Geek – obywatel drugiej kategorii?

Użytkownicy Linuksa przyzwyczaili się już do bycia pomijanymi w wielu zakątkach sieci i w ofercie producentów oprogramowania. Nie jest to przyjemne ani logiczne, ale co nas nie zabije to nas wzmocni. Niemniej, niektóre firmy uczyniły sobie źródło dochodu ze skubania ślepo zapatrzonych w pingwina naiwnych idealistów. Ten proceder pod przykrywką bycia „pro – linuksowym” to nic innego jak upychanie sprzętu drugiej kategorii osobom chcącym nabyć dany model z zainstalowanym Linuksem. Tymczasem, ten sam model z Windowsem na pokładzie często ma więcej pamięci, lepszy procesor, itp. I kosztuje tyle samo, lub niewiele drożej. Problem nie dotyczy jedynie sprzętu, ale i jakości wykonania portów oprogramowania, np. gier dla naszego systemu.

Czy my mamy jakieś wygórowane ambicje i oczekiwania? Pisząc „my” mam na myśli przeciętnego użytkownika który chce związać się na dłużej lub na stałe z systemem spod znaku pingwina, a tym samym jest gotowy i otwarty na bycie konsumentem oferty dla tego systemu. Zwykle taki człowiek chciałby udać się do sklepu i mieć przynajmniej minimalny wybór np. sprzętu z preinstalowanym Linuksem, nie mówiąc o urządzeniach zgodnych ze standardami, które bez problemów zostaną wykryte i obsłużone przez Linuksa. Oczekiwać by też można było, że kupując grę AAA otrzyma się produkt na miarę wydanej kwoty.

Dell XPS 13 – można? Można.
Tymczasem jak to wszystko wygląda zapewne wiemy. W krajowych sklepach modeli laptopów z Ubuntu (zwykle) próżno szukać (wiodący sklep na kilka setek modeli ma… jeden z Linuksem, w kolejnym jest nieco lepiej, na 1400 modeli 14 (?) jest z Linuksem.), a jeżeli znajdziemy to raczej nie będzie to jakaś wyjątkowa oferta. Tak jakby nie istniały osoby które chcą kupić notebooka z preinstalowanym Ubuntu, lub były to osoby o zerowej wiedzy nt. parametrów. Ktoś kto uknuł taką koncepcję oferty nie brał pod uwagę żadnych preferencji klienta, bo zielony użytkownik z pewnością nie wybierze „czegoś z jakimś Linuksem/Ubuntu”, tylko kupi to co ma wymalowane w gazetce jaką znalazł w skrzynce na listy. Z kolei świadomy konsument, oczekujący konkretnych parametrów i przede wszystkim kompatybilności sprzętu z systemem którego zamierza używać, parsknie śmiechem na widok oferowanych modeli. Jest też trzecia kategoria kupujących, których najbardziej dezorientuje obecna sytuacja. To tacy, którzy po prostu używają Linuksa/Ubuntu, bo ktoś im zainstalował, albo sami byli w stanie krok po kroku jakoś to sobie ułożyć, a teraz chcieliby podążać tą ścieżką i w sklepach ścierają się z rzeczywistością – „Nie ma takiego systemu Ubuntu, a nawet jak jest to nikt tego nie używa”. Nieco lepiej jest za granicą, ale też trzeba wiedzieć gdzie się udać i nie jest to bynajmniej market tuż za rogiem.

No dobrze, a może po prostu żaden producent nie dba o zapewnienie w ofercie czegoś używalnego z Linuksem na pokładzie? Otóż nie, w ofercie Della, HP, Lenovo i innych wiodących producentów znajdziemy część aktualnych modeli ich produktów z preinstalowanym Ubuntu (lub inną dystrybucją). Co więcej, Canonical certyfikuje takie maszyny i ich lista jest całkiem pokaźna. Dlaczego tego nie widać w sklepach? Patrz wyżej – „nasze statystyki nie odnotowały zapotrzebowania na taki sprzęt” – jakie to oczywiste. Bo ile może wynosić w skali dużego sklepu statystyczny procent sprzedanych sprzętów z Ubuntu, których nie ma w sprzedaży? Klasyka zna na to odpowiedź, zero podniesione do potęgi wynosi dalej zero i tak dalej.

