Polarr 1.0.0 na pulpicie Linuksa
Zupełnie znikąd i znienacka pojawiła się linuksowa wersja edytora graficznego Polarr. W porządku – może nie do końca znikąd, gdyż edytor od jakiegoś czasu dostępny był w wersji online, ale mało kto spodziewał się desktopowego wydania dla Linuksa. Program plasuje się pomiędzy rozbudowanymi kombajnami dla profesjonalistów a zabawkowymi edytorami „kliknij by osiągnąć sukces”. Nie oznacza to, że program trąci banałem lub jest nieprzyzwoicie uproszczony. Polarr posiada wszystkie opcje potrzebne podczas edycji zdjęcia – począwszy od ekspozycji, kontroli nad światłami i cieniami, popularnym ostatnio usuwaniem „mgły”, przez kontrolę nad kolorem aż po krzywe, odszumianie, wyostrzania i wiele, wiele innych. I jak przystało na pełnoprawny program do edycji zdjęć potrafi obsłużyć pliki RAW – choć na swój sposób.
Polarr już w pierwotnych wersjach online rozbudził wyobraźnie wielu użytkowników. Prosty interfejs, zaawansowane opcje, niezłe AI edytora – to wszystko pozwalało przymknąć oko na przeglądarkowy charakter tego programu. Jednak szybko okazało się, że reklamowana przez twórców obsługa plików RAW odbywa się na zasadzie zwykłego wyciągania osadzonego podglądu jpg. W międzyczasie pojawiły się wersje na desktop wiodącego systemu, wersje mobilne, a ostatnio natywne wydanie dla Linuksa.
Choć edytor przeszedł długą drogę i rozwinął się znakomicie, to nadal pliki RAW są traktowane jak opisano powyżej. Ta cecha nie zaskarbi Polarrowi sympatii profesjonalistów – choć autorzy zapowiadają pełną obsługę RAW. Poza tym mankamentem, od programu będą stronić również osoby poszukujące edytora i menadżera kolekcji w jednym – Polarr pozwala otworzyć kilka zdjęć do edycji, ale to wszystko co potrafi zrobić z wieloma plikami. Również eksport edytowanego pliku jest ograniczony do formatów jpg i png.
Zatem… Z powyższego wyłania się obraz samych niedomówień i uproszczeń. A to nieprawda. Oprócz tego co może się nie podobać, Polarr posiada całe mnóstwo fantastycznych narzędzi z który można skorzystać bez przekopywania się przez 100 stron instrukcji obsługi. Polarr to również cała plejada gotowych filtrów z możliwością tworzenia swoich własnych. I na koniec – program posiada czytelny system pomocy. Oczywiście najlepiej zobaczyć to wszystko w akcji, a głównie prostotę użytkowania i zmyślność narzędzi którymi możemy regulować nasz kadr. A jest ich całkiem sporo – Color, Light, Detail, Optics, HSL, Curves, Toning – to sekcja podstawowa. Każda z tych opcji to kolejne parametry i ustawienia. Dochodzi do tego kadrowanie, prostowanie, nakładanie gradientów, maski lokalnej. W komplecie mamy podgląd przed i po edycji, pracę na pełnym ekranie, cofnij / ponów oraz historię zmian. Prawda, że wygląda to obiecująco?
Niestety, ale ponownie musimy powrócić do mankamentów programu. Posiada on dwie wersje – bezpłatną, bez obróbki lokalnej (maski, gradienty), z brakami w filtrach (w tym niemożność tworzenia własnych) oraz płatną, pozbawioną tych ograniczeń – bez obaw, dożywotnia licencja wynosi $9.99 (dla trzech stanowisk). Jak już niektórzy podejrzewają – program ma zamknięte źródła. Wersja dla Linuksa to działa tylko na systemach 64bit oraz wymaga sterowników umożliwiających wykorzystanie WebGL.
Z jednej strony mamy produkt komercyjny, który wielu użytkowników z marszu skreśli ze swojej listy. Z drugiej strony, Polarr to bardzo ciekawe i sprytnie zaprojektowane narzędzie. Nieskomplikowany styl pracy w tym edytorze może przysporzyć mu sporą rzeszę fanów. A z tego adresu możemy pobrać wersję testową programu (paczka deb).
7 komentarzy
-
Pingback: Aż się chce - Polarr 5.2.0 | przystajnik
Dla mnie jako amatora ten program to absolutne mistrzostwo. Do podstawowej, szybkiej obróbki Polarr jest wyśmienity. Aż sam się zastanawiam nad wersją płatną. Niby jest Darktable, ale nie jest aż tak intuicyjny, nie mówiąc o Gimpie, którego strach odpalać do podstawowych mniejszych lub większych korekt. Miło, że nie zapominają o linuksiarzach, no i ta wersja desktop też jest miłym zaskoczeniem – w czasach gdy wszyscy chcą webowo działać 🙂
Jeszcze tylko przydałoby się aby Affinity znienacka uderzyło wieloplatformowo, ale to chyba pieśń (dalekiej) przyszłości 🙂
A jak coś takiego na Archu zainstalować? Ktoś próbował?
Wersja „po łebkach” może wyglądać tak – rozpakować paczkę deb i powstałe katalogi/pliki skopiować jako root do /.
Wersją elegancka – podobnie, tylko ktoś to musi ładnie opisać w PKGBUILD.
No, to tak na szybko małe ostrzeżenie. Licencja na razie jest oddzielna na desktopy i aplikacje mobilne/chrome (w przyszłości mają zintegrować), więc ostrzegam. Poza tym z irytujących błędów u mnie na Debianie nie mam tak naprawdę integracji tj. po wywołaniu pliku z menedżera plików nie ładuje mi się dane zdjęcie, tylko to, które było ostatnio zaimportowane w samym programie – także, jak na desktop – trochę kaszaniasto 😀 Ale dajmy im czasu, bo cała reszta działa jak powinna.
Super interfejs, może w końcu uda się żonę od picasy odzwyczaić. Ale problem z ładowaniem zdjęć z menedżera plików jest faktycznie irytujący.
A mi to się marzy Googlowy Snapseed wydany na linuksowy desktop 🙂