Proszę nie przecierać oczu – Linux 2019 Superstar
No właśnie. Mamy rok 2019, XXI wiek, galopujący konsumpcjonizm, ocierające się o hedonizm oczekiwania użytkowników. Do tego spłycenie wartości, zachwiane proporcje pomiędzy użytecznością a wyglądem, apogeum koncepcji „jednego kliknięcia do celu”. Co w takich czasach robi Linux? Skąd on się tu wziął? Jak przetrwał? Tyle pytań, a znikąd odpowiedzi…
Podsumujmy. System nie ma użytkowników. Producenci go nie wspierają. Wiedzą o nim tylko pasjonaci. Co zatem poszło nie tak? Że Linux nie upadł jak wieszczono?
W końcu nawet najwięksi pasjonaci powinni kiedyś zająć się czymś poważniejszym. Rodzina, rachunki, praca… Gdzie tu miejsce na mrzonki takie jak Linux? A jednak. Czy to kwestia skrywanych ambicji, by zaistnieć jako niezależny zbawca ludzkości, czy może chęć doskonalenia swoich umiejętności. Faktem jest, że pokolenia przemijają, a ludzie nadal wspierają tworzenie cyfrowej utopii.
Bo Linux to utopia, tak twierdzą producenci oprogramowania. Po co pisać programy dla garstki użytkowników. Teraz liczy się masowy odbiorca w masowych ilościach. I jest to poniekąd prawda. Statystki też pokazują słuszność tej tezy. Żaden użytkownik Linuksa nie używa (nie kupuje) oprogramowania, które nie istnieje w wersji dla jego systemu. Bilans zysków i strat równa się zero a działy rozwoju i marketingu triumfują.
Inaczej jest ze sprzedawcami sprzętu. To ludzie sukcesu ale i jednocześnie wyrachowanego optymizmu. Ten zawiera się w ilości sprzedawanych sztukach ich produktów. A co po sprzedaży produktu, który za chwilę ktoś zwraca, bo nie uruchamia się na nim ulubione oprogramowanie użytkownika? Oczywiście nic, stąd też nie oszczędzają na produktach pozbawionych licencyjnego haraczu dla twórcy wiodącego systemu operacyjnego.
Na końcu łańcucha przepływu gotówki znajduje się użytkownik. To jego pieniądze sprawiają, że twórcom oprogramowania się chce, sprzedawcy mają uśmiech na twarzy każdego dnia. Rzeczywistość natomiast dopasowuje się ewolucyjnie do potrzeb i wymagań konsumentów.
A jednak. Gdzieś ktoś jednak złapał się na lep „darmowego” Linuksa. Producenci sprzętu, którzy mogli tanim kosztem wzbogacić go o „programowe” możliwości. Firmy sprzedające usługi (w tym wsparcie) a nie produkty. Użytkownik końcowy, który postanowił zaoszczędzić na cenie systemu operacyjnego. A może bardziej na swojej prywatności i kontroli nad systemem. Ziarnko do ziarnka i…
W porządku, pozostaje nieszczęsny desktop i zwykli użytkownicy. Tam Linux kręci się w okolicach 2% – 3% i w zależności, czy wliczymy do tego kręcenia się Chrome OS od Google (które jest bardziej „linuksowate” niż linuksowy Android). Czy to się zmieni? Nie. Jeżeli drgnie coś, to zaledwie lekko. Przewidywania te sponsorują prezentujący nienaganny stan uzębienia sprzedawcy sprzętu komputerowego. Dla nich nie istnieją terminy „misja”, „niezależność”, „wolność”, „wybór”. Słuszność ich decyzji potwierdzą tysiące jeśli nie miliony konsumentów wydających swoje zaskórniaki na sprzęt, który w ułamku sponsoruje działalność wiodącego promotora swoich systemów operacyjnych.
Z tego pozornie maślanego masła wyłania się dość okrzepła ścieżka docelowa Linuksa. Ludzie nie chcą wolności. Ludzie nie chcą niezależności i prywatności. Nawet rządowe rozporządzenia nie są w stanie zmusić ich do tego. Dzieła dokona nieuchronna cyfrowa selekcja naturalna. A Linux? Będzie trwał niezależnie od tego jak mocno będziemy przecierać swoje oczy nawet i za 20 lat.