Tam i z powrotem, czyli przygoda z Linuksem po niemiecku
Kiedy w okolicach roku 2008 w sieć gruchnęła wiadomość, że niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych rozpoczęło migrację swoich komputerów na Linuksa, zapanowała ogólna radość i inne formy zadowolenia z zajęcia kolejnego przyczółka wyszarpanego z pazernych szponów wiodącego systemu.
Mijały miesiące, świat zmieniał kolory, recesja trzęsła gospodarką, ziemia ludźmi, wichury dachami… I w natłoku codziennych trosk niewielu pamiętało o odważnym posunięciu małego ministerstwa. Można rzec, zostało one pozostawiane same sobie. Trwało dzielnie pod naporem przewracających się kart historii, aż nagle w lutym 2011 roku w świat popłynęła kolejna informacja – niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych rozpoczęło migrację swoich komputerów na Windowsa.
Dlaczego wracam do tego tematu, gdy już większość z nas zapomniała o gorzkim smaku tej porażki? Albowiem na forach i w wielu innych miejscach o przyczynach niepowodzenia tego wdrożenia (Linuksa i innych programów OpenSource) wypowiadało się wielu fachowców, znawców, wizjonerów, fanatyków – lecz chyba ani razu nie pojawił się głos strony najbardziej zorientowanej w kulisach tej przygody. Bo oto dopiero niedawno niemieckie MSZ rozwinęło swoją wersję przyczyn powrotu do systemu Windows.
Jak powiedziała pewna mądra osoba, ‘człowiek uczy się na błędach’. Jeżeli zatem prześledzić wyjaśnienia MSZ – co poszło nie tak?
wolne oprogramowanie nie jest bardziej bezpieczne niż oprogramowanie własnościowe
Prawdę mówiąc, nie wiadomo jak to rozumieć. Bo być może nie jest to odkrywcze, ale na świecie nadal istnieją ludzie, którzy uważają, że Linux równa się zero problemów z bezpieczeństwem (danych, systemu, czegokolwiek). Nie dopuszczają do siebie myśli, że przed komputerem może siedzieć zwykły (…) i np. będzie w stanie usunąć cały swój katalog domowy z dokumentami i resztą. Jednak gdy spojrzeć w stronę zagrożeń generowanych przez ‘złych’, to rozprzestrzenianie niechcianego kodu na Linuksie wymaga fachowej wiedzy i kilku godzin szkoleń (użytkowników). Przypuszczalnie w MSZ problemy były z pierwszym typem szkodników.
open source będzie prawdopodobnie “nadal stosowane wszędzie tam, gdzie ma to sens technologicznie i ekonomiczny” – głównie na zapleczu technicznym i odpowiedzialnym za ochronę infrastruktury sieciowej
Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Jednak to kolejny kubeł zimnej wody – Linux powstał jako system ‘sieciowy’ i gdy odciążyć go z tego całego desktopowego wygodnictwa (X’y, sterowniki graficzne, automagiczne wykrywanie sprzętu, itp), to robi się całkiem całkiem użyteczny.
