Wróżby z miedzi…
… czyli nigdy bym się nie spodziewał, że tyle czasu spędzę przy muzyce klasycznej.
A było to tak – znalazłem w szafie dwa kawałki miedzianej plecionki Jantzena. ‘Hmmm’, pomyślałem, a że dzień zmierzał w stronę szarej nudy, poczłapałem z tą plecionką w stronę mojego ołtarza stereo.
Wharfedale mam z-bi-wiringowane do wzmaka za pomocą Qed X-Tube 350 – też miedź, ze sreberkiem. Ale, że słyszy się tu i ówdzie, że sreberko to górę pasma ładnie przenosi, ale dół to już niekoniecznie. Dlatego postanowiłem sprawdzić, czy wymiana toru z niskim pasmem na czystą miedź coś polepszy. Rozkręciłem konfekcję z jednej pary przewodów, zarobiłem na Jantzenach, wpiąłem, puściłem płytkę jedną, drugą, trzecią… I wtedy sobie przypomniałem, że leży u mnie referencyjne nagranie (24 bit) kawałków mocnej klasyki (dodatek do magazynu Hi-Fi). No to niech sobie zagra – i co z tego, że mój odtwarzacz nie umi HDCD.
Spędziłem przy tej płycie bite dwie godziny. Nigdy, ale to nigdy nie słuchałem muzyki klasyczynej w takiej ilości, ba, nawet płyt nie mam. Owszem, owijał mi się o uszy Vivaldi, porażał nerwy eklektyzm etiud, itp, ale żeby kiedykolwiek tyle czasu spędzić przy tego typu muzyce… A tu proszę – Igor Stravinsky (The Firebird – Berceuse and Finale), Mozart (Piano Concert No. 21 – Andante), Anton Bruckner (Symphony No. 9 – Scherzo), Jacques Ibert (Escales), Richard Strauss (The Times of Day – Der Morgen), Nicolai Rimsky-Korsakov (Dance of the Tumblers), i tak dalej (16-ście utworów na płycie).
A to dowodzi jednego – podstawa to mieć porządne źródło dźwięku. I nagłośnienie.
Ale Qed’y chyba wrócą na miejsce.