Polskie szkoły nie służą do nauki Linuksa

Wydawałoby się, że jesteśmy cywilizacją rozwiniętą. Posiadającą wypracowane standardy zachowań będące ponad partykularnym interesem uprzywilejowanych. Szczycimy się taką tolerancją, że aż popadamy w bezbarwność kulturową. Z jednej strony cenimy sobie różnorodność ubioru, marek samochodów, odcieni kolorów którymi upiększamy elewacje naszych domostw, a z drugiej strony nie potrafimy wyrwać się z sideł zatęchłych przyzwyczajeń, szczególnie jeżeli dotyczy to dziedziny w której nie czujemy się biegli. Jemy na okrągło kebaby na mieście, albo pizze z dowozem do domu, oglądamy dzień w dzień te same reklamy na tym samym kanale TV oraz nie znosimy, gdy na naszym komputerze pojawia się inny układ ikon niż mieliśmy do tej pory na pulpicie. A do tego nie potrafimy przełknąć gorzkiej prawdy, że oprogramowanie za które zapłaciliśmy okrągłą sumę nie jest w stanie poprawnie odczytać pliku z innego programu, lub zapisać swojego tak, abyśmy mogli otworzyć go gdzie indziej. Wtedy pojawiają się słowa i emocje – nawet w szkolnictwie.

Sale wykładowe z Linuksem? A dlaczego by nie
Dług publiczny jaki jest, każdy wie. Finansowanie przybytków kultury wiemy jak wygląda. Szkoły w ofercie mają dla dzieciaków niezbędne minimum. W tym całym bałaganie nasze państwo i urzędników państwowych stać jest na nieustanne dokarmianie rozpasanej korporacji zza wielkiej wody. Korporacja nie jest temu nic winna – pieniądze same jej wchodzą do pyska. Jak to? A tak to.

Linuxportal.pl opublikowało przejmujący list jednego z informatyków – pasjonatów, którzy postanowił w ramach optymalizacji wydatków wdrożyć w podległych mu szkołach zestaw oprogramowania opensource. Kompleksowo – począwszy od systemu Linux Mint po pakiet biurowy LibreOffice, a to wszystko za zgodą władz.

W zeszłym roku zapadła decyzja o zakupie komputerów dla dwóch nowych pracowni szkolnych. Po analizie tematu, biorąc pod uwagę czynnik możliwości/cena zaproponowałem by stanowiska komputerowe pracowni wyposażyć w bezpłatny system operacyjny Linux.

Na każdym z 16 komputerów została preinstalowana aktualna na dany dzień wersja systemu Linux Mint wraz z pakietem ‘dobranego’ oprogramowania: biurowego, programów graficznych, edukacyjnych, przeglądarek internetowych, klienta poczty, komunikatorów (dostępnych na zasadach open source z pakietów dystrybucji). Został zainstalowany także pakiet WINE umożliwiający bezproblemowe uruchamianie oprogramowania dla środowiska Windows – po czym zostało zainstalowane oprogramowanie edukacyjne (dostarczane z podręcznikami). Wyodrębniono osobne konta – administracyjne dla nauczyciela, oraz konta dla ucznia. Sieć została oparta o router bezprzewodowy na systemie Mikrotik (podział pasma/QOS). Zainstalowano drukarkę sieciową.

Za cenę 1900 zł brutto skonfigurowano w pełni nowoczesną składającą się z 16 mobilnych stanowisk pracownię komputerową – wyposażoną w bogaty zasób oprogramowania. Środowisko graficzne zostało przygotowane tak, aby na wskroś imitowało wygląd systemu Windows.

Potwórzmy i uściślijmy – systemy zainstalowano na komputerach w pracowni dla uczniów, nie było konieczności kosztownego (?) szkolenia personelu w kwestii poprawnego użytkowania przeglądarki i czytnika poczty, księgowość nie musiała się zastanawiać dlaczego nie ma Płatnika dla Linuksa. „Poszkodowanymi” w tym wszystkim byli tylko uczniowie, którzy musieli wykonywać zadania za pomocą wspomnianego systemu i pakietu LibreOffice. Z listu wynika, że stan taki trwał przez rok. Sen o potędze opensource i oszczędnościach jakie to oprogramowanie może generować został przerwany przez żołnierskie stwierdzenie jednej z pani dyrektor – „Linux to gówno”. Co więcej – nie była to jej opinia, bo przez rok pewnie nawet nie zauważyła, że pracowania działa na Mincie, ale zapraszanych przez nią do współpracy informatyków w celu doraźnych działań przy systemie.

