Interkonektor
Tytułowy interkonektor to bardzo istotny fragment naszej rzeczywistości – można wręcz powiedzieć, że niekiedy niezbędny. Czym się jednak różni niezbędność w trybie podstawowym od niezbędności okraszonej zbytkiem jakościowym ? Cóż, macie rację, ceną.
Jednak w przypadku interkonektorów w systemach audio, cena to rzecz poboczna, ważniejszy jest efekt i skuteczność. Jest o co powalczyć, gdy dobiera się element niemal w 50% decydujący o tym, co nam się będzie działo z dźwiękiem przesyłanym z jednego klocka do drugiego.
‘Efekt i skuteczność’ w wykonaniu kawałka kabla + dwóch wtyczek cinch (x2). Dla większości rozważania śmiechu warte. Tacy, po stwierdzeniu, że ma być takiej jakości, żeby w ogóle przewodził sygnał, przejdą do porządku dziennego. O jakże chciałbym stać się jednym z nich 🙂
Moja ‘inter-konekto-rewolucja’ to początek ze światełkiem, następnie przejście na analog ze stajni Black Rhodium Rhythm i wymiana na Real Cable CA1801. Etap światełka pominę, Black Rhodium Rhythm zagrało mi ładnie, sprzęt odetchnął i dźwięk spłynął na mnie większą ilością szczegółów, odkryto również bas w moich głośnikach. I ten kabelek by został, ale nadarzyła mi się okazja wymiany – przeskoku ‘piętro wyżej’. Dlaczego Real Cable CA1801 ? Strzał ślepego na pustyni. I to dosłownie na pustyni, bo nie mam w okolicy żadnego salonu odsłuchowego, żeby móc cokolwiek nawłasnousznie ocenić. Koniec końców – padło na CA 1801.
Po przyjściu paczuszki z interkonektorem i jej rozpieczętowaniu poczułem się jak snob z serialu o snobach. Cóż, czuć siłę pieniądza (co prawda w klasie audiofilskiej niezbyt sporego). Kable zapakowane w gustowne pudełeczko (tekturowe), zamykane na magnes, w środku wyściełane atłasem posłanie dla rzeczonych kabli, które nonszalancko wylegiwały się w pieleszach.
Mniam.
Same kable emanują potęgą. Masywne wtyczki mono block Twist Lock (dokręcane wtyki, zabezpieczają przed przypadkowym wypięciem i nie tylko), gruby, potrójnie ekranowany kabel, zewnętrznie wzmocniony stalową siateczką. Mało ? Tytanowe wykończenie kabli, sam przewód to wielosekcyjny splot srebrno-miedziany. Wyglądają naprawdę mocarnie, niczym produkt z półki za pięć tysięcy złotych polskich po denominacji.
Mniam.
Od tego oglądania solidnej konstrukcji interkonektora aż człowiekowi przychodzą do głowy myśli – ‘Jak te kable potrafią zagrać’. Szybki podłączenie (ach, te wtyczki, ten kabel z oplotem …. ach, och … Black Rhodium Rhythm wyglądają przy nich po prostu mizernie). I niech przemówią decybele.
Jak można było się spodziewać, Real Cable nie są neutralne. Co mnie wcale nie zdziwiło, nie zasmuciło, a wręcz ucieszyło. System mam dość ‘transparentny’ – Denon gra bez ubarwień. W ten cały przekaz bitów z nośnika, kabel tchnie ducha przekazu. I to dobrego ducha. Przy Rhythm’ach miałem wrażenie, że w niektórych partiach częstotliwości bas w głośnikach się mi wzbudza i przedłuża. Te same płyty puszczone na Real Cable. Ludzie … Cóż za kontrola basu – cóż za wybrzmiewanie. Ciepełko niczym od rasowej lampy. Gitara basowa punktuje niczym szermierz. Brzmienie niskich tonów wibruje ‘tym czymś’, bez dłużyzny, punktualnie niczym stalowy rumak we Włoszczowej. Rhythm’y ten sam materiał w kwestii niskich tonów grały bardzo wybiórczo – ‘to coś’ się pojawiało, ale następne trącenie basu, inny ton i *plask*. Nijako. Real Cable to wyśmienicie opanowały.
Samym basem jednak człowiek nie żyje. W muzyce zdarza się i wokal i wysokie tony, itp. Tu też nie można narzekać. Może góra nie jest tak srebrzysta tak jak w Rhythm’ach i do czego mnie Denon przyzwyczaił, ale nie jest to złą manierą. Scena w tym kablu rozciąga się dość szeroko, jest miejsce dla każdego, a wokal ujmuje ciepłem i miękkością.
Mniam.
Na czym testowałem ? W zakresie basu – analogowe brzmienie basu sprawdziłem na płytach Grand Funk Railroad, Thin Lizzy, Ten Years After. Moc gitar i ostrego wokalu na płytach Ozzy’iego Osbourna i Alice Cooper’a, górę na materiale Andreas’a Vollenwieder’a. Akustykę na płytach Pod Budą, Wishbone Ash.
Mniam.
Jak na taki kawałek druta (0.75m), wyszła mi niezła epopeja. Jednak nie jest to tekst sponsorowany 🙂
A niewiernym powiem – nie przekonujcie mnie, że kabelkologia to utopia. Ja je (kabelki) po prostu słyszę.
Hadret też ma nową zabaweczkę, o której napisze u siebie ;o
Jeśli chodzi o dźwięk, to u mnie rozpoznawanie różnic kończy się na wieży za tysiąc złotych xD Nigdy specjalnym “dźwiękowcem” nie byłem – lubię pobawić się słuchawkami, tam czuję różnicę. Do stopnia kabelkowej-utopii daleko mnie jeszcze (:
a ja sie pochwale, ze bylem niedawno na operze w murach kosciola w stylu neo-romanskim (z akustyka, ktora powala). i napisze tylko tyle: jak orkiestra zaczela grac, spiewacy spiewac, a na koniec organy i chor sie wlaczyly to dzwiek (ktory czlowieka otaczal _zewszad_) bylo czuc kazdym wlosem, kazdym palcem.