Chmurna przyszłość
Jeszcze nie przebrzmiały w internecie echa apelu Jona McCanna, by developerzy GNOME odpuścili sobie wsparcie dla BSD, Solarisa i Uniksa, a już na jego blogu można odnaleźć rozważania nad GNOME OS i dlaczego jego działanie miałoby się opierać w całości o chmurę.
Oględnie mówiąc – pliki na lokalnym dysku to synonim staroświeckości. Ułatwienia w zarządzaniu plikami nie zależą od udoskonalenia menadżera plików, lecz od stworzeniu nowego sposobu dostępu i zarządzania nimi (plikami). Jeśli lokalne pliki są wygodne dla ciebie, nie oznacza to, że dla reszty świata też. Wszyscy kierują się w stronę chmury (Google, Apple, itp), więc to musi być dobre. Chmura rozwiązuje problem kończących się dysków, pytań o położenie pliku, dostępu niezależnie od miejsca pobytu. I inne tego typu komunały.
Najbardziej dołujące w tych wszystkich rewelacjach jest zrównanie przeciętnego użytkownika do poziomu kompletnego idioty, a plików które ma na lokalnym komputerze – do treści kupowanych po sklepach muzycznych, sklepach z aplikacjami, itp. Samo użytkowanie komputera sprowadzone zostaje tylko do społecznościowego maniactwa udostępniania swoich fotek z wesel i wakacji, filmików z urodzin itp. Pliki są traktowane w kategoriach dokumenty, zdjęcia (błyskotliwa puenta – i tak wszystkie zdjęcia lądują na Facebooku, Flickru i innych), muzyka i wideo (przecież i tak to wyląduje na Youtube). Po tyle samo dla każdego i po co komu więcej lub coś innego. A marketingowe ‘masz dostęp z każdego miejsca’ się zawsze dobrze sprzeda.
Kompletnie nie zauważone zostają potrzeby ludzi którzy używają komputera do pracy zawodowej. Którzy przy okazji tę pracę zawodową łączą z wolnym oprogramowaniem. Po raz kolejny okazuje się, że wizjonerzy to po prostu wielcy teoretycy, którzy nigdy w życiu nie próbowali pracować zdalnie przez chmurkę na paru setkach zdjęć w formacie RAW (po 16MB każde). Nigdy też nie obrabiali materiału video w wysokiej jakości, nie tworzyli skomplikowanych projektów 3D, uzależnionych od setek pobocznych plików o dużej objętości. Nigdy pewnie też nie sprawdzili jak pracuje się w chmurze, gdy brak jest dostępu do internetu, lub jest on średniej jakości (ale wystarczającej do normalnej komunikacji).
Kolejne dno tej wydawałoby się błahostki to prywatność naszych plików (przez kogo one będą trzymane?), kto je będzie trzymał (kto to wszystko hostuje?), kto zapłaci za ten hosting, kto zapłaci za miejsce na dyskach (końcem końców dane w chmurze i tak zostaną tam zapisane), kto i jak zagwarantuje nam bezpieczeństwo naszych danych, materiałów/projektów, itp. To nie są banały, bo w końcu planowana jest kompletna przeprowadzka naszych plików. Rozwiązania rozproszone może i dobrze brzmią w marketingu dużych firm, którym zależy na kontrolowaniu zawartości plików każdego użytkownika. Jak to się ma w przypadku użytkowników, którzy wybrali wolne oprogramowanie by właśnie uciec spod obłudnej troski koncernów?
To oczywiście jeszcze w żaden sposób nie przesądza sprawy, jak też sama koncepcja GNOME OS nie jest niczym zobowiązującym i pewnym. Jednak takie wizjonerstwo zapatrzone bez dystansu i refleksji w nowoczesne i modne rozwiązania, może stać się w przyszłości powodem do płaczu i zgrzytów w ciemnościach naszych odciętych od internetu samotni.
Myślę, że ostatnia wpadka Dropboxa z prywatnością, która nie jest prywatna dla robotów skanujących tegoż serwisu, wyraźnie pokazuje jakie są konsekwencje “chmurowatości”. Skoro moje prywatne dane są prywatne dla mnie oraz kogoś jeszcze, to mogą być “prywatne” dla każdego – przestępców, dziennikarzy czy organów państwowych. W takim wypadku od razu mogę gdzieś opublikować dane o moim koncie bankowym wraz z loginem, zdjęcia w negliżu z czasów “jak byliśmy młodzi” czy niezbyt przychylne opinie o władzy. To tyle jeśli chodzi o “prywatność” chmur.
