Dystrybucje muszą mieć sens – Apricity OS
Kilka dni temu gruchnęła wiadomość o zakończeniu prac nad Apricity OS. Z pewnością zaskoczeni i rozgoryczeni poczuli się wszyscy użytkownicy tego „Arch Linuksa o duszy artysty”. Ale bardziej pouczające w całej historii jest to, że to jednak społeczność decyduje jakie rozwiązanie się przyjmie a jakie nie. Apricity OS było kolejną dystrybucją, która tak naprawdę nie potrafiła przekonać do siebie ludzi. Za zapowiedzią ożywczego wyglądu pulpitu od twórców nie wypłynęła żadna inna koncepcja.
Powoli w niepamięć odchodzą czasy setek dystrybucji różniących się tylko tematem graficznym i tapetą. Teraz, aby zostać zauważonym trzeba się naprawdę przyłożyć i zaoferować to „coś”. W przypadku Apricity OS można na upartego twierdzić, że była to nowa jakość graficzna. Gdyby nie Manjaro i Antergos można by do zachwytów dorzucić instalator który na przekór wszystkiemu pozwalał zainstalować w trybie graficznym Arch Linuksa. I w sumie to wszystko. Apricity OS miał wyglądać ładnie i na początku głównie za sprawą atrakcyjnie zmodernizowanego wyglądu GNOME 3.xx został zauważony na arenie. A nadzieje były wielkie i aby zrozumieć skalę porażki potrzebne jest przybliżenie jej specyfiki.
Dystrybucje ciągłe nieustannie rozpalają wyobraźnię użytkowników i twórców. Dlatego też Arch Linux jest takim łakomym kąskiem ze swoim prosty i skutecznym przepisem na szybkie tworzenie paczek, ciągle świeżą ofertą w repozytoriach i innymi niuansami które czynią z niego wydajny system. Niestety, wszystkie te wspaniałości są zarezerwowane dla osób które są w stanie poświęcić kilka chwil swego życia na ogarnięcie tekstowej instalacji i konfiguracji tego systemu. Twórcy Arch Linuksa uczynili z tego tematu niemal religię i uparcie twierdzą, że w ten sposób system znajdzie się na desktopie osób które wiedzą co i jak. W innym przypadku bowiem problemem mogą się stać częste aktualizacje systemu, które z natury niosą ze sobą najświeższe nowości. Niepożądanym efektem ubocznym tego mogą być drobne zgrzyty w konfiguracji systemu/desktopu które trzeba po prostu poprawiać ręcznie. Rzecz kompletnie nie do przeskoczenia dla przeciętnego konsumenta idei opensource.
Zatem świat podjął walkę o „ucywilizowanie” Arch Linuksa. Pierwsze podejście do tego tematu prezentuje Manjaro, które stara się zapanować nad żywiołowym napływem pakietów do repozytorium. Aktualizacje są częste, ale po okresie „kwarantanny”. Do tego system posiada własne repozytoria i rozwiązanie takie zostało obrzucone klątwą przez wyznawców czystej formy. Nawet pomimo atrakcyjnego wyglądu domyślnego, graficznego instalatora, itp.
O wiele bardziej w zgodzie z systemem bazowym podąża Antergos. Ten system to z kolei pozostawienie użytkownika sam na sam z repozytoriami Arch Linuksa. Jedyną interwencją twórców jest graficzny instalator i domyślny wygląd pulpitu. Oczywiście w tle mamy kilka dodatkowych pakietów oferowanych przez wewnętrzne repozytoria Antergosa, ale nie jest to skala Manjaro.
I w tym momencie na scenę wkracza Apricity OS (połowa 2015 roku). Co wnosi nowego dla miłośników koncepcji Arch Linuksa? Twórcy nowo powstałej dystrybucji nie decydują się na cenzurowanie i stabilizowanie aktualności z Archa. Wprowadzają jedynie instalator graficzny i kuszą wyglądem pulpitu. Ale to oferuje również Antergos, który zgromadził sporą cześć miłośników koszernej formuły protoplasty. Nic zatem dziwnego, że chociaż Apricity może i miał ambicje, to nie potrafił zainteresować większego grona odbiorców (obraz iso z maja 2016 roku pobrano 960 razy za pośrednictwem serwisu Sourceforge – dla porównania Manjaro z marca tego roku pobrano 293 tys. razy). Autorom nie wystarczyło również zacięcia by ciągnąć ten temat praktycznie dla samych siebie. Szczególnie, że dyskusje o kształcie dystrybucji oscylowały w okolicach wyboru tematu graficznego dla GNOME/Cinnamona. I tak oto przedstawia się smutna historia Apricity OS. To co zostało z tego systemu możemy odnaleźć pod tym adresem.