Intel Compute Stick – bo 1GB wystarczy każdemu
Kolejnym zniechęcającym elementem jest fakt, że niekiedy nawet tę mizerną ofertę z Linuksem na pokładzie uszczuplają rzeczone wymysły i wariacje nt. parametrów, czy wręcz „wyjątkowe promocje” z parametrami sprzed dwóch lat. Przykład? Nie kto inny, jak sam całkiem przyzwoity Intel wprowadza na rynek ciekawe rozwiązanie – Intel Compute Stick. Świetna rzecz, z większości TV możemy raz dwa zrobić działający pulpit komputera, na dodatek Stick oferowany będzie w wersji z Windowsem 8.1 i Ubuntu 14.04. Niestety, urządzenia nie będą się różniły jedynie systemem, ale i innymi parametrami. Intelowi chciało się (i widocznie opłacało w ramach akcji wietrzenia magazynów?) zrobić z wersji linuksowej cień tej windowsowej. Z Windowsem 8.1 otrzymamy 2GB pamięci, 32GB miejsca na dane, natomiast z Ubuntu 14.04 będzie to 1GB pamięci i 8GB miejsca na dane. Ok, Linux z pewnością jest oszczędniejszy w gospodarowaniu zasobami niż Windows, ale może ja mam pomysł, jak wykorzystać te 2GB i wolałbym mieć właśnie tyle? A różnica w cenie nie jest aż tak atrakcyjna, wersja bogatsza będzie oscylować w granicach 150 dolarów, a z bieda-Linuksem około 110 dolarów. Różnica akurat jak za licencję Windowsa. A gdzie różnica za jakość parametrów? I znowu bardziej wymagającego użytkownika przymusza się do dopłacania za Windowsa i nabijania statystyk, wg. których wiodącym systemem jest ten wiodący – bo jedynym. Tutaj magii nie ma, bo nawet masowy i typowy klient potrafi porównać parametry sprzętu, nie odróżniając nawet Windowsa od Linuksa i na odwrót.

Nie inaczej ma się rzecz z modą na portowaniem gier dla Linuksa. O ile pojedynczych deweloperów lub niewielkie studia indie jest się w stanie zrozumieć, o tyle duzi gracze wymagają za swoje produkty więcej pieniędzy, a odbiorca może za taką kwotę wymagać większych atrakcji, niekoniecznie związanych z zacinaniem się gry, niedoróbkami w sterowaniu, totalnym spadkiem wydajności, itp. Na szczęście, lub też nieszczęście, problem ten dotyka nie tylko gier dla Linuksa, gdyż wytrawni gracze mogą z pewnością zarzucić nas tutaj przykładami produktów, które po premierze były oględnie mówiąc – niegrywalne (choćby hucznie zapowiadany Batman: Arkham Knight i równie hucznie wycofany ze sprzedaży).

Powyższe przykłady można odczytać jako biadolenie niespełnionego użytkownika, który odkrył, że producenci sprzętu i oprogramowania nie wykazują należytego entuzjazmu z racji istnienia genialnego Linuksa. Puenta jest zupełnie inna. Proszę zauważyć, jak na kanwie mody i rzutkich haseł próbuje się wygenerować nową grupę odbiorców i konsumentów. Może nie przybrało to jeszcze skali globalnej, może nie każdy producent nie szanuje docelowego odbiorcę swojego produktu, ale faktem jest, że sterylna i specyficzna społeczność linuksowa została zauważona. Problem w tym, że społeczność nie wykazujemy należytego entuzjazmu tym, że ktoś wydaje niedziałającą grę dla Linuksa, lub podsuwa nam pod nos magazynowe artefakty – no ale przecież z Linuksem. A potem pojawią się statystyki, że sprzętu z Linuksem i oprogramowania dlań nie opłaca się robić, bo się nie sprzedaje.