynkę, na której nie pogra choćby w 50% tytułów ze swojego peceta. Do tego na jaw wyszły grzechy szybkiego portowania i prób uruchomienia poważniejszych tytułów dla Linuksa. Większości producentów nie opłacało się przepisywać gry, zatem zaczęto tworzyć wrappery (np. eON) i nawet jeśli nazwać je warstwą tłumaczącą DirectX na OpenGL (znamy zasadę działania WINE?) to nic nie ukryje faktu, że większość gier przeportowanych w ten sposób traci sporo FPS w stosunku do wersji z wiodącego systemu. Czy to mogło kogoś zachęcić do kupna jakiekolwiek parowej maszyny? Nie zmieni tego przez jakiś czas nawet ambitny plan nadrobienia FPSów za sprawą Vulkana – zanim się on upowszechni, powstanie dużo atrakcyjnych tytułów dla wiodącego systemu i sprawią one satysfakcję graczom, bez konieczności migracji na SteamOS. Tym samym cała inicjatywa Valve cały czas będzie dreptała w miejscu w oczekiwaniu na cud.
Reasumując, powyższe tłumaczy dlaczego Valve niechętnie chwali się sprzedażą maszyn parowych. Przypuszczalnie są to ilości nieadekwatne dla progu, powyżej którego konstrukcję (i SteamOS oraz samego Linuksa) dostrzegą liczący się producenci gier AAA. Czy to oznacza, że Steam Machines to porażka? Z tą oceną poczekajmy na wyniki innowacyjnego API jakim jest Vulkan. Jeśli zdoła on przekonać do siebie twórców gier, znacznie ułatwi to życie i im i graczom. Inaczej niezmiennie zadowoleni będą tylko zwykli gracze ze zwykłym Linuksem na pokładzie. Dla nich nastały bowiem złote czasy – w porównaniu do poprzednich dekad gdy nawet na myśl nie przychodziła nam taka liczba gier jaką ma obecnie w ofercie Steam. Nawet jeśli 90% to gierki indie.
Miałem kupić i… dalej myślę. Ale z większymi tytułami na Linuksie nie ma problemu, prawda – jest ich mniej, ale nie jest tragicznie.
Osobiście rzadko spotykam się z sytuacją gdy gry nie ma na Linuksa, może mam jakieś specyficzne upodobania i podświadomie takie wybieram. :p Chociaż ostatnio śmiechnąłem, bo zdecydowałem się na zakup Bioshock: Infinite a kilka dni później zauważyłem na osworld.pl informację o porcie na Linuksa. 😮
Nie jestem graczem i nie znam się na grach i środowisku do gier, ani w Linuksie, ani na innych systemach. Ale z pewną dozą ciekawości obserwowałem poczynania Valve z ich projektem Steam Machines i SteamOS. I mam nieodparte wrażenie że oba te projekty to są straszaki na MS a nie ewentualne koła ratunkowe dla Valve. Patrząc na stopień determinacji i konsekwencji Valve w rozwijanie tych projektów, użyte toto zostanie naprawdę w całkowitej ostateczności. Po wykorzystaniu wszelkich innych sztuczek i straszaków.
Z drugiej strony patrząc na coraz agresywniejszą i coraz bardziej arogancką politykę Microsoftu wobec zwykłych użytkowników … ciekawe czy nie urodzi się z tego kolejna kontr-kultura?
Ja nie używam windy ze względu na stopień rozpraszania przez nią uwagi. Win 8.1 czasami używany przez moją firmę, wymaga tyle samo uwagi co małe dziecko. To się loguj na takim koncie, to się nie loguj na swoim starym koncie, to niczego nie zrobisz na dwa okna bo Metro uznaje tylko tryb jednego okna, to zrestartuj komputer, to go nie wyłączaj, to raptem nie można włączyć komputera natychmiast bo coś tam się instaluje, to antywirus czegoś chce, to Java, to Flash, to wyłączane powiadomienia o instalacji win10 uparcie reinstalują się samoistnie i spamują, używając sztuczek stosowanych przez twórców wirusów, to … a to idź pan w cholerę!
Nie raz i nie dwa, dziesięciominutowa czynność na windzie przeradzała się u nas w 3 godzinną szarpaninę z systemem, człowiek na koniec zapominał nawet po diabła odpalał tego windowsa. A to był zwykle jakiś malutki, jednak niekonwertowalny w prosty sposób dokumencik do wydruku.
