Jonathan Riddell daje prztyczka Canonicalowi
Choć z wierzchu i na zewnątrz wszystko wygląda w porządku, to pewne sprawy ciągną się za dystrybucją Ubuntu jak przysłowiowy smród ze skarpetek (pardon my French). Jedną z kontrowersyjnych kwestii jest próba stworzenia przez Canonical własnego zapisu licencyjnego, który w jakiś sposób chroniłby ich dzieła przed niecnym wykorzystaniem. Z kolei niektóre podpunkty tej licencji oburzają społeczność wolnego oprogramowania i doprowadzają do nieoczywistych inicjatyw.
Tym razem do akcji wkracza ponownie Jonathan Riddell, osoba która zaszła już za skórę Canonicalowi niewygodnym pytaniem o 48 000 dolarów z datków. Rada Społeczności Ubuntu uznała tę kwestię za oczywistą i niepodlegającą dyskusji, bowiem powyższa kwota została przeznaczona na koszty podróży deweloperów, które jednak… Nie zostały im wypłacone. Koniec końców sytuacja w miarę się wyklarowała, pieniądze się odnalazły zdeponowane na koncie, ale Jonathan Riddell został poproszony o opuszczenie szeregów Rady Społeczności Ubuntu.
Teraz ponownie wbija on kij w mrowisko, biorąc na tapetę wspomnianą licencję chroniącą własność intelektualną Canonicala. W nawiązaniu do zapisów, które tam można znaleźć, szczególnie jeden jest wg Jonathana niewygodny i niejasny:
Any redistribution of modified versions of Ubuntu must be approved, certified or provided by Canonical if you are going to associate it with the Trademarks. Otherwise you must remove and replace the Trademarks and will need to recompile the source code to create your own binaries.
Wg. powyższego, każda dystrybucja korzystająca z binarnych paczek z repozytoriów Ubuntu powinna poprosić o licencję na ich wykorzystywanie – lub skompilować je własnoręcznie. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, jeżeli powyższy zapis dotyczyłby jednie paczek z rozwiązaniami stworzonymi przez Ubuntu. Jednak dotyczy on całości oprogramowania jakie znajdziemy w repozytoriach. Jonathan drąży sprawę jednak dalej i łapie osoby z Canonical dosłownie za języki, gdy same nie potrafią w prosty, acz dyplomatyczny sposób wyjaśnić, czemu ma służyć taka licencja. Kwintesencją szukania sedna w tym wszystkim jest oświadczenie Matthew Garretta:
„Canonical assert that the act of compilation creates copyright over the binaries”
… czyli proces kompilacji źródeł obdarza nas prawami autorskimi do otrzymanej binarnej postaci. Czy to ma sens? Dla Jonathana nie bardzo i występuje on ze swoją licencją. Jako najaktywniejszy deweloper stojący za sukcesem Kubuntu i opiekun pakietów ma co chronić:
This is the Jonathan Riddell™ IP Policy. It applies to all Jonathan’s intellectual property in Ubuntu archives. Jonathan is one of the top 5 uploaders, usually the top 1 uploader, to Ubuntu compiling hundreds of packages in the Ubuntu archive.
(…)
Policy: give Jonathan a hug before using his IP.
Innymi słowy, jeżeli zamierzamy korzystać z efektów pracy Jonathana – musimy go uściskać.
Błędem Canonicala jest gmatwanie licencji wzorem innych korporacji. Szczególnie, że wyniki ich pracy są ściśle powiązane z pracą wolontariuszu i tysięcy wolnych deweloperów. Z drugiej strony, ponad licencyjną wolnością unosi się widmo jelenia, bowiem wielkie firmy nie mają problemów z bezprawnym wykorzystywaniem po cichu efektów pracy twórców wolnego oprogramowania. Canonical stara się w swojej licencji zabezpieczyć przed tym w nieco bardziej kategorycznych zapisach niż liberalne GPL i pochodne. Jak to wychodzi – widzimy powyżej, ale zdecydowanie łatwiej byłoby przełknąć licencję, w której Canonical chroni tylko swój własny kod… Który jednak bez reszty która składa się na Ubuntu na niewiele się zda.
Bardzo ciekawy smaczek ze świata Ubuntu…
“Z drugiej strony, ponad licencyjną wolnością unosi się widmo jelenia, bowiem wielkie firmy nie mają problemów z bezprawnym wykorzystywaniem po cichu efektów pracy twórców wolnego oprogramowania.”
Mniejsze i większe firmy używają oprogramowania zamkniętego bez płacenia za licencję. Może je też należałoby ścisnąć?
Cannonical robi coraz dziwniejsze rzeczy, czyżby właśnie ukazał się otwarty odpowiednik M$? 🙂
W sumie, to jedna uwaga: “Wg powyższego, każda dystrybucja korzystająca z binarnych paczek z repozytoriów Ubuntu powinna poprosić o licencję na ich wykorzystywanie – lub skompilować je własnoręcznie.” W oryginale jest, że chodzi o: binarki zmodyfikowane przez Ubuntu oraz, że dotyczy to wykorzystania znaku towarowego Canonical oraz, że kompilacja musi usuwać ów znak towarowy. Zachodzi zatem inne pytanie: czy Canonical dokonując kompilacji paczki (głównie ze źródeł Debiana), o ile nie wprowadza w źródłach żadnych zmian, może w ogóle sygnować je swoim znakiem towarowym.
Natomiast kwestia praw autorskich do kompilacji jest diablo skomplikowana i prawdopodobnie zależna od poszczególnych krajów. Jeśli będzie to typowa sekwencja, która w żaden sposób nie ingeruje w automatyczną kompilację źródeł, to wydaje się, że tego typu kompilacja nie powinna być objęta prawem autorskim w żadnym kraju. Jeśli natomiast przy kompilacji jej autor ustawi odpowiednie jej parametry, tak by uzyskać jakiś pożądany przez niego efekt, to objęcie samego procesu kompilacji prawem autorskim nie jest wykluczone. Inna sprawa, że niektórzy wypowiadają się w ten sposób, że jeśli źródła objęte są licencją GPL, to sam proces kompilacji również jest objęty tą licencją i winien być na jej podstawie udostępniony każdemu, kto otrzymał binarkę.
Cannonical staje się takim bieda – microsoftem ze swoją bieda – dystrybucją. Od samego początku miałem alergię na ten system. Wolałem, jako kompletny laik, “męczyć” się z czystym Debianem, niż mieć te “ułatwienia” z *buntu.