Stare Wierchy – Turbacz – Lubań
Trzy dni, trzy szczyty, wiele potu, łez i niespełnionych obietnic wspomaganych kaloriami z czarnej czekolady i masowo produkowanych batonów XXXXXX. Głównie obiecywanych sobie porannych mgieł, które akurat na ten trójdzień rozproszyły się w morderczej (jak na porę roku) aktywności słońca. Zostało zatem wędrowanie, podziwianie czego słońce nie zakryło wespół z zawiesiną dyfrakcji.
Wybór szczytu-polany Stare Wierchy (973 m n.p.m.) był oczywisty – to najbliższy punkt z możliwością noclegowania, jaki znalazł się w zasięgu po naszym piątkowym lądowaniu w okolicach Gorców. Samo schronisko na Starych Wierchach charakteryzuje się bardzo wyrozumiałą obsługą, świetnie skrojonymi na wysokość ławami w jadalni, dzięki czemu nocleg na nich był czystą przyjemnością, nawet w towarzystwie chrapiącego psa. Turbacz (1310 m n.p.m.) jak przystało na środek złotej polskiej jesieni udało się nam zdobyć niemal równolegle z ekipą rowerową wyruszającą ze Starych Wierchów. Ponownie, gdyby nie słońce, to widoki z Turbacza może by i były warte opiewania – a tak, to pozostaje wybranie się tam porą zimową. Nie do przeceniania pozostaje wkład lokalnej społeczności obsługującej traktor wysokopienny:
– ‘A wicie panowie co to za wioska tam jest?’
– ‘No nie, skąd’
– ‘A bo tu rózni tacy z Krakowa, Warsawy to wsytcko wiedzo jak sie co nazywa, a ja miejscowy nie’
Pasmo Lubania natomiast to dla miłośników lasów pozycja ‘trzeba zobaczyć’. Po pięciu godzinach z przełęczy Knurowskiej podejście na sam Lubań (1225 m n.p.m.) to też klasyka w postaci ‘trzeba przeżyć, by uwierzyć’, szczególnie jeśli porę obiadową wyznaczyło się sobie na rzeczonym szczycie. Sam szczyt – podobnie, jak Turbacz – w innych okolicznościach aktywności słonecznej – bajeczny. I w warunkach utrudniających dotarcie tam crossowcom, quadowcom i innym kochającym przyrodę inaczej.
Tak czy siak – skrawki złotej polskiej jesieni zostały pochwycone w sidła nowoczesnej techniki utrwalającej.