Gnijąca dusza Windowsa 10
Od czasu premiery systemu operacyjnego [[Windows 10]] odmieniono już nazwy [[Microsoft|Microsoft]] i Windows przez wszelkie możliwe przypadki. Ludzie pokochali go w oka mgnieniu, prasa zachwyciła się liberalnym podejściem Microsoftu do kwestii jego licencjonowania i rozdawania systemu przez rok za darmo dla wszystkich posiadaczy Windowsa Vista/7/8/8.1. Nadejście Windowsa 10 wieszczyło nowe przykazanie dla zwykłego użytkownika: „Jam jest Windows 10, nie będziesz miał systemów cudzych przede mną”. Również egzystencja desktopowego Linuksa musi zmierzyć się z rewolucyjną jakością darmowego Windowsa 10. A w całej tej euforii absolutnie nikt nie zauważył fałszywego uśmiechu z jakim ten system mami swoje ofiary.
Windows 10 jak każdy produkt korporacyjny ma przynieść swojemu wydawcy zysk. Wydawałoby się, że Microsoft ma partię rozegraną niemal idealnie – po dwóch dekadach istnienia Windowsa na rynku żaden inny system operacyjny nie zachwiał jego niemal 90% udziału na biurkach użytkowników z całego świata. Ale jednak, coś zmusiło Microsoft do zmiany reguł gry. Sromotna klęska na rynku systemów mobilnych (chyba tylko Polacy namiętnie przyjmują pod swoje strzechy Windows Phone’y za 1 zł), coraz stabilniejsza forma OS X na desktopach oraz rosnąca z miesiąca na miesiąc jakość wiodących dystrybucji Linuksowych – zarówno tych skierowanych dla biznesu jak i zwykłego użytkownika. Jednak, czy Microsoft musi się przejmować popiskiwaniami systemów z udziałem na rynku rzędu 8% lub 2%? Głównym wrogiem jest [[Android_(system_operacyjny)|Android]] i jego niepodważalna dominacja. To na jego koncepcję licencjonowania zapatrzył się nowy zarząd Microsoftu i stąd taka a nie inna oferta dla użytkownika końcowego. Oczywiście w swoisty sposób podrasowana przez korporację z Redmond.
Rzecz idzie bowiem o kontrolę nad użytkownikiem. I to nie taką trywialną, jak ograniczenie mu możliwości konfiguracyjnych, czy ściganie pirackich kopii systemu. Google, Facebook i inni pokazali, że ludzie chętnie zaniechają swojej prywatności gdy tylko podsunie się im odpowiednią marchewkę pod nos. Marchewką z ogródka Microsoftu jest darmowy Windows 10 o niespotykanej do tej pory jakości. Co więcej, ze stojącymi za nim całymi latami rozwoju oprogramowania dla Windowsa – tej oferty nikt nie podważy i nie może sprostać. Jaki ma wybór użytkownik który chce sobie po prostu pograć – musi używać Windowsa. W kwestii oprogramowania profesjonalnego i użytkowego indoktrynacja od szkolnej ławy też daje plon. Gwoździem do całości może być tylko darmowy ale komercyjny system operacyjny rzucony pomiędzy oszalały ze szczęścia lud.
Nieliczni podrapią się w głowę i zapytają na głos – w porządku, oni nam system, a co my im? Podliczmy:
- Microsoft oficjalnie mówi, że nie będzie więcej nowych Windowsów, a jedynie rozwijany za pomocą aktualizacji Windows 10,
- za wszelką cenę dąży się do ujednolicenia wersji Windowsa u odbiorców końcowych (osławione aktualizacje z przypomnieniem o możliwości upgrade’u),
- koniec Windowsa jako produktu, początek Windowsa jako usługi – taki jest pokrótce cel zapatrzonego w Androida Microsoftu – płatne subskrypcje za darmowego Windows 10 pojawią się za… 2 – 3 lata? (statystyczny interwał pomiędzy Vistą, 7, 8 a 10). Póki co nadal obowiązuje wpisowe (zakup jakiejkolwiek wersji Windowsa), które trzeba uiścić aby dołączyć do grona wybrańców,
- koniec z prywatnością, Windows 10 domyślnie prześle na serwery dane z naszych przeglądarek (historia, hasła, itp.), zapytania do wyszukiwarek internetowych, zawartość dysków (zainstalowane programy, zbiory z katalogów prywatnych – zdjęcia/dokumenty/cokolwiek), treść wiadomości email, rozmów głosowych, tekstowych, dane kart kredytowych, pisane teksty oraz informacje zgromadzone przez programy „trzecie”, itp. Nie do wiary? Powyższe można w jakiejś części wyłączyć, ale nie łudźmy się – 95% użytkowników tego nie zrobi,
- użytkownik nie będzie miał możliwości akceptowania aktualizacji systemu – one się będą po prostu wykonywały,
- brak lub niepełne informacje nt. tego, co przynoszą kolejne aktualizacje. Krótko mówiąc, nikt nie wie co się mu w danym dniu zainstaluje na komputerze.
Co na to opinia publiczna? W większości przypadków oburzenie sięgnęło zenitu, by następnie opaść podczas kolejnej rundy rozgrywki w ulubioną windowsową grę. Czyści jak łza obywatele wzruszyli ramionami, w końcu nie mają nic do ukrycia – jednak nadal zamykają mieszkania na klucz podczas wyjazdów. Większość zamieniła się w niemy znak zapytania, obiecując sobie przy najbliższej okazji przewertować słownik w poszukiwaniu terminu „dane prywatne”. Żniwa się rozpoczęły i są bardzo udane, wg. doniesień Microsoftu aktualizacji dokonano już na 75 milionach urządzeń.
Desperackie próby wyolbrzymienia najdrobniejszego potknięcia opensource, niepohamowana żądza całkowitej dominacji w każdym elemencie naszego współistnienia z elektroniką, gotowość na jakikolwiek krok w celu przywiązania użytkownika do swojego produktu, poszukiwanie coraz to nowych form wyciśnięcia pieniędzy z użytkowników i ich danych. Tak naprawdę w postawie Microsoftu nic się nie zmieniło. Ludziom podsunięto możliwość porzucenia darmowych piratów na darmowe Windowsy, zyskując przy tym możliwość wyciągnięcia od nich (ludzi) jakichkolwiek danych – i to za ich przyzwoleniem. Współpraca z ruchem opensource to tak naprawdę realizacja własnych partykularnych interesów, przy okazji adaptując do swojego produktu to co najlepsze w opensource. Wbrew wszystkiemu to wielka szkoda, że idea koegzystencji została zastąpiona czarną otchłanią kolekcjonującą dusze kolejnych beztroskich użytkowników.