Bo w tworzeniu dystrybucji nie chodzi tak naprawdę o wymyślaniu na nowo koła. Tworzenie nowych systemów paczek to może i dobra zabawa ale dla zwykłego użytkownika przyniesie to pożytek za 5 – 10 lat. Nowe środowiska graficzne? W jakimś stopniu mogą być czymś odkrywczym, wszystko zależy od mocy deweloperów. Najrozsądniejsze wydaje się odpowiednie potraktowanie istniejących rozwiązań (KDE, GNOME, Xfce, Cinnamon i inne równie dojrzałe projekty). Dobrym kierunkiem jest wykorzystanie potencjału na jaki pozwala konfiguracja i samodzielna kompilacja linuksowego kernela i jego otoczki. SELinux, AppArmor, SMACK i inne systemy pozwalają na skonstruowanie ciekawych i ambitnych zabezpieczeń dla pulpitu przyszłego użytkownika. Ciekawostką może też być IMA lub EVM pilnujące kondycji plików systemowych. Nawet odpowiednio skonfigurowany i kontrolowany systemd nie jest straszny. Możliwości jest naprawdę bardzo wiele. Oczywiście na czele stoi podstawowa przesłanka desktopów które mają być przyjazne dla przeciętnego użytkownika. Czyli łatwość instalacji i dostępność świeżego oprogramowania użytkowego. Tutaj też mamy ogromne pole do popisu – odpowiednia integracja z systemami snap, flatpak czy nawet appimage.
Obecny etap ewolucji charakteryzuje się dużą brutalnością. Dystrybucje bez chwytliwego pomysłu na swoje własne „ja” wymierają w gwałtowny sposób. Z powodu zapomnienia.
Przez taki gwałtowny koniec traci garstka użytkowników, która jednak dała się przekonać że ten system jest dla nich. Dla tych, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z linuxem (a apricity było właśnie dla nich) może to być zniechęcające…
Ale cóż poradzić, obecnie nawet Ubuntu zdaje się być niezbyt pewnym systemem.
Myślę, że ApricityOS szukali przede wszystkim ci, którzy chcieli sobie łatwo i przyjemnie zainstalować Archa. Alternatyw jest sporo, bowiem oprócz wspomnianego Antergosa, są również takie, które instalują go korzystając z dawnych skryptów (czy też rozwiązań zbliżonych) jak np. Arch Anywhere, czy Feliz (Architect jest chyba nieaktywny ostatnio).
ApricityOS oprócz wyglądu (który wszak można samemu sobie również zrobić) nie oferowało praktycznie niczego. Nie zbudowało sobie także nawet skromnej społeczności. Stąd też zdane było na to co się z nim stało.
Uważam, że w świecie Linuksa jest za dużo dystrybucji, które są po prostu adresowane do nikogo i wcześniej czy później wymrą. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości przetrwają tylko te najbardziej wartościowe dystrybucje.
@ pavbaranov – ApricityOS oferował lepszą niezawodność niż Manjaro, czy Antergos i ma łatwy instalator kompletnego szyfrowania części dysku. Zainstalowałem znajomym kilkanaście Linux Mintów i ostatnio przeinstalowuje na ApricityOS, choćby z tego powodu, że jest prawie dwukrotnie szybszy. Manjaro krzaczył, a jądro z Antergos na szyfrowanych dyskach nie zawsze chciało wystartować. ApricityOS-a zainstalowałem już na sześciu kompach i nie zawodzi. W tym miesiącu zaplanowane mam jeszcze trzy instalacje. Jedynie dla użytkownika meczące są zbyt częste aktualizacje no i ta mordęga aktualizacji ze źródeł.
Możliwe, że ApricityOS był mało innowacyjny, ale jest dopracowany i nie krzaczy i chciałbym go nadal instalować.
Antergos również oferuje (przynajmniej obecnie – nie wiem jak było w przeszłości) szyfrowanie dysków. Kernel w Antergosie oraz w Apricity jest ten sam i jest to kernel Archa 🙂 Listę paczek obu dystrybucji masz tu: https://github.com/Apricity-OS oraz https://github.com/Antergos wraz ze stosownymi PKGBUILDami, które można sobie przeglądnąć by zobaczyć czym się różnią od odpowiednikow w AUR czy Archu.
