Proszę nie przecierać oczu – Linux 2019 Superstar

No właśnie. Mamy rok 2019, XXI wiek, galopujący konsumpcjonizm, ocierające się o hedonizm oczekiwania użytkowników. Do tego spłycenie wartości, zachwiane proporcje pomiędzy użytecznością a wyglądem, apogeum koncepcji „jednego kliknięcia do celu”. Co w takich czasach robi Linux? Skąd on się tu wziął? Jak przetrwał? Tyle pytań, a znikąd odpowiedzi…

Klęskę Linuksa wróży się co roku od czasów jego powstania (niemal trzy dekady temu). Chociaż jego zwolennicy niechętnie o tym wspominają, to antagoniści mają solidne argumenty. Linux nie wdarł się do masowej dystrybucji i na półki z nowym sprzętem komputerowym. Linux nie zauroczył twórców oprogramowania i niektórzy z nich do dzisiaj dzielnie opierają się pokusie tworzenia wersji swoich programów dla tego systemu. Na koniec użytkownicy masowych rozwiązań nie dość, że pozostają nieświadomi istnienia alternatywy, to w wielu wypadkach świadomie ją odrzucają.

Podsumujmy. System nie ma użytkowników. Producenci go nie wspierają. Wiedzą o nim tylko pasjonaci. Co zatem poszło nie tak? Że Linux nie upadł jak wieszczono?

W końcu nawet najwięksi pasjonaci powinni kiedyś zająć się czymś poważniejszym. Rodzina, rachunki, praca… Gdzie tu miejsce na mrzonki takie jak Linux? A jednak. Czy to kwestia skrywanych ambicji, by zaistnieć jako niezależny zbawca ludzkości, czy może chęć doskonalenia swoich umiejętności. Faktem jest, że pokolenia przemijają, a ludzie nadal wspierają tworzenie cyfrowej utopii.

Bo Linux to utopia, tak twierdzą producenci oprogramowania. Po co pisać programy dla garstki użytkowników. Teraz liczy się masowy odbiorca w masowych ilościach. I jest to poniekąd prawda. Statystki też pokazują słuszność tej tezy. Żaden użytkownik Linuksa nie używa (nie kupuje) oprogramowania, które nie istnieje w wersji dla jego systemu. Bilans zysków i strat równa się zero a działy rozwoju i marketingu triumfują.

Inaczej jest ze sprzedawcami sprzętu. To ludzie sukcesu ale i jednocześnie wyrachowanego optymizmu. Ten zawiera się w ilości sprzedawanych sztukach ich produktów. A co po sprzedaży produktu, który za chwilę ktoś zwraca, bo nie uruchamia się na nim ulubione oprogramowanie użytkownika? Oczywiście nic, stąd też nie oszczędzają na produktach pozbawionych licencyjnego haraczu dla twórcy wiodącego systemu operacyjnego.

Na końcu łańcucha przepływu gotówki znajduje się użytkownik. To jego pieniądze sprawiają, że twórcom oprogramowania się chce, sprzedawcy mają uśmiech na twarzy każdego dnia. Rzeczywistość natomiast dopasowuje się ewolucyjnie do potrzeb i wymagań konsumentów.

A jednak. Gdzieś ktoś jednak złapał się na lep „darmowego” Linuksa. Producenci sprzętu, którzy mogli tanim kosztem wzbogacić go o „programowe” możliwości. Firmy sprzedające usługi (w tym wsparcie) a nie produkty. Użytkownik końcowy, który postanowił zaoszczędzić na cenie systemu operacyjnego. A może bardziej na swojej prywatności i kontroli nad systemem. Ziarnko do ziarnka i…

W 2019 roku Linux będzie kontynuował swoją dominację w chmurze i na superkomputerach. Tylko wyjątkowi wizjonerzy mogą oczekiwać czegoś innego lub systemu który mógłby w taki sam elastyczne sposób zastąpić rozwiązania Open Source. Producenci IOT, routerów, zegarków, lodówek i innego sprzętu który nas otacza też raczej nie zrezygnują z możliwości zaoszczędzenia paru groszy i upchnięcia w swoje produkty oprogramowania które doskonale się skaluje. Gdzie jeszcze pojawi się Linux? Tak gdzie był do tej pory. Projekty naukowe, AI, NASA, twój smartfon, mój smartfon i tej Pani w niebieskiej bluzce też. Tematem na odrębną dyskusję pozostaje kwestia, czy my tego Linuksa tam potrzebujemy i dlaczego nie wiemy, że tak.

W porządku, pozostaje nieszczęsny desktop i zwykli użytkownicy. Tam Linux kręci się w okolicach 2% – 3% i w zależności, czy wliczymy do tego kręcenia się Chrome OS od Google (które jest bardziej „linuksowate” niż linuksowy Android). Czy to się zmieni? Nie. Jeżeli drgnie coś, to zaledwie lekko. Przewidywania te sponsorują prezentujący nienaganny stan uzębienia sprzedawcy sprzętu komputerowego. Dla nich nie istnieją terminy „misja”, „niezależność”, „wolność”, „wybór”. Słuszność ich decyzji potwierdzą tysiące jeśli nie miliony konsumentów wydających swoje zaskórniaki na sprzęt, który w ułamku sponsoruje działalność wiodącego promotora swoich systemów operacyjnych.

Z tego pozornie maślanego masła wyłania się dość okrzepła ścieżka docelowa Linuksa. Ludzie nie chcą wolności. Ludzie nie chcą niezależności i prywatności. Nawet rządowe rozporządzenia nie są w stanie zmusić ich do tego. Dzieła dokona nieuchronna cyfrowa selekcja naturalna. A Linux? Będzie trwał niezależnie od tego jak mocno będziemy przecierać swoje oczy nawet i za 20 lat.