W porównaniu do Linuxa wymagającego od nas 2 minut uwagi na aktualizacje w ciągu …miesiąca. Dlatego dla mnie obecnie sensownym narzędziem pracy jest tylko Linux, dyskretnie i nieabsorbująco wykonujący to co do niego należy.
I coś mi mówi że dzięki agresji i arogancji Microsoftu coraz więcej osób na świecie zacznie myśleć podobnie. A wtedy Valve będzie miało gotowy swój Steam na Linuxa …
Opisałeś dokładnie to czego najbardziej nienawidzę w Windowsie. Z kilkoma programami ten system zachowuje się jak choinka bożonarodzeniowa, każdy program czegoś chce, każdy chce się aktualizować, niektóre chcą mnie przekierowywać na stronę internetową bo nie mają aktualizatora. Jak idzie na tym pracować? Skupić się na czymkolwiek? Potem jeszcze wyłączając laptopa którego chcemy gdzieś zabrać system odpali nam bez pytania godzinę aktualizacji i jesteśmy w d..
Na Linuksie, jakimkolwiek, jest po prostu spokój, nic mnie nie denerwuje, jak wyskoczy jakieś powiadomienie to z reguły jest ono ważne, nie przeszkadza w niczym i wszystkie wyglądają tak samo. Jak potem wejdę na Windowsa to się czuję napastowany
Bardzo ciekawe spostrzeżenie, Valve tak naprawdę nie zależy na promowaniu SteamOS i Steam Machines tylko właśnie na pogrożeniu małomiękkiemu paluszkiem. Gdyby mieli inne plany wystarczyło zrobić jedną rzecz, dzięki której SteamOS z dnia na dzień stałby się potęgą – wydać Half-Life 3 jako exclusive na tę platformę. Ale ta gra zapewne nigdy nie powstanie, bo Valve to dla mnie to banda zwykłych obiboków, którzy są zainteresowani jedynie odcinaniem kuponów od legendy. Albo według innej teorii po prostu wiedzą, że nie podołają wyzwaniu 🙁
A ja sobie postanowiłem być linuxowym graczem. Może nie hardcorowym, ale gdzieś tak w pół drogi pomiędzy hardcore a casual. Choć w zasadzie moja decyzja o migracji na Linuxa była konsekwencją decyzji Adobe o przejściu na model abonamentowy. Po prostu szlag mnie trafił i powiedziałem im takie coś z końcówką na off. Ale wracając do gier – jak napisał Salvadhor, w tym temacie obecnie jest lepiej niż kiedykolwiek. Na letniej promocji parówy kupiłem sobie trzy świetne gry za niecałe 50zł. Obecnie moja biblioteka liczy ponad 60 tytułów pod pingwina. Powiem więcej – gdyby nie Linux nigdy bym nie odkrył takich perełek indie jak np Transistor (to jest masterpiece, chłopaki, serio). Jest masa tytułów niekoniecznie full-real 3D, które samą koncepcją gry, pomysłem, storyline czy klimatem powodują opad szczęki. Pod systemem przykrosoftu zapewne nigdy bym w nie nie zagrał. Ja na prawdę wolę pobawić się w coś z pomysłem niż w kolejnego klona Battlefielda/CoD z dorobioną na siłę fabułą i fajerwerkami graficznymi. No dobra – Borderlands 2 jest fenomenalna, i tam grałem Salvadorem :). Co do HL-3 – nie wierzę, żeby ta jedna gra spowodowała rewolucję. Owszem, ludzie by chcieli, ludzie czekają, ludzie mają nadzieję, ale wydaje mi się że teraz jest sporo porównywalnych tytułów. Ja jakoś niespecjalnie dostrzegam rewolucyjność Half Life’a, ale to może dlatego, że zagrałem w nią dość późno (właśnie na Linuxie). Co zaś do kiepskich portów – to się powoli plaga robi (Feral) aczkolwiek na Phoronixie piszą, że im Bioshock Infinite chodzi lepiej niż pod Winblowsem. A to eON…
No dobra, bo ja bym tak mógł do rana… Niezależnie od tego jakie są intencje Valve, zrobili więcej niż dużo dobrego. Po prostu pod Linuxem (oprócz wielu innych rzeczy) można sobie teraz bardzo fajnie pograć i nie ma takiej kategorii gier, która nie miałaby solidnego przedstawiciela pod nasz system 🙂