PearOS 9.3 i sztuka udawania czegoś innego
Świat graficznych dystrybucji linuksowych od wieków zmaga się z plagą plagiatów, kopii i odwzorowań. Nie wiedzieć czemu, za szczytowe możliwości naszych środowisk graficznych uważa się upodabnianie ich do rozwiązań znanych z innych systemów operacyjnych. Mamy więc Linuksa a’la Windows (ChaletOS), Linuksa a’la Chrome OS (Chromixium OS), mieliśmy też Linuksa a’la OS X w postaci Pear OS. Jednak zniknięcie tej dystrybucji z sieci (sic!) jest do dziś owiane mgiełką tajemniczości czy wręcz tonie w oceanie domysłów i teorii spiskowych. Podobno komuś tak spodobał się ten projekt, że go po prostu wykupił. Jednak pustka jaka pozostała po całkiem niezłej imitacji OS X aktywowała inne osoby i tak od jakiegoś czasu możemy cieszyć się projektem… PearOS. Zbieżność nazw przypadkowo nieprzypadkowa a brak spacji zamierzony.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobry nie wyszło. Tym sposobem możemy oddzielić ziarno od plew, a wizualne sobowtóry innych systemów mogą sprawdzić się na pulpitach mało wymagających użytkowników (lub zgoła korzystających z dwóch – trzech programów), bez zacięcia do administrowania systemem. Łatwo wyobrazić sobie scenariusz, w którym pani w sekretariacie spędza cały dzień przy otworzonym Wordzie na swoim nowiutkim Windowsie 10, którym jest odpowiednio skrojona dystrybucja Linuksa z LibreOffice na pokładzie. Lub seniorzy, którzy po kursach komputerowych ogarniają układ ikon i okien z wiodącego systemu, a stać ich na reanimowanego laptopa z trzeciej ręki z udającym Windowsa Linuksem.
Zatem zrozumiały jest dylemat twórców dystrybucji, którzy muszą zderzyć się z przyzwyczajeniami użytkowników z jednej strony, a z drugiej z możliwościami i własnym „ja” systemów linuksowych. Jednak o wiele bardziej pożyteczne byłoby skupienie się na poprawie aspektów administracyjno – obsługowych takiej dystrybucji (vide Solus, Manjaro, Deepin), niż jedynie udawaniu czegoś, czym Linux nie miał być i nie będzie.