decyzję o migracji z powrotem do Windows oparto na “licznych skargach użytkowników nt. funkcjonalność, łatwość obsługi, braku integracji i niewystarczające interoperacyjności rozwiązań open source
Kwintesencja problemów i główny wyznacznik sukcesu Linuksa pomiędzy takimi twardzielami jak ja, czy widz z drugiej strony monitora. Pracownik oczekuje otrzymać w pracy stosowne narzędzia – jeżeli ma pisać pisma długopisem, nie będzie się doktoryzował nt. rodzajów wkładów, konsystencji tuszu, lub czy sprężynka od wyłącznika ma być zwijana w lewo, czy w prawo. Siada, bierze narzędzie i pracuje. Podobnie z komputerem – ma działać. ‘Zaraz, zaraz – od spraw technicznych i doprowadzania narzędzi do stanu używalności powinien być w każdym urzędzie informatyk!’. Racja…
wysokie koszty obsługi generowane przez utrzymanie własnej dystrybucji Linuksa były jednymi z podstawowych problemów
Boli, prawda? Co z tego, że mamy setki dystrybucji, skoro żadna nie jest przeznaczona dla zwykłego odbiorcy końcowego. W każdej jest jakiś ‘smaczek’, przez który trzeba niektóre rzeczy strugać w terminalu. Konfigurować z palca. Czytać logi. Drżeć przed podłączeniem nowego sprzętu. Nic zatem zdrożnego w tym, że MSZ postanowił wypracować swój spójny schemat dystrybucji, który umożliwiłby szybsze diagnozowanie lub usuwanie problemów, standaryzowałby wygląd (?), zestaw aplikacji (?), narzędzia konfiguracyjne (?). Co z tego, skoro rozwój Linuksa to ciągła rewolucja…
Zażegnywanie “ryzyku poważnych braków funkcjonalnych i bezpieczeństwa” spoczywało wyłącznie na departamencie IT Ministerstwa Spraw Zagranicznych, zatem “tylko te aktualizacje były wdrażane, z których korzyści były większe niż odpowiadający wdrożeniu wysiłek i ryzyko”. W rezultacie, niektórzy użytkownicy pracowali z wersjami programów sprzed kilku lat – nawet te powszechnie używane jak Firefox i OpenOffice
Komu system się nie wysypał po aktualizacji sterowników graficznych, Gruba, menadżera logowania, jakiegoś programu (stare konfigi), ręka w górę (o ile ktoś używa Linuksa dłużej niż rok). To też się może stać nocnym koszmarem każdego administratora obsługującego taką farmę pudeł do pracy.
Według niemieckiego rządu, migracja z powrotem do systemu Windows pozwoli zaoszczędzić pieniądze, gdyż nie będzie dalszych konserwacji systemu Linux i kosztów rozwoju sterowników
Nieco pokrętne tłumaczenie, bo Windowsy same z siebie też działają zwykle do pierwszego problemu. Co się tyczy samodzielnego pisania sterowników…
Tak, te wszystkie powyższe argumenty sprowadzają się do jednego – tak długo jak Linux nie trafi do masowego odbiorcy, tak długo doprowadzanie systemu do stanu używalności (sterowniki, konfiguracja) to będzie walka ze smokiem z odrastającymi głowami. Zetniesz jedną, dwie odrosną – z tatuażem ‘Problem’ na czole. O ile administrator pięciu – dziesięciu stanowisk jest w stanie jakoś to ogarnąć (zna każdy komputer od najmniejszego mikroprocesora), o tyle ‘wielkopowierzchniowe’ wdrożenia nie mają racji bytu bez wsparcia ze strony producentów sprzętu (sterowniki), ustandaryzowanych konfiguratorów, przewidywalnych schematów zachowań systemu i kierunku rozwoju (i wielu innych rozwiązań, także tych niskopoziomowych).
Zawsze można rzucić modne hasło ‘Jak nie chcą i się nie znają, to niech nie korzystają’, ‘Linux nie musi być dla wszystkich’. Wiadomo, my sobie poradzimy, a resztę niech szlag trafi przed tymi Windowsami. Tylko – na ile wystarczy nam zacięcia na dłubanie w systemie, usuwanie ‘michałków’, kompromisów pomiędzy ‘działa, prawie działa, kiedyś zadziała’? Można traktować Linuksa jako wyznacznik swojej ‘inności’, ale co zrobić, gdy ktoś chce po prostu pracować na tym systemie? Oczywiście demonizuję nieco sprawę, bo coraz łatwiej można korzystać z Linuksa – jednak, jak widać w większości przypadków udoskonalenia to sypiące się prowizorki.
Aby nie kończyć kompletnym czarnowidzctwem – jeden z projektów wdrożenia Linuksa w administracji miasta Monachium (w Niemczech, a jakże), powoli ale prze do przodu. Początkiem 2011 roku ogłoszono, że pod kontrolą systemu LiMux działa już 6000 stanowisk i kolejne migracje są w toku (12000 do końca roku 2012). Dlaczego tak wolno, niektórzy się zapytają. Cóż, lepiej wolniej a solidniej, by nie skończyć jak Linux na komputerach niemieckiego MSZ. Poza tym, w przeciwieństwie do nadwiślańskiej potęgi, przynajmniej próbują.