Odnowa
Gdy w sieci pojawiły się informacje na temat ruchu, jaki planują wykonać władze Jaworzna, rozbłysło światełko w tunelu. Wdrożyć wolne oprogramowanie na taką skalę, w tylu pracowaniach komputerowych na raz? W naszym kraju to ewenement (27 szkół, 553 komputery). Zarówno w skali przedsięwzięcia, jak też koncepcji wyrwania się z szablonu – bo migracja dotyczy kompleksowego zainstalowania Linuksa.
Ale w tym całym szumie medialnym pojawiły się i głosy sceptyczne. Typowo dla naszej nacji, wiele osób zwróciło uwagę tylko na problematyczne aspekty tej zmiany. A problemów upatruje się w tym, co wnosi wdrożenie Linuksa – zmianą przyzwyczajeń, pokazaniu innych możliwości, przeciwstawienie się cichemu zezwoleniu na piractwo komputerowe, szansą na oszczędności. Głosy krytyki opierają się głównie o stwierdzenie, jakoby nowe rozwiązanie miało wypromować informatycznych analfabetów (jak gdyby obecnie było inaczej). Drugi zarzut, to mizerność oszczędności – wszak Microsoft oferuje doskonałe promocje i zakupy pakietów oprogramowania.
Jak to jest z tym analfabetyzmem komputerowym. Tak po prawdzie, jak ktoś jest na bakier z techniką, to i po kursie komputerowym będzie miał problem z włączeniem komputera, a co dopiero z obsługą programów. W szkoła poza tym, nie uczy się obsługi specjalistycznego oprogramowania przemysłowego, na kurs którego i tak większość przedsiębiorstw kieruje pracowników we własnym zakresie. Szkołą uczy podstaw obsługi komputera i systemu operacyjnego, arkusza kalkulacyjnego, edytora tekstów. Co ważne, nauka w innym środowisku, niż to w którym młodzi adepci okrzepli na co dzień (komputer w domu), może zlikwidować problem odtwórczego klikania w ikonki i zmusi do zrozumienia niektórych faktów obecnych w systemach operacyjnych od wielu lat. Rozumienie, dlaczego coś się robi, a nie klikanie za każdym razem we wskazane miejsce na ekranie, jest oczywistym postępem, gdyż w obliczu nowego programu/systemu, każdy będzie potrafił przeprowadzić analityczne zorientowanie się w nowej sytuacji.
Poza tym, przymuszanie całych rzesz młodych ludzi do użytkowania jednego i słusznego rozwiązania, bo ‘taki jest standard’, prowadzi do tego, że standard się utwierdza, a taki Linux to nisza, ‘bo nikt tego nie używa’. Bo nikt nikomu od czasów szkoły nie wspomniał o takiej możliwości. Więc co mają instalować na swoich komputerach firmy, przedsiębiorstwa, skoro napływającej świeżej, nowej kadrze, wystaje z kieszeni darmowy (fundowany na koszt państwa) certyfikat sprawności Microsoftu. Ten sam ciąg rozumowania determinuje powstawanie oprogramowania – kto będzie pisał soft dla Linuksa, jeżeli firmy otrzymują od państwa pracowników z ukierunkowanym sposobem obsługi systemu i oprogramowania na komputerze.
Mizerność oszczędności to też kiepski argument. Jakby na to nie patrzeć, na produkty Microsoftu wciąż są potrzebne jakieś pieniądze. Te pieniążki można przeznaczyć choćby na odmalowanie korytarzy w szatni. Albo dokupienie pamięci do komputerów. Czy inne, ciekawsze sprawy, które są nieodzowne w funkcjonowaniu szkoły.
Jednak w tej całej euforii są szpilki, które mogą dotkliwie pokaleczyć entuzjastów. Bo dlaczego, za każdym razem gdy słyszy się o wielkiej migracji na wolne oprogramowanie (a to urzędy ościennych państw, itp), po jakimś czasie brak doniesień o triumfie tego rozwiązania? Zwykle, tempo migracji albo się wytraca, albo zawraca, albo wygląda mizernie.
Bo nie wolno się oszukiwać. Argument, jakoby wolne oprogramowanie pozwoliło przedłużyć żywotność starych komputerów, nie jest prawdziwy. O ile, poza zniechęcaniem do konsoli, chcemy pokazać młodzieży coś więcej. Na komputerze na którym działał Windows 98, nowa dystrybucja Linuksa też nie będzie funkcjonowała w pełnym wymiarze. Owszem, wymagania są mniejsze, ale nowe dystrybucje wymagają jednak nowszego sprzętu, niż 128MB i procesor 700MHz. Tu wkraczają pieniążki zaoszczędzone na oprogramowaniu – można za nie podreperować niektóre maszyny. Ale te, dla których zegar postępu wybił ostatnią godzinę już dawno temu, muszą przepaść, bo tylko będą straszyć uczniów połowicznymi rozwiązaniami.
Druga sprawa, to kadra. Ktoś, kto całe życie był uczony na innym systemie, nie będzie sprawnie wdrażał wiedzy nt. Linuksa, którego poznał na dwudniowym kursie przygotowawczym. Tu też trzeba przekroczyć punkt krytyczny. Bez nauczycieli, którzy mają Linuksa we krwi (obsługę, nie fanatyzm), lekcje będę mizerne, kulawe, oparte o ciągłą walkę z problemami.
Kolejna przeszkoda, to mogą być sami uczniowie i rodzice. Nudny materiał, podany w nudny sposób (błe, na Linuksie nie działa Żużel ani Małysz), utwierdzi Linuksa na pozycji systemu dla zgredów. Chwilą ulgi będzie powrót do domu, gdzie w pieleszach Windowsa 7 będzie można pograć w Quake XII. Rodzice mogą mieć obiekcje, bo ‘syn potrzebuje do nauki jakiegoś Linuksa, a jak to zainstalować?’.
Przykłady plusów i minusów można mnożyć, dwoić i troić. Niemniej, ktoś kto nie powie A, nigdy nie będzie w stanie powiedzieć B. Dla wyrwania się spod płaszczyka protekcji płatnego oprogramowania, konieczny jest pierwszy krok. Miejsce na ten krok jest nigdzie indziej, jak właśnie w szkołach. Bez ludzi, którzy będą się legitymowali podstawową znajomością Linuksa i wolnych programów, nikt masowo nie zacznie stosować tych rozwiązań. I dlatego inicjatywie Jaworzna będę dopingował.