Maroko – standard wycieczkowy inaczej
Nie ma co się oszukiwać – były wakacje, były wycieczki, są i zdjęcia. Wybitne arcydzieła nie powstały, ale taki już urok podróżowania w ramach zorganizownego spędu wczasowiczów.
Na pierwszy ogień – wyjazd do Maroka. W przeciwieństwie do standardu o nazwie ‘Cesarskie Miasta’ jaki oferują biura podróży, my zdecydowaliśmy się na nowość – czyli ‘Magiczne Południe’. Jaka różnica? Mniej zabytków, mniej dużych miast, mniej zgiełku turystycznego, za to więcej natury, normalności, zwykłych ludzi i miejsc nie skażonych ‘wielką turystyką’.
Prezentowane zdjęcia to nie jest nawet ułamek materiału jaki stamtąd przywiozłem. Nie jest to też reprezentatywna część tych zdjęć – nie byłem w stanie wyselekscjonować tych ‘the best’. Najbardziej żałuję zdjęć ulicznych – w krajach islamskich jest to zawsze problem, w Maroku też zdażały się protesty, ale mogłem zdecydowanie więcej materiału poczynić.
Samo południe Maroka… Cóż, to trzeba zobaczyć. Małe, klimatyczne miasteczka. Cudowne hotele (nawet w sezonie turystycznym były na naszą ‘własność’ – w całości). Bajeczne pejzaże, rewelacyjna społeczność miescowa – aż dziw bierze, jaka kontaktowa. Natura w całej okazałości – od przełomów rzek i zielonych dolin po pustynne wydmy. No i wszechobecne słońce, dzięki któremu już o godzinie 10tej można zapomnieć o robieniu klimatycznych fotek. Ja oczywiście nie odpuściłem i złamałem taboo, co widać poniżej.
Co się mogło nie spodobać? Zderzenie z wielką cywilizacją, czyli powrót z południa do pierwszego większego cywilizacyjnie Marakeszu. Tam po raz pierwszy byliśmy rozczarowani hotelem, tam też po raz pierwszy próbowano nas okraść (nieskutecznie). Za to plac Dżemaa el-Fna – wart błąkania się po nim do drugiej w nocy.