Tym samym i na podstawie powyższego rozbudowanego wywodu nt. bezużyteczności Linuksa, wójt gminy oskarżył autora listu o praktyki voodoo. No dobrze – o chęć dorobienia się dzięki swojej wiedzy a niewiedzy innych. Żaden z kwalifikowanych informatyków wyszkolonych przez Microsoft na dziesiątkach szkoleń i dźwigających całą ryzę certyfikatów nie był w stanie ogarnąć, jak przeprowadzić jakiekolwiek operacje na zainstalowanym w szkole Linux Mincie. Zatem w grę wchodzi jedynie magia. A na dodatek „LibreOffice nikt nigdzie nie używa” – jak na placówkę edukacyjną niezwykle rozwojowe spostrzeżenie. Na jego podstawie można przyjąć, że powinny zostać skasowane wszystkie lekcje języków obcych – bo w Polsce wszyscy mówimy po polsku.

Przechodząc do sedna sprawy – w dniu wczorajszym zostałem oskarżony przez swojego zwierzchnika Wójta Gminy, iż “zaproponowałem rozwiązanie oparte na Linuxie, gdyż pewnie chciałem się na nim dorobić”. Zostałem poniżony i oczerniony tylko dlatego, że pani dyrektor jednej ze szkół stwierdziła cyt: ” to g… nie system” i zażądała kwoty ok. 17 tys. z budżetu na wymianę jak to oprogramowania na płatne. Wezwano mnie na rozmowę gdzie musiałem wysłuchiwać, że jedynym i słusznym edytorem tekstu jest ‘WORD’, a – tu cyt. “z Libre Office to nikt nigdzie nie korzysta”.

Jeżeli ktoś czeka na soczyste kawałki z którymi mógłby podjąć polemikę i bronić racji pani dyrektor, to niestety ostudzę jego zapał erudycyjny. Bo takowych nie ma, po prostu Linux to gówno a LibreOffice’a nikt nie używa. Przypomnę, rzecz dzieje się w XXI wieku w kraju który jedynie dzięki sponsoringowi ze strony EU jest w stanie podjąć jakiekolwiek podstawowe inwestycje, a większa część budżetówki od pięciu – sześciu lat ma zamrożone pensje (czyt. zero podwyżek).

Ciężko w paru zdaniach skomentować powyższe. Pani dyrektor w tym wszystkim to pionek, na stanowisku i bez świadomości oraz pod presją. Ale pionek powtarzający opinie domorosłych informatyków, których osiągnięcia są mierzone ilością litrów kawy wypitych na szkoleniach MS. To na nich powinniśmy skupić uwagę. Lecz i tu niewiele słów opisze klasę takich osób – zapyziała fachowość rodem z literackiego Grzesia, co to piasek w dziurawym worku nosił. Bardziej znamiennym jest to, że to takim osobom wójt, pani dyrektor i inni powierzają decyzję o wydatkowaniu naszych podatków. Lekką ręką w przypadku jednej szkoły do paszczy MS wędruje 17 tys. zł. Kwota w skali pojedynczego samorządu może i niewielka, ale jednak.

Tematyka wdrażania do urzędów opensource budzi kontrowersje od lat. Jednak niewiele osób które dziesięć lat temu wyrobiły sobie opinię nt. Linuksa na podstawie kulejącej dystrybucji zauważa postęp, jaki się dokonał. Instalacja Linuksa to pestka, konfigurowanie biurka to temat praktycznie nie istniejący – wszystko jest gotowe do użytku ot tak. Dla szkół to wydawałoby się zestaw marzenie, odpowiednio skonfigurowana sala komputerowa nie generuje praktycznie kosztów, odpada zastanawianie się w przyszłości czy pozostawić Win7 czy może zakupić licencje na Win10, lub jakiego antywirusa używać. Co więcej, to nie jest wdrożenie na linii produkcyjnej i nie trzeba szkolić personelu, a kliknięcie w ikonkę uruchamiające program mamy opanowane od dekad. Dodatkowo, wobec dominacji Windowsa na biurkach domowych użytkowników, taka odmienność w szkole to doskonałe wietrzenie głowy i zapobieganie stagnacji percepcji. Z pewnością nikt nie goni dzieciarni i młodzieży do wkuwania poleceń w terminalu, bo tego raczej nie ma w ramach programowych.

