Wyszarpany 1%
Długo to trwało i kosztowało wiele wysiłku, by rozwijany od osiemnastu lat system osiągnął w końcu 1% wśród użytkowników poruszających się po sieci.
Ale o tym już pewnie wszyscy wiedzą. Tajemnicą jednak pozostaje, co powoduje, że dobry duch Linuksa rozprzestrzenia się tak wolno? W porównaniu do wiodącego systemu, ten jeden procent to wszyscy wiemy jak wygląda…
Przecież mamy już rzeczy, o których się nam nie śniło w roku 1996 czy 1997. Kernel jest w stanie rozpoznać coraz to więcej sprzętu, mamy mnóstwo sterowników, automatyka startującego systemu załatwia za nas wykrywanie i montowanie dysków, wykrywanie i ustawianie monitora, wskaźników, klawiatur. Co więcej, większość urządzeń jest z marszu gotowa do użycia. Urządzenia na USB i inne wtyko-samo-działacze nie napotykają oporu ze strony systemu. Nie musimy zapamiętywać nazw naszych urządzeń, chipsetów, itp, by potem szukać do nich sterowników (w większości).
Mamy piękne środowiska graficzne, menadżery logowania, co więcej – wszystko jest w stanie wystartować i uruchomić się bez ingerencji użytkownika. Mamy doskonałe systemy zarządzania oprogramowaniem, wraz z rozwojem internetu niewiernym wytrącany jest z ręki argument, że “do Linuksa to bez internetu nie podchodź”. Nie cierpimy na plagę wirusów czy niechcianych ‘gości’ psujących nasz system. Wszystko zabezpieczone, poukładane, przemyślane. Cała masa użytecznych programów aż się prosi, by je zainstalować i używać. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – magia terminala dla bardziej zaawansowanych, prostota i samodzielne ‘dostrajanie się’ systemu dla zwykłych przeglądaczy internetu.
Niestety, jest też drugi koniec tej litanii. Cała masa programów aż się prosi o wersję dla Linuksa. Producentów sprzętu też pewnie ucieszyłoby stabilne API i ABI, wspomagające uniwersalność tworzenia i zastosowania sterowników. Standaryzacja wielu aspektów funkcjonowania Linuksa mogłaby być też już faktem, a nie tematem rozwojowym. I jeszcze parę innych kamyczków z tego ogródka by się znalazło.
Gdyby Linux rozwijał się równolegle z Windowsem przy podobnym nakładzie finansowym (co oczywiście nie mogło mieć miejsca) i użyciu podobnej mocy sprawczej (programiści), pewnie doczekał by się wielu ze znanych obecnie rozwiązań już parę lat temu. Może wtedy ‘wyścig’ tych dwóch systemów mógłby mieć realne proporcje. Może wtedy w szkołach istniał by program nauczania, wprowadzających młode umysły w obsługę wolnego systemu, używanego powszechnie w wielu miejscach. Prostego, używalnego systemu, bez potrzeby wnikania w jego strukturę.
Lecz czas, pieniądz i ludzie zrobili swoje. I tak oto wiele przywar Linuksa stała się jego pięknem i przekleństwem – jak choćby modułowa budowa. Szkielet zbyt mocno kłujący użytkownika w oczy elementami wystającym spod graficznej otoczki. Bo by złożyć ‘klocki’, trzeba było wiedzieć jak. Czy Firefox stałby się jedną z popularniejszych przeglądarek, gdyby od początku swojego istnienia wyświetlał strony WWW po dość specyficznych zabiegach? Linux nie został przedstawiony światu jako gotowy produkt. Ciągle taki nie jest.
Gdyby był, pewnie nie siedzielibyśmy wtedy z uśmiechem wszystkowiedzącego fachmana używającego niszowego systemu.
Ale nie ma tego złego – cieszmy się z tego jednego procenta, jutro może być już więcej.