Steam i ponad 2000 gier dla Linuksa oraz brak graczy
Chciałoby się powiedzieć, że od czasu pojawienia się Steama dla Linuksa nową świecką tradycją stało się comiesięczne podważanie rzetelności zbieranych przez tę platformę statystyk. Są one wyjątkowo niekorzystne dla naszego systemu, chociaż początkowy hurraoptymizm sprawił, że w ogólnej liczbie graczy na Steamie byliśmy potęgą wyliczoną na około 2.5%. Potem było już tylko gorzej i obserwowaliśmy ciągły spadek tych statystyk, na przekór pojawiającym się dla Linuksa nowym grom. A tych na Steamie od niedawna jest już ponad 2000 dla naszej platformy i teraz wytłumaczenie może być już tylko jedno – gracz to wyjątkowo drapieżny i żarłoczny gatunek.
Nie da się inaczej przeanalizować obecnej sytuacji na rynku rozrywkowym. Pomimo krzepiącej liczby tytułów (2007 sztuk i nawet 1/4 z tego nie widziałem), Linux jest ostoją dla nielicznych ustatkowanych graczy. A to co napędza ten rynek to maniacy z wypiekami czyhający na nowości AAA. Ich jakość, stopień innowacyjności, bogactwo fabuły to sprawy drugorzędne. Wobec takiego nastawienia 80% populacji rządnej rozrywki cyfrowej, Linux musi być dla nich dziwadłem. Ani nie mogą w sklepie kupić maszyny z tym systemem (skoro nie ma w sklepach – to system nie istnieje), instalować samemu niezbyt się opłaca – bo przecież wszystkiego jego gry są na Windowsie. Na dodatek nikt nie zająknie się o dostępności dla Linuksa nowości, którymi ekscytują się serwisy traktujące o grach. Stąd też takie a nie inne nastawianie. Cyt. „Linux? Nuda, ze sterownikami dupa i literek w terminalu kupa”.
Co więcej, samo Valve wiedziało o powyższym podejmując decyzję o wsparciu Linuksa i wydaniu dla niego Steama. Dlatego postanowili stworzyć grupę odbiorców tworząc koncepcję Steam Machines. Salonowe komputero – konsole z zainstalowanym SteamOS mogą przeważyć szalę tych nieszczęsnych statystyk, jednak tego nie robią – z prozaicznej przyczyny. Samych modeli Steam Machines jest póki co niewiele, a one same działają w trybie Big Picture – trybie, w którym Valve nie wyświetla użytkownikom zaproszenia do wzięcia udziału w statystykach. To sugeruje, że Valve jest świadome długotrwałego charakteru procesu zmiany przyzwyczajeń, nastawienia deweloperów do Linuksa (SteamOS) i po prostu nigdzie im się nie śpieszy. Ziarno zostało zasiane, teraz wystarczy pilnować SteamOS, Vulkana i kusić producentów Steam Machines przeróżnymi wizjami. Czy to wystarczy? To może się udać, gdyż pomaga im w tym sam… Microsoft. Ich koncepcja zamkniętego sklepu „dla elit”, wymuszanie od deweloperów haraczu, przymuszania do korzystania z takich a nie innych rozwiązań już przynosi rezultat i zbiera żniwo.
Jak mantra wraca również kwestia tego, czy na Linuksie potrzebujemy graczy. Myślę, że stoimy w przededniu zmian, gdy powstanie nowa grupa użytkowników Linuksa, bez zacięcia społecznościowo – ideologicznego. Po prostu będą mieli w domu Steam Machine z grami na potrzeby doraźnej rozrywki. Co nam po takich graczach? Ano wbrew pozorom będą dla nas pożyteczni. Ich masowe pojawienie się na rynku stworzy nową grupę odbiorców, dla których producenci oprogramowania będą musieli dostarczyć gier, co i nam wyjdzie na korzyść jeżeli raz na rok postanowimy wydać oszczędności na jakiś tytuł AAA. Gdy procentowy udział „zwykłego użytkownika” będzie wystarczająco atrakcyjny dla producentów oprogramowania użytkowego – będzie się pojawiać również i ono. Bowiem nie bójmy się tego stwierdzenia – społeczność nie jest w stanie stworzyć programów dla wszystkich dziedzin zastosowania komputera i na poziomie jaki obecnie wymaga większość z nas.
No cóż, to wszystko przyszłość w wariancie optymistycznym. A za miesiąc marzec statystyki gracz Linuksowych znowu spadły w granice 0.85%.