Darmowe dziadostwo?

Dzisiaj po raz pierwszy od niepamiętnych czasów (czasów Bajtka), kupiłem gazetę komputerową. W zasadzie prowodyrem zakupu była chęć posiadania dołączonej doń pełnej wersji gry, o której wspominałem ostatnio (o zbiegu okoliczności – dzięki Przemas za informację). Gierka, nadmienię, bez kompleksów uruchamia się i działa pod Wine.

Cóż, czytaty jestem, ale jakieś mam niechęci do prasy branżowej. Takie, że po wyłuskaniu płytki z rzeczoną grą, gazeta powędrowała na półkę, w stos papierów skazanych na zapomnienie w osiedlowym ekologicznym kontenerze na papier. I pewnie tak by skończyła, gdyby nie to, że postanowiłem przypomnieć sobie lata młodości i drżenie rąk, słodycz rozlewającej się po zakończeniach nerwowych ekscytacji, błogości. I innych chemicznych zawiłości ludzkiego ciała w zetknięciu z obiektem niepohamowanego zainteresowania.

Młodość niestety minęła bezpowrotnie. Wertowałem stronice, beznamiętnie wpatrując się w te wszystkie megabajty, megapiksele, gigaherce, zestawy komputerowe. Teoretycznie powinny mnie zainteresować teksty o oprogramowaniu którego od lat nie używałem (Windows), ale nic z tego. Totalne nihil novi. Antywirusy, partycjonowanie dysków, coś do robienia WWW, ceny oprogramowania. Ciekawy byłby może i test drukarek (domowy fotolab), ale nie znalazłem informacji, pod jakim systemem działają i resztę lektury porzuciłem. I pewnie porzuciłbym całą gazetę.

Gdyby nie testy systemów operacyjnych.

Już sam nagłówek w liczbie mnogiej mnie zaciekawił – oznaczał, że w Redakcji były testowane jakieś inne systemy niż tylko Windows. W szranki stanęły Windows Vista 64Bit, Windows Vista 32Bit, Windows XP i… uwaga. Mac OS X oraz Ubuntu 8.04.

A to heca. Jeszcze ciekawszą hecą okazało się, że test wygrał… Mac OS X, a Ubuntu zajęło ostatnie, piąte miejsce, zbierając jednak pochlebne i ciepłe słowa. Na domiar wszystkiego, test nosi znamiona dość rzetelnie przeprowadzonego. Są benchmarki wydajności, zgrabna tabelka z wyszczególnionymi elementami, które powinien posiadać system operacyjny (oprogramowanie zawarte w instalacji systemu). Za każdy element są przyznawane punkty (od 1 do 6). Jest ocena jakości w stosunku do ceny (Ubuntu wygrało tu bezapelacyjnie). Co zatem pozwoliło systemom Windows XP i Vista wyprzedzić Ubuntu? (Mac OS X się nie czepiam – bo nie używałem, przynajmniej nie w obecnej postaci):

– drukowana instrukcja (poza XP i Ubuntu (1 pkt) pozostałe otrzymały więcej punktów),
– serwis telefoniczny (1 pkt Ubuntu),
– dostępność komercyjnych aplikacji 32-bitowych w sklepach (1 pkt),
– dostępność aplikacji 64-bitowych (1 pkt),
– programy związane z bezpieczeństwem (1 pkt) (sic!)
– wygoda obsługi (3pkt)

Oczywiście, było też parę innych kategorii, w których triumfowało Ubuntu – pakiet biurowy, wirtualne pulpity, czytnik PDF. Punktowo finał ocen za jakość wyglądał następująco:

1. Mac OS X: 4,39
2. Windows Vista Home Premium 64Bit: 4,36
3. Windows Vista Home Premium 32Bit: 4,22
4. Windows XP Home: 3,81
5. Ubuntu 8.04.1.1 PL (Hoża Hawajka): 3,61

Nie można zarzucić, że test był na siłę tendencyjny. Jednak, parę mocnych strony Linuksa w oczach testującego – użytkownika Windowsa, zostało poczytanych za wadę.

Czego się najbardziej czepiam?

1. Programy związane z bezpieczeństwem – za każdy program był punkcik – antywirus/antyszpieg/firewall/kopia bezpieczeństwa/usuwanie i odzyskiwanie danych. Ubuntu dostało punkt za firewall’a. Jednak brak wirusów i szpiegów, a co za tym idzie, programów do ochrony przed takimi (takich typowych, linuksowych, a nie antywirusów do odpluskwiania partycji z Windowsem), zostało poczytane za słabość systemu. No bo co to za system, bez wirusów. Odzyskiwanie danych i kopia bezpieczeństwa – z tym się zgodzę, baty się należą. Ale dlaczego, do diaska, uwzględniono w średniej ocenie brak programów do obsługi nieistniejących w Ubuntu problemów.

2. Dostępność komercyjnych aplikacji w sklepach. Cóż, każdy użytkownik tylko nogami przebiera, siedząc w fotelu, by na sygnał zerwać się i pobiec do sklepu szastać swą fortuną. Szczególnie, jeśli w repozytoriach leżą całe tony odpowiedników/zastępników (może nie zawsze tej samej klasy i jakości). Nie uważam, że to dobrze, że takich programów nie ma po sklepach (bo ogólnie są do kupienia), ale jeden punkt za inny model dostępu do aplikacji? Choć mam wewnętrzne przeczucie, że chodziło tu głównie (a raczej tylko i wyłącznie), o gry. To tak trzeba było napisać.

3. Dostępność aplikacji 64-bitowych. Testowany jest system 32-bitowy, a baty dostaje za to, że nie działają na nim programy dla architektury x2 bitów więcej. Windows XP i Vista 32Bit gwoli ścisłości też za to oberwały. A nie można było napisać – ‘nie dotyczy’?

4. Wygoda obsługi. Tu testujący zapędzili się w kozi róg. Można się czepiać, że niektóre rzeczy trzeba robić w konsoli (?), a zwykły użytkownik tego nie potrafi i potrafić nie musi. Ale kij ma dwa końce, bo inni korzystają z tego systemu właśnie ze względu na konsolę. Z kolei – czy wygoda obsługi Windowsa jest tu punktem odniesienia? A co z tymi, którzy nie mają takiego punktu odniesienia – bo dopiero zaczynają z komputerem, wujek dał im laptopa z zainstalowanym i w pełni skonfigurowanym Ubuntu. A co z tymi, którzy ‘śmigają’ w Ubuntu i to nawet niekoniecznie w konsoli, a na Windowsie utworzyć nowego pliku tekstowego nie potrafią? (złapałem się na tym ostatnio). Zatem, element obsługi nie został oceniony obiektywnie – bo oceniany był z pozycji użytkownika Windowsa, przyzwyczajonego do takich a nie innych zachowań.

Co pozostaje. Schylić głowę i dalej używać tego systemu, cytat z artykułu:

(…) dla maniaków komputerowych, którym niestraszna jest miejscami skomplikowana obsługa i brak oprogramowania w sklepach.

Do samej gazety mam zastrzeżenia choćby takie, że słowo ‘Linux’ zostało użyte tylko w teście. Ani jednej szpalty opisującej jakiś program dla Linuksa, czy ogólnej specyfiki systemu. I dziwić się na zarzuty, że nikt potem tego systemu nie potrafi obsłużyć.

I na koniec wyjawię bohatera powyższych wynurzeń – a chodziło o Komputer Świat 26/08.