Wire 2.11 jest w porządku
Scena komunikatorów internetowych powoli wychodzi z cienia supremacji Skype’a. Chociaż chyba każdy zwiesił już co tylko mógł na tym programie, to nadal „internetowe pogaduszki” są synonimem jego użytkowania. Niemniej konkurencja ma się dobrze, a to za sprawą postawienia na otwartość, bezpieczeństwo i odpuszczenie sobie zbierania danych użytkownika. A prym wśród transparentności wiedzie Wire, które na dodatek pozytywnie przeszło kilka audytów bezpieczeństwa.
Czego można oczekiwać od nowoczesnego komunikatora? Rozmowy tekstowe (w tym czat grupowy), głosowe czy wideo to już tak oczywiste kryteria, że nie warto o nich wspominać. Czy coś czyni Wire wyjątkowym?
Komunikator ten został przedstawiony publiczności w 2014 roku przez firmę Wire Swiss. W skład deweloperów weszły osoby pracujące niegdyś nad Skypem, a współzałożyciel tego ostatniego – Janus Friis – finansowo wsparł całą koncepcję. Korzystając z osiągnięć Open Whisper Systems (kojarzycie Signal albo TextSecure?) i stworzonego przez nich protokółu szyfrowania Axolotl, na potrzeby Wire opracowano protokół Proteus (stworzony w języku Rust (Mozilla)). A smaczku całości dodaje fakt, że kod klienta i protokołu został wydany na licencji GPLv3. Na Githubie znajdziemy stosowne repozytoria.
Twórcy Wire deklarują, że komunikator szyfruje konwersację (tekstową, głosową, wideo) w ten sposób, że poza rozmówcami nikt nie jest je w stanie przechwycić. Do marca 2016 roku program szyfrował połączenie od klienta do serwera centralnego. Od tego czasu Wire oferuje pełne kodowanie od klienta do klienta (e2e). Co więcej, Wire Swiss była i jest tak pewna swego, że wystąpiono o (płatny) audyt komunikatora. Został on przeprowadzony przez dwie zewnętrzne i niezależne firmy Kudelski Security i X41 D-Sec.
Sprawdzony został sam kod aplikacji (który jest otwarty), a także pozostałe składniki: protokół Proteus, Cryptobox API i Cryptobox-C (wrapper). Do kompletu poddano badaniom również Coffeescript wykorzystywany w przeglądarkowej wersji komunikatora. Wyniki audytu są budujące: Wire zapewnia pełną prywatność zarówno na Androidzie i iOS, po Windows, Linux i macOS.
Na podstawie powyższego można uznać Wire za sensowne rozwiązanie gwarantujące użytkownikom sporo prywatności. Oprócz wspomnianych rozmów tekstowych, głosowych i wideo, program pozwala na pracę w grupach, przesyłanie zdjęć, plików, pocieszne i automatyczne wstawianie animowanych gifów. Przy jednoczesnym braku reklam (i deklaracjom twórców, że nigdy ich nie będzie), Wire urasta do rangi poważnego konkurenta dla naszego obecnego komunikatora. Kolejnym plusem może być fakt, że do rejestracji do usługi możemy dokonać podając swój adres mailowy (i dowolny login) – a nie numer telefonu jak w przypadku niektórych programów.
Ale, ale. Brak reklam? Skoro za produktem stoi firma, to jaki jest ich model biznesowy. Bo jeżeli nie reklamy, to coś innego. Danymi użytkownika nie planują handlować – to pewne. Według zapewnień, źródłem przyszłych dochodów będą dodatkowe usługi premium w ramach komunikatora (lepsza jakość dźwięku i wideo?). Program póki co musimy pobierać ze strony producenta w formie zwykłej binarki (do rozpakowania do np. ~/Programy), paczek deb oraz obrazów appimage.
Ktoś mógłby się zapytać, po co tyle zachodu z ukrywaniem własnej działalności w sieci. Jeżeli nie jesteśmy przestępcami, terrorystami tudzież innymi indywiduami, to na co te środki ostrożności? Cóż, czasy mamy niepewne i zwykły użytkownik często znajduje się między młotem a kowadłem. Jeżeli nie zrobią nam „krzywdy” złoczyńcy, mogą to uczynić korporacje lub nawet rządy państw, które wejdą w posiadanie generowanych przez nas treści. Wystarczy jedna błędna interpretacja lub ominięcie kontekstu… Rozwój wypadków nie jest trudno sobie wyobrazić.