Sztuka użytkowania Linuksa
Gdyby zrośniętym z Linuksem wyjadaczom przyszło odpowiedzieć w krótkich słowach na pytanie „jak używać Linuksa”, zapewne nie jeden by się zająknął, zakrztusił lub przerodził się w niemy znak zapytania. Najtrudniejsze są proste odpowiedzi na proste pytania – i nie inaczej jest z kwestiami jakie mogą trapić początkujących użytkowników Linuksa, dokonujących migracji z wiodących rozwiązań na system który w mediach przedstawiany jest jako ostoja bezpieczeństwa i stabilności. Ich pytania mogą wprawić w zakłopotanie niejednego użytkownika od lat praktykującego z Linuksem. Bowiem dla takich osób wszystkie aspekty użytkowania i obsługi jakiejkolwiek dystrybucji Linuksa są tak oczywiste, że aż trudne do opisania. Czy zatem nie mamy nic do przekazania chcącym rozpocząć nowe życie poza korporacyjnym obszarem wpływów?
W pierwszym momencie i gorączkowym poszukiwaniu zalet i porad w sprawie wdrożenia na domowym pececie Linuksa, do głowy przychodzą nam same truizmy. Aczkolwiek niezrozumiałe i nieczytelne dla użytkowników spoza linuksowego kręgu cywilizacyjnego. Bo co to znaczy „wybierz sobie w sieci dystrybucję” (Ale gdzie w sieci – sklep? Podziemie torrentowe? Szara strefa łączy?), „nie ma wirusów” (Dlaczego? Jak to?), „Linux jest za darmo” (Nic nie ma za darmo, gdzie jest haczyk?) i tak dalej. Chcąc jak najlepiej dla kogoś, kto wykazuje zainteresowanie naszym ulubionym systemem, zasypujemy go frazesami i terminami, które ciężko sobie poukładać w logiczną całość, jeżeli ktoś od pierwszego kontaktu z komputerem był hodowany na wiodącym rozwiązaniu. Dlatego trzeba uczciwie postawić sprawę – jeżeli ktoś planuje samodzielnie instalować Linuksa, niestety ale musi uzupełnić niektóre pojęcia i przygotować się na zderzenie z linuksową rzeczywistością (ten etap mogą pominąć osoby, którym po prostu ktoś postawi Linuksa i odda w użytkowanie).
1. Niestety, ale jednak garść teorii
Jeżeli ktoś decyduje się na przygodę z Linuksem, to coś już słyszał o systemach opartych na wolnym kernelu. Z pewnością też nie jest mu też obcy termin „dystrybucja”. Jednak nic z czym miał do czynienia do tej pory nie przygotowało go na to:
- w Linuksie nie ma dysku C, D i tak dalej. To nielogiczne nazewnictwo (co to jest dysk D? Piąta logiczna partycja na moim trzecim dysku czy pierwsza na moim drugim dysku SATA?) w Linuksie jest zastąpione normalnym numerowaniem dysków i partycji. Dlatego jeżeli ktoś gdzieś zobaczy opis partycji na dysku w postaci sda1, to bez chwili zastanowienia powinien wiedzieć, że „sd” wskazuje na to, że mamy do czynienia z dyskiem (dawniej „hd”), „a” podkreśla, że jest to nasz pierwszy dysk (widziany przez system jako master), a „1” to pierwsza podstawowa partycja na nim. Analogicznie sdb2 to drugi dysk (slave) i jego druga partycja podstawowa. Aby się z tym oswoić, najlepiej uruchomić najpierw jakieś LiveCD i sprawdzić w programie gparted jak system nazywa nasze dyski i partycje,
- struktura plików w Linuksie jest inna. Ciężko w dwóch słowach to opisać, ale wszystko zaczyna się od / – czyli partycji głównej (od biedy można porównać to do dysku C:) i struktury katalogów znajdujących się tamże. Z tym układem nie należy walczyć ani się siłować – trzeba go przyjąć i przystosować się – będzie łatwiej. Warto oczywiście zapoznać się z podstawami i pamiętać, że pod dowolny katalog można „podczepić” dowolną partycję. W praktyce ma to zastosowanie przeważnie w podczepianiu pod /home jakiejś naszej ogromnej partycji na katalog domowy i dane (gry, muzyka, wideo, itp.),
- w Linuksie ważne są małe i duże litery (np. nazwa użytkownika, hasła, itp.),