Częste aktualizacje to domena wszystkich dystrybucji rolling release – m.in. dlatego są one przez swych użytkowników wybierane: dostarczają nowych paczek.
Zagrożenie jakie niesie ze sobą instalowanie każdej porzuconej (nie tylko Apricity) dystrybucji opartej na Archu (tj. korzystającej z jego repozytoriów) oraz dostarczającej własnych paczek (w tym sensie, że nie mają swoich odpowiedników o takich samych nazwach w AUR) polega na tym, że jeśli do repozytorium Archa trafia jakaś paczka, która wymaga przebudowy innych paczek (np. w ostatnim czasie openssl) to w takiej, porzuconej, dystrybucji może się pojawić paczka, która również wymaga przebudowy, a nie została przebudowana. W najgorszym przypadku system po aktualizacji po prostu nie uruchomi się. Stąd też nie polecam instalacji takich dystrybucji zwłaszcza osobom o stosunkowo słabej wiedzy, które nie potrafią przeczytać wszystkich PKGBUILDów, które są dla danej dystrybucji właściwe i określić czy i co wymaga po prostu samodzielnej opieki. Alternatywą jest potraktowanie takiej dystrybucji wyłącznie jako instalatora Archa i tuż po instalacji po prostu przejście na Archa (wyrzucając z systemu specyficzne dla niego paczki).
Instalowanie forka, który upadł to bardzo zły pomysł. W końcu dojdzie do sytuacji takiej jak napisał przedmówca. Żeby taka instalacja dłużej działała bez zgrzytów, musiałbyś w optymalnym momencie porzucić aktualizowanie systemu, ale kiedy ten moment miałby nastapić to tego nie wie nikt.
Tylko wraz z upływem czasu co dalej? Uruchamianie np. nowszej wersji przeglądarki z app image?
Akurat w przypadku Apricity nie ma aż takiego problemu, jak z innymi dystrybucjami. Można go potraktować wyłącznie jako instalator Archa z prekonfigurowanym Gnome 3 lub Cinnammonem. Po instalacji usunąć jego repozytoria z pacman.conf. Zobaczyć jakie są tzw. obce paczki w systemie (wyżej w linku), pozostawiając ewentualnie tymczasowo paczki tematów, używać jak Archa i poszukać sobie alternatyw dla tematów wystroju (z doświadczenia wynika, że prędzej czy później przestaną być kompatybilne z nowymi wersjami środowisk). Nie trzeba żadnych appimage i można spokojnie aktualizować (nawet trzeba) system.
Aktualizować system dalej można, jak Apricity doczyścimy na podobieństwo Archa. Teoretyzowanie jest fajne, ale który przeciętny Jasiu to zrobi? Prostsze zagadnienia bywają problemem nie do przejścia.
No masz absolutną rację. W ogóle porywanie się na Archa, jeśli nie ma się zamiaru poświęcić mu kilku godzin, by poznać o co tu chodzi – nie ma najmniejszego sensu. I nie jest przy tym istotne, czy będzie to “czysty” Arch, czy też którakolwiek pochodna dystrybucja.
E tam, ja na Manjaro przesiadłem się niemal z marszu. Owszem używałem wcześniej na kilku maszynach linuksa (Debian, Ubuntu Gnome, Mint), ale nie były to systemy do użytku codziennego – na moim produkcyjnym lapku królował od zawsze Windows. Przyszedł czas na zmianę sprzętu, Windows robił mi się za ciasny, a akurat Manjaro oferował gotowe distro z i3wm, więc się od razu przerzuciłem. Na dzień dobry zgrzyt przy instalacji – pobrane iso było na starszym kernelu, który nie obsługiwał nowego procka (a wszystkie inne topowe distro miały już zaktualizowane instalki)… co ja się namęczyłem z przestawianiem flag żeby wystartować z instalacją…
A poza tym faktycznie poświęciłem ok godziny z youtube na tutoriale z obsługi i3wm, co akurat nie jest związane z bezpośrednio z Archem czy Manjaro. Natomiast ze dwa razy trzeba było interweniować po aktualizacji systemu, np. wrzucili aktualizację LUA ale Vima już nie, więc wszystkie pluginy w Vim korzystające z lua przestały działać.