Nie mamy waszych źródeł i co nam zrobicie

Kondycja kultury opensource w naszym kraju jest dobrze wszystkim znana. Jeżeli ktoś nawet ma jakieś złudzenia, to niech przestanie nimi żyć. Może te pierwsze słowa to zbyt kasandryczna wizja rzeczywistości, jednak baner „wolne oprogramowanie” wykorzystywany jest w naszym kraju przez placówki rządowe do machania i powiewania. Bo to mądrze wygląda a i hasło chyba na czasie (bo nawet Microsoft coś chyba tam z opensource…). Tak czy owak, konkluzją ostatniego miesiąca jest fakt potwierdzony przez polskie sądownictwo: oprogramowanie rozwijane za pieniądze podatników nie stanowi ich własności i nie mogą oni wymagać wglądu w kod źródłowy.

No comments
Zanim przejdziemy do prawniczego bełkotu i prawnicy zakrzykną „bluźnierstwo, to nie tak!”, to uściślijmy. Powyższy wniosek można wysnuć na podstawie potyczki Fundacja ePaństwo versus Wojewoda Podlaski w sprawie kodu źródłowego EZD. Elektroniczne Zarządzanie Dokumentacją to projekt jaki powstał pod kuratelą Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego. Został sfinansowany z wiadomych źródeł i stworzony przez osoby pobierające pensję będącą wynikiem składek wiadomo kogo. Jest bezpłatnie udostępnianym innym placówkom samorządowym na terenie Polskie. Jednak zgrzyt rozpoczął się w momencie, gdy fundacja ePaństwo wystąpiła z wnioskiem o udostępnienie kodu źródłowego aplikacji w ramach informacji publicznej.

Odpowiedzi pojawiły się trzy. Pierwsza od Wojewody Podlaskiego, że posiada on niezbywalne prawa autorskiego do tego oprogramowania, druga od Ministerstwa Cyfryzacji, że Wojewoda żądnych decyzji w tej sprawie nie musi podejmować, bo kod źródłowy to nie informacja publiczna a trzecia taka sama podtrzymana przez Sąd Administracyjny w Warszawie (23 maja 2017).

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie stwierdził w myśl Ministra Cyfryzacji, że kod źródłowy programu stworzonego za środki publiczne, do którego Wojewoda Podlaski posiada prawa autorskie oraz, który wykorzystywany jest w bieżącej pracy urzędu nie stanowi informacji sektora publicznego.

Czyli: obywatelu płać podatki uczciwie, my stworzymy świetne oprogramowanie za te pieniądze i schowamy je do szafki. Żeby przypadkiem ktoś go bardziej nie rozwinął, zabezpieczył, poprawił lub unowocześnił.

Oczywiście można się teraz oddać wielostronicowemu analizowaniu, czy faktycznie ustawa o informacji publicznej wyklucza karmienie obywateli takimi szczegółami jak kod źródłowy wytworzony z ich podatków. Ta analiza i interpretacja zależy tylko i wyłącznie od fantazji prowadzącego wywód. Jednak całość sporu polega na odpowiednim zrozumieniu fragmentu ustawy o ponownym wykorzystaniu informacji publicznej:

„Przez informację sektora publicznego należy rozumieć każdą treść lub jej część, niezależnie od sposobu utrwalenia, w szczególności w postaci papierowej, elektronicznej, dźwiękowej, wizualnej lub audiowizualnej, będącą w posiadaniu podmiotów, o których mowa w art. 3”

… oraz…

„definicja informacji sektora publicznego stanowi zatem odzwierciedlenie definicji dokumentu, o której mowa w art. 2 pkt 3 dyrektywy 2003/98/UE, i jest szersza niż pojęcie informacji publicznej, o której mowa w art. 1 udip.”

Oczywiście to co mówi nasza ustawa a co zawiera unijna dyrektywa w tej sprawie to dwa końce kija. Co więcej – w prawie europejskim istnieje już precedens i doprecyzowanie przez francuski Trybunał Administracyjny że nigdzie w dyrektywie PSI nie ma mowy o wykluczeniu kodu źródłowego spod pojęcia informacji publicznej.

Czy można oczekiwać w tej sprawie innego finału? ePaństwo będzie jeszcze składało skargę kasacyjną w której planują m.in. zwrócić się do NSA o skierowanie pytań prejudycjalnych do Trybunału Sprawiedliwości UE odnośnie dowolnego ograniczania zastosowania dyrektywy wbrew przyjętym przepisom krajowym.