Ubuntu bez Unity – dryf bez grawitacji

Mark Shuttleworth zasłynął z radykalnych zmian poglądów. Na ile są one podyktowane kwestiami biznesowymi na ile ideologicznymi – ciężko nam oceniać. Prawda leży zapewne gdzieś pośrodku. Niemniej to właśnie on jako jedyny podjął ryzyko aby zaprezentować zwykłym użytkownikom Ubuntu i Linuksa. To on podjął ryzyko oderwania się od głównego nurtu napędzanego przez środowiska KDE i GNOME. Miał odwagę powołać do życia Unity, powiedzieć „nie” Waylandowi. Miał odwagę wierzyć w konwergencję, Ubuntu i Unity na smartfonach i tabletach.

Czy ktoś to jeszcze pamięta? Tak wyglądało Ubuntu w 2005 roku
Oczywiście, że za tym wszystkim stały pieniądze, bo kto chciałby za darmo rozdawać elektronikę lub utrzymywać chmurę z danymi użytkowników nie mogąc do nich zerknąć w celach reklamowych. Ale warto pamiętać, że u podstawy wszystkiego leżało proste przesłanie. Uczynić Linuksa po prostu ładnym i atrakcyjnym dla końcowego użytkownika. Mark mówił o tym podczas O’Reilly Open Source Convention w 2008 roku.

I see this [need] for free software-beautiful, elegant software. We have to invest in making this desktop beautiful and useful.

Jednocześnie Mark nie dowierzał, że to właśnie rynek reklam może utrzymać wolne oprogramowanie. Miały to uczynić usługi i ich wsparcie. Jak wiemy życie i okrutne realia komercji zrewidowały ten pogląd, gdy w okolicach Ubuntu 12.04 podczas wyszukiwania muzyki pojawiły się „podpowiedzi” ze sklepu Amazonu. Ale kto nie popełnia błędów.

Jednak koncepcja uczynienia Ubuntu ładniejszym pociągnęła za sobą o wiele bardziej radykalne zmiany. W Ubuntu 11.04 z naszych pulpitów zniknęło dobrze wszystkim znane GNOME 2.xx i otrzymaliśmy Unity. Coś co stało się wizytówką Ubuntu na długie lata. Podczas gdy pomysły na sklep z własną muzyką, chmurę z kontami dla użytkowników przeminęły, Unity było z nami. Z wersji na wersję pozbawiane denerwujących błędów i niedociągnięć. Jednak wraz z koncepcją konwergencji nadeszła konieczność zerwania z Compizem (Unity 7.xx to jego „wtyczka”). Pojawił się własny serwer wyświetlania Mir, Unity 8 budowane z wykorzystaniem QML i cała masa niezrozumienia ze strony społeczności. Mark był na to przygotowany, przewidział to już na OSCON w 2012 roku. Wiedział, że stare środowiska graficzne nie przystają do mobilnej epoki opanowanej przez tablet i smartfony. Potrzebna jest rewolucja, nawet za cenę popularności.

The old desktop would force your tablet or your phone into all kinds of crazy of funny postures. Screw it. We’re going to move the desktop to where it needs to be for the future. [This] turned out to be a deeply unpopular process

Ubuntu 17.04 jak Ubuntu
I tak też się stało. Środowisko Unity przyjęło się ze słabym odzewem ze strony „starych” wyjadaczy. Jedynym osobom którym ono nie przeszkadzało to… Zupełnie zieloni i początkujący adepci użytkujący laptopy zakupione z preinstalowanym Ubuntu. Jednak smartfony z nowym Unity 8 tworzonym na gorąco nie miały łatwego życia. Po pierwsze, ekosystem nie podbił serc producentów. Najzwyczajniej Unity 8 było w powijakach. Po drugie… No właśnie, producenci. Ubuntu Touch nie przekroczyło masy krytycznej i nie uruchomiło reakcji łańcuchowej. Sprzęt sprzedał się jedynie wśród pasjonatów (jednak i tak z niezłym wynikiem). To nie zaciekawiło deweloperów oprogramowania na tyle, aby pisać pod Ubuntu mobilne aplikacje. Zadziałał prosty mechanizm – użytkownicy woleli Androida z tysiącami aplikacji, niż system w powijakach argumentowany obietnicą „pełnoprawnego” pulpitu po wpięciu do docka (podłączenia do monitora).

I tak to się skończyło. Mark ogłosił zaprzestanie rozwoju Unity 7.xx i 8. Porzucenie Mira. Powrót w następnych wydaniach Ubuntu (od 18.04) do GNOME. I pewnie Mark nie byłby sobą, gdyby znowu nie zebrał się na odwagę poruszenia świata w posadach. Podczas gdy powrót do GNOME 3.xx można poczytywać jako porażkę Ubuntu i Unity, to wydanie bez Unity ma działać domyślnie na Waylandzie. Serwer wyświetlania który od paru lat nie może doczekać się odpowiedniego wsparcia ze strony producentów kart graficznych (i sterowników) będzie podstawowym elementem Ubuntu. Co to oznacza?

Ano to samo, co działo się przy wprowadzaniu Unity „na salony”. Środowisko wymagało dobry sterowników i dobrego wsparcia 3d. Wkrótce pojawił się Steam i sterowniki musiały wzbić się na kolejny poziom. Nie jest tajemnicą poliszynela, że na Steamie to właśnie gracze z Ubuntu stanowią najbardziej widocznych odsetek użytkowników. Co się zatem stanie zatem gdy najpopularniejszy Linux wśród typowych użytkowników przejdzie na Waylanda?

Dobrze myślicie. Każda odpowiedź jest prawidłowa. Ubuntu właśnie poderwało się do kolejnego skoku galaktycznego. Porzuca wdzięczną i bezpieczną grawitację planety Unity, która z powodzeniem przyciągała doń użytkowników i gwarantowała stabilność. Dryf w stronę GNOME 3.xx, Waylanda i nieprzewidywalnych przeciwności losu może przynieść tyle samo dobrego co i złego. Pytaniem pozostaje to, na ile Markowi zależy jeszcze na zdobywaniu zwykłego desktopu, podczas gdy prawdziwa fortuna leży tuż obok na serwerach i IOT