Lament nad rozlanym mlekiem, czyli Canonical chce wiedzieć o naszych CPU

Syndromem naszych czasów stała się mityczna walka dobra ze złem o naszą prywatność. Dobrym wiadomo kto jest, źli to te wszystkie nastające na nas korporacje. Wystarczy, że gdzieś pojawi się termin „włączymy telemetrię” aby oszalały z zacietrzewienia tłum ruszył z pochodniami na siedzibę inicjatora takiego pomysłu. Teraz z takim pomysłem wyszedł Canonical, która zamierza zbierać z naszych maszyn jawne informacje po świeżej instalacji Ubuntu. I chociaż wszyscy rozdajemy nasze adresy email na lewo i prawo, numery telefonów, a na śmietnisko bezstrosko wyrzucamy opakowania kurierskie z naklejonym naszym imieniem i nazwiskiem oraz adresem, to… Canonical jeszcze nie raz oberwie za swoje zamysły.

Niepozorny desktop wymaga wiele planowania
Oczywiście, że istnieje telemetria zła. Przekonał się o tym niejeden, który próbował walczyć z tym mechanizmem w wiodącym systemie. Niejasne i pokrętne tłumaczenia Microsoftu co jest zbierane z naszego komputera, skomplikowany i niejasny panel do wyłączania raportów, itp. Gdy już w miarę wszystko poustawiamy, to okazuje się, że nigdy nie możemy być pewni co się stanie po aktualizacji. Albo co lepsze, że jakieś dane nadal są przesyłane. Pomimo najszczerszych chęci Microsoftu, to jest bardzo zła telemetria. I praktycznie niewiele różni się od praktyk Google, Facebooka i innych łowców dusz. Wszystko po to, aby ktoś zarobił na parametrach naszego życia osobistego.

Tymczasem to co deklaruje Canonical, to wyraźny i widoczny przycisk podczas instalacji systemu. Domyślnie zaznaczony przekaże (HTTPS) po restarcie systemu (o ile będzie połączenie z internetem i tylko podczas pierwszego restartu) informacje o tym, na jakiej maszynie i z jakimi komponentami zostało zainstalowane Ubuntu. Czego się Canonical dowie o o nas?

Jaką odmianę Ubuntu zainstalowaliśmy oraz w jakiej wersji, czy aktywowaliśmy automatyczne logowanie, ile zajęła instalacja systemu. Sposób połączenia z internetem (bez adresów IP), rodzaj CPU, ilość pamięci RAM, objętość dysków, rozdzielczość ekranu, producenta GPU, rozkład partycji, czy pobieraliśmy oprogramowanie firm trzecich oraz aktualizację już na poziomie instalacji. No i najbardziej problematyczny parametr – naszą lokalizację (bez adresów IP). Co więcej, stosowna opcja w Apport aktywuje tryb automatycznego przesyłania raportów po błędzie oprogramowania (bez ingerencji użytkownika).

Po co to wszystko? Założeniem jest, aby w ten sposób dostarczyć zasugerować ekipie pracującej nad Ubuntu kierunki trendów sprzętowych oraz domyślnego zachowania podczas instalacji. Ma to wpłynąć w przyszłości na jeszcze sprawniejszy instalator zorientowany na potrzeby większości użytkowników.

Jeżeli nie będziemy chcieli brać w tym wszystkim udziału, wystarczy odznaczyć wspomniany przycisk. To poskutkuje ustawieniem parametru „diagnostic=false”. Stosowny przycisk o eksponowaniu naszych prywatności znajdzie się również w Ustawieniach GNOME.

Czy powyższe może nam zaszkodzić? Dostajemy czarno na biały, co będzie przesyłane (w zaszyfrowany sposób). Możemy jednym kliknięciem pozbyć się natrętnej myśli bycia na celowniku telemetrii. Dane będą wysłane tylko raz po instalacji. Prościej chyba już nie można przekonać użytkowników, aby pomogli w doskonaleniu swojej ulubionej dystrybucji, prawda?