Znikający punkt
Przy pierwszej próbie, przegnało nas z jej stoków gradobicie. Drugie podejście też ugrzęzło w niesprzyjających śniegowych okolicznościach, z braku odpowiedniego ekwipunku. Lecz jak to się w przysłowiu rzecze, za trzecim razem w końcu udało się wdrapać na tę górę. Tak właśnie zdobywałem Jaworzynę Konieczniańską (881 m n.p.m.).
Plan wyprawy był prosty – docieramy do przejścia granicznego w Koniecznej, stamtąd szlakiem na Beskidek (zahaczając po drodze o cmentarz z I woj. św. – tutaj lepiej się jest trzymać najpierw szlaku czarnego, a potem za cmentarzem niebieskiego). Chwila odsapnięcia u stóp Jaworzyny i dość mocne, ostre podejście na jej szczyt (250m przewyższenia na odcinku 1km). Cel nie został wybrany przypadkowo – na Jaworzynie znajduje się, a w zasadzie znajdował, jeden z ciekawszych punktów widokowych na Beskidy. Niestety, na miejscu potwierdziło się to, że punkt widokowy… Zanika. Drzewa powoli przejmują kontrolę nad całością grzbietu Jaworzyny, wesoło informując przybyłych ‘i praw natury pan nie zmienisz’. Bardzo imponująco wygląda na szczycie dziwny i lekko upiorny las po stronie słowackiej (grzbietem biegnie granica, słowacka strona to rezerwat) – doskonałe miejsce na klimatyczne ujęcia w odpowiednio klimatycznych warunkach pogodowych.
Gdy już się upewniliśmy, że nic więcej z tego grzbietu nie obejrzymy, podreptaliśmy z powrotem, w stronę Koniecznej, w lesie skręcając jednak w jedną ze ścieżek, wiodącą gdzieś na słowackie pustkowia. Długą, lecz ładną dolinką przeszliśmy do głównej drogi i asfaltem parę km z powrotem do przejścia (dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że z dolinki można było na azymut przeć w stronę opuszczonego PGR’u i nie robić dość sporego koła, a już na pewno uniknąć asfaltu).
Polecam ten wariant kombinującym odpoczynek w tym rejonie. Prośba – nie śmiećcie po lasach, bo po niektórych widokach mam potem dylematy moralne, czy wyrzucić pod krzak skórkę od banana.