Trzy podejścia – Magurycz Duży
Ostatnio intensywnie korzystałem ze swoich nóg i aparatu foto – bynajmniej nie kopałem po nim, ale użytkowałem jak kanony sztuki fotograficznej nakazują, szkłem w stronę kadru. Porobiły się mi przez to zaległości w publikowaniu zdjęć, ale nie o to idzie tym razem, lecz o podzielenie się ciekawą historią.
Tytułowe trzy podejścia na Magurycz znawcy tych stron skwitują kpiącym uśmiechem – górka ledwo 777 m.n.p.m., łagodne podejście, co za lebiega robi trzy podejścia pod taką trasę spacerową. Ano nikt, i ja też za pierwszym razem przedreptałem Magurycz w te i z powrotem. Cała afera wynikła natomiast za sprawą znajdującego się na wschodnich zboczach góry starego opuszczonego kamieniołomu. Po wysiedleniu w 1946 r. wioski Bartne, kamieniołom przestał być używany, góra zarosła dokumentnie lasem i teraz znalezienie tego miejsca to kwestia szczęścia lub trzech podejść.
Pierwsze podejście wykonywałem przy okazji, ze szczytu góry, bez kompasu i punktów odniesienia – szedłem tam, gdzie myślałem, że kamieniołom będzie. Porobiłem parę kółek po zboczu, nie było się jak rozejrzeć – wkoło tylko las, na dodatek poszedłem nie w tą stronę co trzeba (schodziłem bardziej na południową stronę), w rezultacie wróciłem do domu niepocieszony.
Drugie podejście było, można powiedzieć, dedykowane już tylko dla kamieniołomu. Znowu bez kompasu. Tym razem przy głównym szlaku biegnącym z Banicy do Bartnego odnalazłem oznakowaną ‘ścieżkę’ doprowadzającą do owego kamieniołomu. Znaki ścieżki wypatrzyłem za piątym nawrotem przy głównej drodze – ‘to gdzieś musi tu być’, na dodatek znak znajduje się obecnie w podrastającym młodniku choinek, za niedługo nie będzie go już widać. Pognałem w te choinki i nie widząc drugiego znaku przedarłem się przez nie na drugą stronę, wychodząc w starym bukowym lesie. I znalazł się znak od ścieżki. Jednak trzeciego już nie znalazłem, i powędrowałem, jak mi się wydawało, w dobrą stronę, po zboczu. I przeszedłem pod kamieniołomem o dobre 200 metrów. Wyszedłem z lasu na początku Bartnego i urządziłem sobie powrót na znakowany szlak przez bujną roślinność łąkową, odprowadzany maślanym spojrzeniem zadziwionych krów (zaskoczone przestały nawet żuć trawę).
Trzecie podejście miało charakter aktu desperacji. Zabrałem jedzenie, zabrałem kompas, zapowiedziałem, że nie wracam na obiad i poszedłem szukać zaginionych kamieni. Znowu przy drugim znaku nie dopatrzyłem się trzeciego, poszedłem na przestrzał w głąb lasu i w górę. Tak kręciłem się przez chwilę, a serce żywiej biło mi na widok każdej następnej kupki kamieni. Po jakimś czasie skorygowałem trasę kompasem i uparcie parłem w stronę północy, wypatrując po lewej lub prawej stronie jakiegoś osuwiska, kamieni, czegokolwiek. I nie zgadniecie. Ten kamieniołom faktycznie tam był! Teraz, jak prześledzę trasę zejściową, to nie jest on aż tak schowany – trzeba tylko pokonywać wschodnie zbocze pod odpowiednim kątem i lekkim łukiem. Niestety, w lesie, bez punktów orientacyjnych, można sobie zakładać trasę przemarszu. Tak czy siak, szczęśliwym trafem dotarłem równo na początek osuwiska i samego kamieniołomu. Odnalazł się też znak ścieżki (ja chyba po prostu nie umiem korzystać z tych znaczników i lepiej mi idzie na przełaj). A miejsce… Ma po prostu klimat. Oczami wyobraźni byłem w stanie odtworzyć sobie pokrzykiwanie robotników, transport kamieni na dół do wioski, chwile odpoczynku w ciągu dnia. Dookoła wciąż widać ślady przerwanej pracy, kamienie pozbierane na kupę, odłupane bloki skalne i cała reszta, którą skrzętnie skrywa roślinność. No właśnie – obecna pora roku nie jest najszczęśliwszą na odwiedzanie tego miejsca. Dobrze, że do robienia zdjęć wytargałem ze sobą statyw – korony drzew przepuszczały bardzo mało światła, a przestrzeń zanikała w morzu zieleni krzewów, drzew, traw, chwastów i co tam jeszcze rośnie sobie po lasach.
Przeszedłem to miejsce tam i z powrotem (wzdłuż osuwiska – z 500 – 800 metrów na pewno) i na pewno tam wrócę, gdy zieleń nieco ustąpi, dopuszczając więcej światła. Wędrówka nie jest można najprostsza – trzy razy, zjeżdżając z osuwiska na błotnistej ściółce, zaryłem aparatem w elementy ziemnej infrastruktury stoku, roztłukłem nogę, podrapałem ręce, prawie zeżarły mnie komary. Jednak satysfakcja nieziemska. Udało mi się odnaleźć kamienie noszące ślady obróbki (odłupywanie kołkami), znalazłem dwa miejsca wyglądające jak tymczasowe schroniska dla pracowników – zostały już tylko podmurówki ułożone z luźnych kamieni – kształt układania (płaskie kamienie, ułożone jeden na drugim w okręg) wyklucza dzieło przypadku (?) lub natury.
Wydobywany tutaj gruboziarnisty “siwyj kamiń” służył później kamieniarzom z Bartnego do wyrobu żarn i kół młyńskich. Na przeciwległych stokach doliny w której leży ta wioska, w Kornutach, pozyskiwano z kolei drobnoziarnisty kamień, który nadawał się do prac artystycznych – kamienne przydrożne krzyże, figury, kapliczki itp. Ciekawscy mogą potraktować jako zadanie domowe znalezienie informacji nt. działających tu spółek, obszaru ich działania, nazwisk założycieli, itp.
A tak to wyglądało tego dnia: