Wespół w zespół
Jak policzyli ludzie w tym biegli, na Debianie opiera się niemal 300 dystrybucji. Ekipy tworzące te dystrybucje wkładają niemało energii i czasu w tworzenie poprawek, dedykowanych narzędzi, ciekawych rozwiązań funkcjonalności, powiększaniu bazy programów. Chciałoby się powiedzieć – ku chwale dystrybucji i Debiana. Niestety prawda jest taka, że wszystkie prace są ukierunkowane tylko i wyłącznie w konkretną dystrybucję, a Debian korzysta na tym niewiele, lub wręcz nic (a sam z siebie daje wszystko). Dlatego nie można się dziwić pojawiającym się co jakiś czas głosom nt. ‘samolubności’ developerów (znający sprawę wiedzą, że chodzi o developerów Ubuntu).
I tu z ratunkiem przybywa projekt DEX, który ma upłynnić proces przekazywania osiągnięć między dystrybucjami. Ogłaszając na swoim blogu ten projekt, Mat Zimmerman (Ubuntu CTO) jest przekonany o przełomie jaki może się dokonać za sprawą tej inicjatywy.
Czym jest DEX? Uzupełnieniem luki między dystrybucjami – czyli braku współpracy (lub jej szczątkowej formy). Za pomocą tej platformy możliwe będzie łatwiejsze i szybsze przekazywanie dystrybucji źródłowej (Debian) poprawek, udoskonaleń, programów i rozwiązań dokonywanych w dystrybucjach bazujących. Chyba nie muszę dodawać, ile to może wnieść dobrego dla wszystkich projektów opartych o Debiana – choćby dla ich bazy programów. Być może skończą się dylematy typu ‘jaką dystrybucję wybrać, żeby była dostępna paczka takiego a takiego programu’.
“Niestety prawda jest taka, że wszystkie prace są ukierunkowane tylko i wyłącznie w konkretną dystrybucję, a Debian korzysta na tym niewiele, lub wręcz nic (a sam z siebie daje wszystko).”
To deweloperzy Debiana nie potrafią importować rozwiązań innych?
Kiepski ten zarzut…
Ale po co po raz 50siąty odkrywać koło na nowo? Jeżeli ktoś robi patch’a/zmianę w usłudze/paczkuje program to dlaczego nie miałoby to wylądować od razu w dystrybucji bazowej. A skoro na podstawie tej bazy inni robią inne dystrybucje, to tym samym i tam też wylądują te poprawki. Niestety, mnogość dystrybucji to przekleństwo i jednocześnie szczęście Linuksa – ale trzeba nad tym zapanować i odpowiednio ukierunkować przepływ mocy sprawczych. Niestety, developerów nie przybywa wykładniczo.
Cieszy to że wyszło to od szefa Ubuntu, martwi to: czy ktoś na to pójdzie. Wiele osób pracuje nad różnymi rzeczami i grzebie w rożnych paczkach, a później prezentuje to jako swoje dokonania – dlatego Ubuntu zdobyło popularność, bo dało użytkownikom prostotę, ale też było budowane w oparciu o najnowsze paczki – czego w Debian brakowało. Obecnie Mint wybija się wśród użytkowników, nie tym że ma pomysł na swoje projekty i swoje rozwiązania, ale dlatego że poprawił kilka błędów odnośnie Ubuntu, co ludziom wystarczyło do tego, aby się przesiąść z U na M. I tak patrząc to wątpie czy twórcy mint podzielą się czymś dla debiana. Przecież oni opierają swoją dystrybucję na Ubuntu, a nie Debian. Problem też w tym, że paczki od Debiana da się zainstalować na Ubuntu, ale już w drugą stronę się nie da i tu może tkwić problem, że Developerzy Debiana pracują czasami na wersjach starych, które już dawno otrzymały nowe wersje z poprawkami, a twórcy Ubuntu czy innej dystrybucji pracują na całkiem innej dystrybucji.
I moim zdaniem, na dzień dzisiejszy to Debian powinien wyjść oparty na wersji unstable, i zacząć gonić inne dystrybucje, odnośnie tego co w nich się znajduje (wersje programów) inaczej stanie się tak, że Debian z wydania na wydanie, będzie zbyt stary aby nadążyć z nowinkami… a to nic dobrego nie wróży.
Więc z jednej strony projekt jest dobrym pomysłem, tylko teraz pytanie: kto się zdecyduje na wejście do projektu, jeśli inni pracują nad czymś innym… i obym był w błędzie, ale wielu twórców nie wejdzie do projektu z jednego powodu: strach przed wprowadzeniem struktury dyrektorów, zastępców – czyli biurokracji Debiana do tego projektu, która zabiła by całą idee.
Ponieważ jeśli ktoś się orientuje choć trochę co się dzieje w dystrybucji Debian, to wie że co jakiś czas dochodzi na szczycie dyrektorów i osób odpowiedzialnych za daną sekcję do potyczek, walk czy odejść i przyjść – które nie są niczym dobrym, a raczej psują wizerunek i pokazują samą złą stronę tej dystrybucji – a tego nikt nie chce…
Myślę, że zadaniem Debiana nie jest gonienie Ubuntu czy inne dystrybucji mającej korzenie właśnie w Debianie. Zadaniem Debiana jest utrzymanie rozwoju trzech gałęzi (stable, unstable, experimental) dzięki którym projekty opierające się o Debiana mają solidne zaplecze.
Problem jest jednak tempo tego rozwoju i zasobność repozytoriów. O ile wydanie stable może się ukazywać w cyklu pół rocznym czy nawet rocznym, o tyle unstable i experimental potrzebują większej dynamiki. Głównie za sprawą właśnie poprawek w programach/narzędziach oraz ilości dostępnego w paczkach ‘świeżego’ oprogramowania (a więc takiego łatwego do zainstalowania dla zwykłego zjadacza chleba).
Wbrew pozorom ilość i wiek dostępnych programów jest dla wielu elementem determinującym wybór dystrybucji i ogólnie komfort pracy. Nie każdy przecież instaluje Linuksa, żeby pooglądać sobie efekty Compiza, czy pobawić się w poznawanie pulpitu – niektórzy za pomocą tego systemu i programów próbują pracować. Przykład Ubuntu, Launchpada i PPA pokazuje, że upraszczając proces powstawania pakietów wygrywa się – ludzie otrzymują najświeższe programy, dostępne w jednym, łatwym do kontrolowania (bezpieczeństwo) miejscu, dzięki nakładowi pracy jednej czy dwóch osób, dzięki czemu inni chętni mogą się zająć paczkowaniem czegoś innego. Tego brakuje Debianowi – rozrzucone w kilku miejscach repozytoria, konserwatywne podejście do paczkowania, ‘skomplikowany’ proces docierania aplikacji do głównego repo, itp, sprawia, że ludzie chętniej podążają w stronę dystrybucji która ma ‘na widoku’ konkretne programy.