Co dał mi Linux?
„Kolejny festiwal zaklinania rzeczywistości i subiektywnego trucia trzy po trzy”. Ręka w górę, kto po przeczytaniu tytułu zmełł pod nosem przekleństwo i bezgłośnie wypowiedział powyższą opinię. Coś w tym jest, choć wpis pokieruje się w nieoczekiwanym kierunku ku zaskoczeniu odwiecznych malkontentów. Prawda, użytkownicy Linuksa lubią zaklinać rzeczywistość – bądź inaczej – zaklinanie rzeczywistości determinuje ich wybór. Wybór bądź co bądź niepopularny, niepowszechny, nieoczywisty, na przekór trendom, marketingowi i ofercie wiodących sieci sklepowych. Bo po co ktoś wybiera Linuksa?
Ponurym żartem byłoby wymienienie tutaj tak istotnego dla przeciętnego użytkownika kompletu sterowników przy zakupionym sprzęcie (cóż z tego, że często nienadającego się do użytku czy wręcz zainstalowania), bogatej oferty oprogramowania dostępnej w każdym zakamarku internetu (cóż z tego, że w 80% zainfekowanej dodatkowymi atrakcjami), czy łatwość i dostępność serwisu (bo 14 letni syn sąsiada to się zna na komputerach jak mało kto). Czy oprócz powyższych braków Linux coś jeszcze może nam zaoferować?
Bo tak.
Nie da się w jednym zdaniu zawrzeć sensu obcowania z Linuksem. Lub inaczej – dla każdego ten sens będzie inny. Jeżeli jednak odrzucimy takie truizmy jak bezpieczeństwo, odmienność, wydajność, terminal, kontrolę nad systemem – co pozostanie? (a niech to, znowu pytanie retoryczne). Odpowiedź nie jest taka oczywista i nie taka techniczna. Uwierzycie, że Linux to styl życia? Na początku to się wydaje niedorzeczne, ale spójrzmy… Idąc do sklepu z elektroniką po zakupy mamy przygotowaną listę tego, co działa z Linuksem i tego co nie działa. A to jest oznaka świadomości konsumenckiej. Czy od świadomości zakupu sprzętu odpowiedniego dla Linuksa daleka jest droga do świadomego zakupu wartościowych produktów spożywczych? Nie wiem jak u innych, ale u mnie objawiło się to czytaniem etykiet oraz zrozumieniem jakie składniki chemiczne są w porządku a jakie nie. Strata czasu, na dodatek niepotrzebna? Ależ skąd, przecież kupując sprzęt do komputera określam co chcę i za tym idę do sklepu, nie rozpraszam się na grzebaniu w promocyjnych śmietnikach. Podobnie ze składnikami odżywczymi, idę do sklepu po to i tamto. Konkretnie. Tego nauczył mnie Linux.
Linux nauczył mnie kolejnej rzeczy. Rozpoznaję a przynajmniej staram się rozpoznać, któremu producentowi oprogramowania/sprzętu zależy na użytkowniku, a któremu tylko na doraźnym zabraniu mnie pieniądza. Jednorazówki, zamknięte oprogramowania, sprzęt „plug&play do jednego systemu”, zamknięte standardy – nie dziękuję, planuję zakup drukarki/kontrolera midi/karty xyz na dłużej niż sezonowy rok przewidziany przez producenta. Że przepłacam? Tylko w krótkowzrocznym kontekście aktualnego zakupu.
Na tym nie koniec. Linux zmusił mnie do używania szarych komórek. Na początku nieco wydajniej, bo przesiadka z Windowsa (a jakże) była traumą, szokiem, niedowierzaniem i kompletnie kosmicznym doświadczeniem z roz… rozmemłanym na fragmenty desktopem linuksowym (okolice roku 2000). Z początku był to przymus, potem obowiązek a wobec rozwoju jakości systemu na koniec stało się to przyjemnością. Co więcej, Linux nadal zachęca mnie do wykorzystywania topniejących z roku na rok pokładów rozumu. Jak dobrze wiemy, narząd nie używany zanika, zatem… Nauki nigdy za mało, nawet jeśli po jakimś czasie stanie się dla nas rozrywką, odskocznią i sztuką rozwiązywania rebusów. Z pewnością jest to bardziej twórcze, niż recytowanie z pamięci kolejnych nazw nowych trojanów.
Nie uwierzycie, ale to nadal nie koniec. Trendy internetowe, przełomowe technologie, społeczne serwisy w których musisz zaistnieć? Dobra, dobra, nie z użytkownikami Linuksa te numery. Postęp jest potrzebny, a i owszem, ale czy za wszelką cenę? Korporacje zauważyły, że nikt nie zwraca uwagi na swoje dane osobowe i na tym zaczęły robić biznes. My możemy udawać, że nie wiemy o co chodzi, albo dysponować swoimi danymi świadomie. Rzeczywistość pokazuje jednak, że w naszym zaradnym narodzie jest całe mnóstwo zaradnych inaczej jeleni. Linux nauczył mnie tego, jak docenić wartość swoją i swoich danych.
Tę wyliczankę można by ciągnąć dalej. Jednak bądźmy szczerzy – czy na blogu poświęconym Linuksowi jestem w stanie przekonać do czegokolwiek użytkowników Linuksa? Kółka adoracji wzajemnej z pewnością mają swój urok, ale co z resztą… Niewiernych? Oni widząc tytuł notki popukali się już dawno temu w głowę, nie zadając sobie nawet trudu odszukania odpowiedzi na pytanie „Dlaczego?”. A jeżeli nawet nieliczni dotrwali do tego momentu, to nadal mają minę wyrażającą pytanie „W imię czego mam się tak mordować?”. Cóż – w imię swoje własne. Jeżeli dla kogoś niedogodności Linuksa są nie przeskoczenia, niech zapyta sam siebie „Czy ja stanowią dla siebie jakąś wartość?”. Odpowiedzi mogą być dwie – ”tak, chcę wszystko łatwo, przyjemnie, bez namysłu” oraz ”tak, chcę być świadomy oraz pracować nad sobą”. Czasy mamy jakie mamy, marketing naszej cywilizacji gloryfikuje zachowania takie a nie inne, Jak widzicie, Linux to nie takie hop siup – ot, system bez wirusów. Jest w tym głębszy sens, choć z pewnością można też być i nieświadomym niczego użytkownikiem tego systemu. Wszyscy jesteśmy inni. Jedni jedzą mięso, inni nie. Jedni jeżdżą po świecie, inni wolą zacisze domowe. Kolejne osoby pozwalają innym decydować za siebie, inni nie. Jedni czytają, inni słuchają.
Linux to też styl życia.