Druga sprawa to oczywiście konieczność stałego bycia online aby wykonać najprostsze zadania we własnym komputerze – pokazać zdjęcia z wakacji czy obejrzeć film. Pytanie, czy jest to możliwe zawsze i wszędzie?
Zmiany zachodzące ostatnio w Gnome i Ubuntu odstręczają* mnie ostatnio od Linuksa. Nigdy nie byłe zwolennikiem KDE ze względu na jego IMO “przepych” ale wkrótce może się okazać, że to jedyne normalne środowisko życia pingwinów (pomijając mało popularne LXDE czy Fluxbox). Nigdy nie przesiadłem się do końca na Linuxa i szansa na to jest coraz mniejsza, albowiem twórcy różnych dystrybucji coraz bardziej skupiają się na wyglądzie zamiast na wzbogacaniu bazy jakościowo dobrych aplikacji. Trudno mi też polecać teraz Linuksa innym, skoro staje się on tak bardzo egzotyczny w zakresie interface’u i filozofii działania (chmura!) nie oferując bardziej zaawansowanych aplikacji do np. obróbki wideo.
*piękne i adekwatne polskie słowo!
Nie jestem aż takim zwolennikiem teorii spiskowych i kontrolowania naszych informacji, jednak dla mnie Google to obecnie zło większe niż M$. Ten drugi przynajmniej nie udaje, że chodzi mu tylko o moje pieniądze, ten pierwszy zdaje się kusić darmowością tylko po to aby wyciągnąć jak najwięcej informacji o mnie. Po co mu to? Nawet jeśli Google przechwyci jakiś list, w którym chwalę się nowym telefonem to z punktu widzenia społeczności taka informacja jest g*o warta, z punktu widzenia Google to kolejny ważny argument jaką reklamę do mnie skierować. Krótko mówiąc nie szukam, w internecie tego co jest mi potrzebne tylko tego co Google uważa za mi potrzebne.
Chmury mają jednak sporą zaletę, szybki dostęp i synchronizacja. Może to być dla niektórych wadliwe rozwiązanie w przypadku braku neta, jednak jest doskonałym uzupełnieniem pracy w offline. Niech tylko nikt nie kojarzy chmury z Google czy Dropboksem. Wiele aplikacji można przecież zainstalować na firmowym serwerze. OwnCloud to doskonały sposób zastąpienia Dropboksa otwartym rozwiązaniem w naszej firmie bez potrzeby oddawania firmowych danych pod kontrolę botów obcych firm. Tak samo StatusNet pozwalający na założenie firmowego Twittera i Diaspora jako bardziej prywatny Facebook. Open Source ma więc wiele do powiedzenia w kwestii chmur i ich rozwiązań. Problem w tym, że nikt nie zauważa, że można stworzyć rozwiązanie, które pozwala na wybór operatora usług, także wykorzystując serwer firmowy, a dla indywidualnych użytkowników na założenie serwera domowego (nie potrzeba do tego celu stawiać w pokoju całej szafy serwerowej) nad którym mielibyśmy całkowitą kontrolę jeśli chodzi o bezpieczeństwo i tu duża szansa dla Linuksa który ma ku temu świetne narzędzia.
Na razie to mamy raczej “chmury”, którymi ktoś chce nas obdzielić a być może wkrótce do nich przymusić. Ubuntu One, Chrome OS, Webian Shell, które bynajmniej “czysto prywatne nie są”. Ty zaś mówisz o czymś co każda porządna firma, czy instytucja ma od dawna tj. Intranet. Na tej zasadzie sieci prywatne może budować każdy i nie trzeba tu wielkich nazw typu chmura – to wynajdowanie koła na nowo. W prywatnym intranecie można sobie postawić dowolną usługę a’la Facebook, Tweeter, Jabber, dysk zdalny, serwer e-mail, ftp. Jednakże jeśli coś takiego zaczniesz zakładać na zewnętrznym serwerze typu Diaspora czy co tam uważasz, to nigdy nie możesz być pewien swej prywatności. Doświadczenie zaś pokazuje, że z czasem apetyt dostawców tych rozwiązań, na nasze dane, rośnie vide Google, Dropbox. Takie są czasy, że trzeba uważnie patrzeć na to co inni nam oferują. Ja osobiście nigdy nie powierzyłbym moich najważniejszych danych nawet najbardziej zaufanej instytucji. Tym bardziej, że przy obecnym rozwoju technik kryptograficznych i sprzętu łamanie wszelkich zabezpieczeń staje się coraz bardziej proste.