Gdzie twój rok, Linuksie?
Tak, wiem. „Rok Linuksa” to tak wyświechtany i wyśmiany z każdej strony termin, że każdy szanujący się użytkownik Linuksa marzy o tym, by nikt o nim nie wspominał. Bo jakim trzeba być fantastą by wierzyć w to, że nagle 50 – 80% populacji użytkującej komputery zainstaluje Linuksa. Owa instalacja wymaga podjęcia konkretnych działań, a czasy mamy jakie mamy i społeczeństwo przywykło do trwania, a nie podejmowania decyzji. Takiego nagłego i masowego odwrócenia trendów możemy oczekiwać jedynie w momencie nałożenia embarga na produkty wiodącego Microsoftu i sprzedaży w sklepach sprzętów jedynie z preinstalowanym Linuksem. Jednak ani pierwszy, ani drugi scenariusz nie ma szans na zaistnienie, stąd też popularyzacji Linuksa wśród przeciętnego użytkownika należy dopatrywać się w innych masowych wdrożeniach, które nie każą podejmować nikomu żadnego wyboru. To może być ekspansja Valve, jego sklepu Steam i dedykowanego sprzętu Steam Machines.
Zanim zaczniemy odpływać w entuzjastycznych wizjach Linuksa na desktopie u każdego użytkownika, spójrzmy prawdzie w oczy. Valve nie rozpoczęło swojej rewolucji z miłości do Linuksa. To pieniądze spowodowały przyjęcie koncepcji, że system operacyjny zbudowany na Linuksie (SteamOS) będzie podwaliną pod przyszłe komputero-konsole zintegrowane ze Steamem. Uwolnienie się od nadchodzących i niekorzystnych modeli sprzedaży i rozprowadzania oprogramowania pod dyktatem Microsoftu to gra warta świeczki. Valve to zauważyło i stąd nagły wysyp gier dla Linuksa, promocje i inne formy zachęty do użytkowania Linuksa oraz pisania gier pod ten system. Niestety, podsumujmy – pomimo świetnej oferty (ponad 1000 tytułów) skierowanej dla użytkowników systemów linuksowych, procentowy odsetek tych użytkowników nadal postaje na poziomie 1 – 1.5% ogółu użytkowanych kont na Steamie. Zaskoczeni? No to policzcie, ilu z waszych znajomym podjęło się karkołomnego opuszczenia ciepłych, wygodnych i znanych pieleszy Windowsa? Otóż to, niewielu. Bo co daje im Linux, czego nie może im dać Windows? Oprócz większego bezpieczeństwa (brak wirusów), cała reszta przemawia na niekorzyść przesiadki: Windows ma więcej gier i programów użytkowych, Windowsa się zna od maleńkości, wszystkie (prawie) programy które są podstawą na Linuksie, są dostępne również w wersji dla Windowsa. Gdzie sens, gdzie logika, by porzucać doskonale wspierany system operacyjny, za który na dodatek się zapłaciło (i zapłaci jeszcze nie raz). Nawet jeżeli większość „mainstreamowych” programów dla Windowsa zostanie wydanych dla Linuksa, to niewiele osób zastanowi się, czy taka przesiadka coś daje.
Podobnie całe zamieszanie kalkują producenci oprogramowania (Adobe, Blizzard, itp.) – im się nie opłaca dla 2% użytkowników tworzyć porty swoich produktów. Wspieranie całej afery z Linuksem nie opłaca się również Valve. Uściślając – nie opłaca się, jeżeli liczyć na obecną pulę użytkowników tego systemu. To w większości deweloperzy, koderzy, graczy wśród nich mało i raczej nie korzystaj oni z Linuksa w oczekiwaniu na gry. Dlatego Valve ma też tę społeczność tam, gdzie i Adobe i Blizzard. Dlatego Valve postanowiło stworzyć swoją własną pulę klientów i odbiorców, bez ideologicznego paktu ze społecznością – ot co. To właśnie w tym celu oferta sklepu Steam powiększyła się przez ostatnie dwa lata o tyle tytułów dla Linuksa – owe tytuły będą stanowiły marketingową siłę napędową dla wprowadzanych pod strzechy Steam Machines. Konstrukcje, które pozwolą użytkownikowi cieszyć się grami, systemem SteamOS i napędzą koniunkturę samemu Valve. Jednocześnie, konstrukcje bazujące na portfelach przeciętnych Kowalskich którzy kupią je, bo będą modne, wydajne, dobrze zaopatrzone w gry, atrakcyjne wizualnie, itp. I przypuszczalnie wśród tych obiorców będzie niewielu z obecnych użytkowników Linuksa. Steam Machines trafi do graczy, a z nimi i Linux. I choć niewiele osób będzie tego świadomych, to taki SteamOS będzie bardziej promował wizerunek Linuksa, niż enigmatyczne kernele napędzające routery, lodówki, telewizory, itp.
Podobny model tworzenia klienteli przyjęło Canonical – dać ludziom do ręki fajne maszynki, a deweloperom możliwość zarobienia. Niemniej, całość rozpoczęli od innej strony, niż Valve. Valve miało sklep, skusiło deweloperów wizją maszynek do grania, stworzyło SteamOS i opanowało dystrybucyjne piekiełko. Canonical najpierw mocował się z systemem, teraz znalazł producentów, którzy odważyli się sprzedawać mobilną wersję Ubuntu ze swoimi urządzeniami. A najtrudniejsze przed nimi – przekonanie deweloperów, by dla Ubuntu powstawały ciekawe i użyteczne programy.
Powyższe przykłady oddają dokładnie to, gdzie tkwi potencjał i przyszłość „roku Linuksa”. Tylko masowe dostarczanie masowemu odbiorcy rozwiązań z już zainstalowanym Linuksem może stworzyć trend użytkownia Linuksa i powstawania dla niego coraz ciekawszych – nie bójmy się tego stwierdzenia – komercyjnych programów. Pierwsze kroki zostały już poczynione – społeczność i osoby postronne z zaciekawieniem przejęli SteamOS, Steam Machines, Ubuntu Phone i inne rozwiązania gdzie już otwarcie pierwsze skrzypce gra Linux. Niemniej, czy ciekawe urządzenia pociągną za sobą zainteresowanie twórców oprogramowania? Czas pokaże.
A na koniec można poddać pod rozwagę cały ten domniemany i wyczekiwany sukces Linuksa. Zarażenie ludzkości na szerszą skalę koncepcją wolnego i otwartego oprogramowania nie udało się do tej pory i pewnie się nie uda – przynajmniej w obrębie biurka komputerowego przeciętnego Kowalskiego. Takiego użytkownika może przyciągnąć tylko jakaś komercyjna forma wizualizująca Linuksa. Co za tym idzie, Linux stanie się nośnikiem komercyjnych treści i programów. Z jednej strony – będą programy. Z drugiej – co to się do cholery porobiło z naszym opensource?