Stary, gdzie moje gigabajty?
Drżącymi dłońmi rozrywasz opakowanie i wyciągasz na światło dzienne marzenie spędzające ci ostatnio sen z powiek. Kropelka potu leniwie wędruje po twym czole, lecz odganiasz ją nerwowo niczym wspomnienie zapachu spalonego ebonitu. ‘Tym razem włożę odpowiednio…’ – mruczysz złowieszczo pod nosem, a rumieńce na policzkach palą cię żywym ogniem. Próbujesz dostać się do środka twojego celu, lecz palce ślizgają się po metalu. Szybkimi ruchami wycierasz jest o spodnie i próbujesz ponownie. Jest, puściło… Teraz z oczyma utkwionymi w sufit, na klęczkach, z nienaturalnie wykręconą ręką, palcem próbujesz wyczuć w środku obudowy te cholerne przewody. ‘Po co ja je tak ładnie układałem…’ – wyplątujesz w końcu jeden z nich i masz już wszystko co ci jest potrzebne, by podłączyć świeżo zakupiony nowy dysk twardy. Dwa kabelki są już na miejscu, wciskasz Power i startujesz Linuksa. A po starcie systemu maska zdziwienia betonuje w ponurym grymasie twoją twarz…
Stary, gdzie moje gigabajty?
Być może niektórzy już to zauważyli, niektórzy może nie, ale w Ubuntu (jak i pewnie w innych nowoczesnych dystrybucjach) kompletnie nie przewidziano wariantu wpięcia do komputera stacjonarnego dysku twardego. Oczywiście mowa o dysku SATA wpinanym taśmą do płyty głównej, bo urządzenia wymienne na USB itp obsługiwane są wzorowo. Pewnie poza naszymi rodzimymi majsterkowiczami nikt już w takie rzeczy się nie bawi. A jak już, to są to twardziele, którzy potem potrafią nakazać systemowi za pomocą pliku /etc/fstab odpowiednio współpracować z dyskiem. Co jednak może zrobić zwykły użytkownik, albo ktoś, kto bez wgłębiania się w manuale fstab’a chce po prostu powiększyć przestrzeń życiową swojego systemu? Istnieje pewien Sposób, by po spartycjonowaniu za pomocą gparted i sformatowaniu partycji nowego dysku, w przyjemny sposób ustawić raz dwa gdzie się mają one montować.
Tym Sposobem jest programik PySDM. Po zainstalowaniu (Menadżer oprogramowania), lokuje się on w menu Administracja -> Storage Device Manager. Po upewnieniu się, że wiemy co robimy (podanie hasła roota), ujrzymy co następuje:
Jak widać powyżej, programik jest uproszczony do bólu. Z lewej strony mamy spis wszystkich urządzeń w komputerze (np. /dev/sda) i wszystkich partycji (/dev/sda1) – dla każdej możemy wybrać zadowalające nas ustawienia, takie jak widać po prawej stronie – etykietę partycji, punkt montowania oraz opcje montowania. Jeżeli ktoś czuje się na siłach, może użyć przycisku ‘Assistant’, gdzie będzie mógł zagłębić się w bardziej wynaturzone ustawienia dla partycji:
Wprowadzone zmiany zatwierdzamy… I to wszystko. Program zapisze nam odpowiednio spreparowany plik /etc/fstab i od tej pory partycję będą się montowały tam, gdzie sobie to zamarzyliśmy.
Prawdę mówiąc, nigdy nie zawracałem sobie głowy graficznym ustawianiem punktów montowania partycji. Radziłem sobie jakoś w terminalu, aż z błogiego stanu wyrwał mnie znajomy ‘Ej, jak zamontować partycje’. Gdy miałem już w połowie popełniony elaborat na temat opcji fstaba w praktyce, przypomniałem sobie, że mamy XXI wiek i może by tak spróbować to zrobić na miarę naszego cywilizacyjnego rozwoju. O dziwo, pod ‘Administracja -> Narzędzie do obsługi dysków’ znalazłem program o tyle mądrze wyglądający, co nie posiadający w widocznym miejscu opcji zmieniania punktu montowania. Świat i życie nauczyło mnie już, że nic nie jest tym, na co wygląda, dlatego nie próbowałem zrozumieć myśli przewodniej twórców ‘Narzędzia do obsługi…’ i znalazłem PySDM. Ten ma podstawową zaletę – działa i ma na wierzchu co trzeba.