Projekty opensource nie dla miłośników opensource?
Ruch wolnego i otwartego oprogramowania kojarzy się jednoznacznie z osobami skupionymi wokół przeróżnych dystrybucji Linuksa. To w oparciu o ten system i założenia pana Stallmana w świat ruszyła krucjata, której piewcy oprócz tworzenia programów zaczęli udostępniać również ich źródła. Czy tego chcemy czy nie, zaistnienie otwartego kodu było możliwe z racji rozszerzania się pewnej idei. Biorę, używam, przyczyniam się do rozwoju (lub nadal tylko używam), gdy zmieniam lub tworzę – przekazuję to społeczności. Jaka by to nie była utopia – przyjęła się. Zaprzeczenie regułom drapieżnego korporacjonizmu i kapitalistycznej pogoni za zyskiem sugeruje i skazuje powyższe na niszę i niewielką liczbę użytkowników. I faktycznie, Linux w formie biurkowej do czasów Ubuntu nie doczekał się tabunu fanów. Również promocja ze strony Ubuntu i ukłon w stronę zwykłego użytkownika nie przyczyniły się do rewolucyjnej zmiany proporcji w rynkowym udziale systemów operacyjnych. Jest lepiej niż było, pojawiła się w narodzie jakaś iskierka świadomości nt. Linuksa, lecz wiodącym system pozostał wiodący system. I ma się on całkiem dobrze, a jego użytkownikom żyje się coraz lepiej dzięki… Sporej liczbie programów opensource.
Koncepcja multiplatformowego tworzenia programów jest obecnie jednym z ważniejszych źródeł zapewnienia Linuksowi ciekawych programów. To działa oczywiście też w drugą stronę, bo z tych programów korzystają zarówno i użytkownicy Windowsa jaki i OS X. Nic w tym zdrożnego. Lecz gdy spojrzymy na statystyki wielu kluczowych projektów wywodzących się z naszej wolnej platformy, dostrzeżemy, że siłą napędową ich popularności staje się masowy odbiorca na co dzień korzystający z obwarowanego licencjami i zabezpieczeniami zamkniętego Windowsa. Wolne projekty stają się zatem doskonałym uzupełnieniem komercyjnej oferty dla tego systemu, a tym samym utwierdzają użytkowników w przeświadczeniu o nieomylności w wyborze płatnego systemu – z racji na jego bogactwo programowe. Mówiąc krótko – takie projekty jak digiKam, OpenOffice, Rawtherapee, Lightzone, Blender, GIMP i wiele wiele innych, stają się doskonałą reklamą płatnego systemu. Bez problemu zainstalujesz, nie płacisz za używanie, a korporacja swoje zarobi i tak.
‘Ale, ale…’ – zaoponują trzeźwo myślący – ‘Czy wzrost liczby użytkowników nie przekłada się przypadkiem na jakość projektu – liczbie zgłoszonych błędów, wysuwanych pomysłów, itp?’. Owszem, zapewne tak. Nigdy nie mamy jednak gwarancji, ilu z tej masy odbiorców wolnych rozwiązań na niewolnej platformie poczuje potrzebę kreatywnego przyczynienia się do rozwoju używanego rozwiązania. W końcu nauczeni kolokwialnym ‘płacę, to wymagam’, w każdej chwili mogą po prostu kupić produkt komercyjny, gdy w wolnym projekcie nie uświadczą istotnych dla nich funkcji. Bez sentymentów i poczucia konieczności dołożenia cegiełki do udoskonalenia kodu, tłumaczenia, dokumentacji, itp. Czy to jest problem i jest zauważalny? Wystarczy udać się na fora poświęconego GIMPowi, digiKam lub Rawtherapee – i zaobserwować, ilu zabiera głos użytkowników z danego systemu, przy pomocy którego są tworzone samouczki, itp.
Gdzie tu zagrożenie? Ano na dzień dzisiejszy użytkownicy zamkniętego systemu operacyjnego są o tyle do przodu, że otrzymują stosunkowo szybko instalatory, podczas gdy użytkownicy dystrybucji linuksowych czekają aż ktoś wykona paczki i umieści w repozytorium. No ale taka specyfika systemów, prawda? Lecz co się stanie w momencie, gdy ktoś stwierdzi, że po co się śpieszyć z przygotowywaniem paczek, jeśli 90% użytkowników danego programu czeka na zwykły windowsowy instalator? Jak będzie wyglądał rozwój projektu, gdy wszystkie zgłoszenia i ew. błędy będą rozwiązywane pod kątem tych 90% użytkowników, zatem będą dotyczyły konkretnej platformy? Jeśli wejdziesz między kruki, musisz krakać jak i one…
Nie jestem przeciwnikiem wolności użytkowania. Jeżeli komuś pasuje taki a nie inny system – ok. Ale niepokojąca jest ignorancja i nonszalancja twórców wielu dystrybucji jak i samych użytkowników Linuksa – po co ułatwiać życie żółtodziobom, na co nam taka szara masa nieświadomego użytkownika. Oby momentem otrząśnięcia się nie była chwila, gdy taka sama szara masa ale posiadaczy innej platformy systemowej ‘przejmie’ projekt i wymusi na twórcach swoje racje. O ile przeciętny Kowalski nie wpłynie znacząco na rozwój kernela i nie usprawni czy to planera zadań, czy wydajności operacji I/O, o tyle jego obecność w gronie użytkowników Linuksa jest pożądana, by tworzyć zdrową tkankę użytkowników.