- tak, Linux rozróżnia użytkowników i określa prawa dostępu dla każdego z nich (do plików, urządzeń, itp.), jak też umożliwia zmianę tych praw (np. user1 zezwoli user2 na odczyt katalogu domowego user1),
- w Linuksie same z siebie nie zadziałają programy z Windowsa ani z OS X, gdyż Linux nie jest Windowsem ani OS Xem (podobnie jak programy z Linuksa same z siebie nie zadziałają pod innymi systemami),
- w desktopowym Linuksie konto głównego administratora systemu (root) nie służy do logowania się do graficznego interfejsu. Wykorzystujemy je (a raczej hasło zezwalające na wykonanie z prawami roota pewnych czynności) do zadań administracyjnych (instalacja oprogramowania, deinstalacja, włączanie/wyłączanie usług),
- hasła są po to, żeby były. Nie siłujemy się z wymuszaniem w systemie pustych haseł lub braku pytania o nie (poza zaawansowanymi przypadkami),
- źródłem pochodzenia programów w dowolnej dystrybucji są repozytoria (obsługiwane przez centrum oprogramowania, menadżer pakietów). Koniec kropka – żadne pobieranie i rozpakowywanie wygrzebanych w internecie archiwów .tgz, .tar.gz, .zip. Powtórzę – jeżeli chcesz zainstalować program, uruchamiasz centrum oprogramowania, lub menadżer pakietów, wyszukujesz interesującą cię kategorię lub wpisujesz nazwę programu, wybierasz go z listy, klikasz przycisk „zainstaluj”. O tym, czy znajdziesz interesujące cię programy decyduje wybór dystrybucji,
- w 95% przypadków nie ma potrzeby siłowania się ze sterownikami w Linuksie – jeżeli nasz sprzęt działa z poziomu LiveCD lub po świeżej instalacji, to niech działa. Wyjątkiem jest instalowanie zamkniętych sterowników dla kart graficznych – ponownie, bez siłowania się, za pomocą menadżera oprogramowania lub menadżera zamkniętych sterowników,
- tak, Linux posiada program który nazywa się emulator terminala i można tam wpisywać różne tekstowe polecenia. Kiedyś z nudów po niego sięgniesz.
To bardzo ogólny rzut okiem na to, co może zaskoczyć początkującego już na etapie testowania LiveCD z Linuksem lub jego instalowania. Oczywiście nic nie zastąpi fachowych poradników z sieci, niemniej większość z nich jest napisana dość hermetycznym językiem.
2. Wybór dystrybucji
Jeżeli powyższe teoretyzowanie nas nie odstraszyło, czas na wybór dystrybucji. Wbrew pozorom to kluczowy moment dla wielu użytkowników, gdyż błędnie wybrana dystrybucja może zrazić nas na długo do Linuksa („tylko XXXXX, ja używam od 10 lat i tylko XXXXX jest pro”). Jest parę zasad, którymi warto się kierować:
- dystrybucji są setki po to, aby każdy wybrał sobie to co mu najbardziej podpasuje,
- dystrybucja musi mieć swoją stronę, mieć w miarę współczesne wydanie i musi być aktywnie rozwijana – nie instalujemy sucharów z 2010 roku,
- im bardziej egzotyczną dystrybucję wybierzemy na początek, tym bardziej egzotyczne problemy mogą stanąć nam na drodze,
- warto upewnić się, czy za daną dystrybucją stoi sensowna społeczność gotowa pomóc początkującemu (sprawdzamy forum dystrybucji, stronę projektu, Wiki, istnienie poradników, itp.),
- należy upewnić się co do oferty programowej dystrybucji. Najśliczniejsza dystrybucja z zawężonym i podstawowym zestawem programów w repozytoriach (wspomniałem o nich wcześniej) będzie drzazgą w palcu ograniczającym naszą kreatywność i swobodę użytkowania systemu,
- nie należy wstydzić się wyboru dystrybucji z pierwszej dziesiątki najpopularniejszych na distrowatch.com – one są na początku listy właśnie z racji bogatej i aktualnej oferty oprogramowania, dużej społeczności, łatwości użytkowania i administrowania.
