Terminal pogryzł człowieka: cpulimit
Co nam po komputerach, które robią co chcą i jak chcą? Okruchy człowieczeństwa w tych trudnych czasach zapewniają nam fachowe programy, jak choćby cpulimit. Po co? Aby każdy proces znał swoje miejsce w szeregu.
Po zainstalowaniu programu (podstawowe repozytoria większości dystrybucji) wszystko zaczyna się niewinnie. Ot, dopuszczenie danego procesu do określonej mocy naszego CPU (w procentach):
cpulimit -p 3342 -l 25
… czyli proces 3342 (PID najbardziej aktywnych procesów pokaże nam polecenie top) ma zezwolenie na użytkowanie 25% mocy naszego procesora. Jeżeli nie znamy numeru PID, to możemy posłużyć się nazwą programu – wtedy zamiast -p podajemy -e. Lub pełnej ścieżki z użyciem -P. Ale na tym nie koniec.
Możemy podać, ile rdzeni chcemy przeznaczyć dla programu (-c), monitorować i limitować tworzone procesy potomne (-m), zabić proces (-k) oraz zwolnić terminal i odesłać monitorowanie w tło (-b). Do dyspozycji mamy kilka innych nie mnie ciekawych przełączników.
Cała kontrola odbywa się na nieco innych zasadach niż we wspomnianym nice. Tutaj rzecz dzieje się dzięki wysyłaniu sygnałów SIGSTOP oraz SIGCONT POSIX do procesów. Tym samym wszystkie procesy potomne dziedziczą te same ograniczenia.
I na koniec pozostaje tylko dodać komunał – mała rzecz a cieszy.