LliureX 13.06, wersja biurkowa
Wobec takiej oszczędności środków finansowych i zaszczepiania w młodzieży elastyczności radzenia się z komputerem niezależnie od tego jaki jest na nim układ ikonek, malkontenci potrafią wyciągnąć jedynie argument „Cały świat używa Windowsa i Worda”. Nikt nie zastanowi się, dlaczego tak jest – czy aby nie dlatego, że od dziesięcioleci szkoły produkują użytkowników Windowsa i Worda? Pomimo tej edukacji nadal są osoby, które nie ogarniają klikania w Windowsie (jak się zamyka komputer?), nie mówiąc o poprawnym sformatowaniu tekstu w ultraprofesjonalnym Wordzie. Świat nie ma z tym problemów. Popatrzmy na szkolnictwo w Hiszpanii – większość regionów (nie pojedynczych szkół, regionów – Walencja, Extremadura, Andaluzja) posiada własne i rozwijane przez władze regionu dystrybucje Linuksa. Tamtejszy pomysł uniezależnienie się od płatnych gotowców od Microsoftu to nie tylko instalacja gołego, nieskonfigurowane Linuksa. W ramach całej operacji tworzone są stosowne programy pomocnicze a zalety takiego modelu długo by wymieniać.

Tymczasem u nas walkę z wiatrakami podejmują pojedynczy idealiści. To nie jest też tak, że większość kadry nauczycielskiej odpowiedzialnej za informatykę w szkole to beton reżimowej korporacji, drżący przed przestawieniem na pulpicie jakiejkolwiek ikony. Często są to ludzie z wizją i chcący wnieść powiew świeżości w skostniałe i nudne zajęcia (pomyślcie, dzieciak stuka w domu w ten sam system i te same programy co i w szkole – jaka to musi być nuda na takich lekcjach). Na dodatek większość adeptów obsługuje tego Windowsa lepiej od nauczyciela. Z pewnością jest wiele udanych wdrożeń, zsynchronizowanych z wymaganiami szkoły i programem nauczania, odpowiednimi papierkami w gminie i innych urzędach, ale to wszystko to lokalny folklor. Polska, szkolnictwo i masa urzędnicza nie rozróżnia tresowania ludzi do klikania w określonym systemie w określone miejsca od nauki samodzielnego myślenia. Dodatkowo, samodzielne myślenie może być niebezpieczne. Z drugiej strony, na przestrzeni lat nawet wygląd i sposób obsługi gloryfikowane Windowsa i Worda zmienił się diametralnie – co mają powiedzieć biedne owieczki zakodowane na użytkowanie Windowsa XP, gdy na ich ekranach w pracy pojawi się Windows 8.1 lub 10, nie mówiąc o nowym Wordzie?

Jedynym błędem informatyka dokonującego wdrożeń w szkole była „imitacja wyglądu Windowsa”. Jak Linux, to Linux, niech narybek otrzymuje jasny i klarowny przekaz, a nie dziwi się, że „mamy w szkole taki Windows, ale dziwny”. Jakoś nie słyszałem o przypadkach, żeby w pracowaniach ze sprzętem Apple ktoś zaklejał logo jabłka logiem Windowsa. Dlatego postawa dyrekcji i wójta jak we wspomnianym liście i przy takim zestawie ich argumentów zasługuje na publiczny pręgierz. Niemniej, nie ma nikogo kto by ten pręgierz wystawił i ich tam zamontował – taki mamy stan zastany i trwający. Bez ministerialnych decyzji i zaprzestania dolewania do pełnego wiaderka Microsoftu, nigdy nie wyrwiemy się z matni zależności – zarówno programowej jak i mentalnej.