3. Sztuka przetrwania – programy i ich pochodzenie
Jak już wspomniałem wcześniej, największym zaskoczeniem dla wielu będzie sposób instalowania oprogramowania. Czy na pewno? A jak instalujemy oprogramowanie dla naszych smartphone’ów? Ano właśnie, ta scentralizowana dystrybucja programów wywodzi się właśnie z Linuksa i jego repozytoriów. Dlatego na początku, bez kombinowania grzecznie instalujemy to co jest w repozytoriach. Wszelkie kombinacje z własnoręczną kompilacją, ręcznym kopiowaniem programów i inne jazdy po krawędzi skończą się marnie – osiągniemy stan niezdrowej frustracji („$#*&^%^ kompilowanie programów, w Windowsie klikam next next i program jest”) lub zepsujemy sobie system. Dlatego tak istotnym jest wybór dystrybucji ze sporym zasobem aktualnego oprogramowania w repozytoriach. Trzeba zostawić za sobą doświadczenia z wiodącego systemu i poszukiwanie w internecie instalek, sterowników, itp. W Linuksie nie trzeba kombinować, programy są w repozytoriach (oficjalnych, mniej oficjalnych, społecznościowych – zwykle fora dystrybucyjne pokierują nas, jakie repozytorium warto aktywować). Podobnie z osławionymi piekłem zależności – takie piekło możemy wyzwolić tylko na własne żądanie wpychając na siłę do systemu w cudaczny sposób (to nie Windows) przeróżne rzeczy.
Choć trzeba uczciwie to przyznać, czasem na stronie programu mamy wyraźnie napisane, jak go zainstalować w naszym systemie bez udziału repozytoriów. Niekiedy są to przygotowane paczki dla naszej dystrybucji, niekiedy archiwum z binarkami (a nie ze źródłami programu) – ale najpierw należy się upewnić, że to faktycznie dotyczy naszej dystrybucji i nie ma możliwości instalacji z repozytoriów.
Z drugiej strony, dla zaawansowanych użytkowników jak najbardziej istnieje możliwość instalowania programów prosto ze źródeł, własnoręczna kompilacja i inne techniki kombinowania. Powtórzmy to głośno – dla zaawansowanych. Jeżeli ktoś czuje się power userem z Windowsa, to w Linuksie to poczucie musi odwiesić na kołku, inaczej zepsuje sobie system.
I słowo nt. darmowej oferty programowej dla Linuksa. Oczywiście, większość programów jest darmowych, jednak nie oznacza to, że dla Linuksa nie istnieje rynek komercyjny. Głównie gry (Steam, Desura, GOG.com i inne sklepy cyfrowej dystrybucji gier), ale znajdziemy też ciekawe programy muzyczne, graficzne, itp. Co więcej, Linux nie jest systemem dla centusiów – w dobrym tonie leży wspieranie i dotowanie ciekawych wolnych projektów (można na to przeznaczyć np. pulę pieniędzy zaoszczędzoną na zakupie systemu) – programiści też jedzą, płacą rachunki, mieszkają, itp.
4. Ideologiczny zew natury
To zaskakujące jaki procent użytkowników w dzisiejszych czasach bez grama refleksji żyje na łańcuszku korporacyjnego dyktatu. Oczywiście typowy konsument nie musi na to zwracać uwagi, ani być świadom tego, w czym uczestniczy będą odbiorcą danego rozwiązania. Jednak większość mianująca się znawcami choćby tematyki komputerowej powinna wykazać się nieco szerszymi horyzontami, niż to, skąd pobrać pirackiego torrenta. W tym całym galimatiasie rozwiązań prawnych i programowych dybiących na nasze dane, już nawet nie wolne oprogramowanie, ale ogólnie wolna kultura wydaje się być naturalnym krokiem dla ludzkości. A przynajmniej samodzielnie myślącej części ludzkości.