Sam przeciw sobie
Z czystej ciekawości obserwowałem ostatnio ludzi. Różnych. Od pracowników szeregowych wykonujących od lat/miesięcy te same czynności, pracowników-eksperymentatorów, mających czas na przemyślenia własne, jak też osoby na stanowiskach funkcyjnych, można powiedzieć, kierowniczych. Tych ludzi łączyło jedno – wszyscy bez wyjątku wykonują swoje obowiązki za pomocą zainstalowanego na ich komputerach Linuksa.
Patrzyłem na nich nie dlatego, że lubię pracę i godzinami mógłbym patrzeć, jak ktoś ją wykonuje. W swoim zacietrzewieniu ideowym już dawno przestałem postrzegać oprogramowanie MS jako konieczne i niezbędne do osiągnięcia zamierzonych celów. Środowisko pracy tych osób powstało również z tego mojego zacietrzewienia – wdrażanie Linuksa gdzie można to moje (płatne) hobby, jak też spokój duszy i sumienia na najbliższe miesiące, bo wcześniej sprzęt odmówi posłuszeństwa, niż system.
Dlaczego zatem spojrzałem z boku na osoby, które skazałem na użytkowanie Linuksa? Chęć udowodnienia sobie, że otworzyłem przed nimi bramy raju? Chęć obserwacji ich męczarni z systemem, by skwitować je krzywym uśmiechem ‘ignoranci’? Doszukanie się sukcesu Linuksa u osób wrzuconych w niego jak na głęboką wodę? Pewnie wszystkiego po trochu.
A obserwacja pozwoliła wyciągnąć wnioski.
Pracownik szeregowy nie zastanawia się, czy wbija gwoździe młotkiem zdobionym, pozłacanym, czy stalowym. Narzędzie ma działać i wbijać gwoździe. Dlatego też Panie, którym przyszło posługiwać się Linuksem, pewnie nawet nie wiedzą, lub nie zwracają uwagi na to, co mają przed sobą na ekranie. Kopiuj, wklej, kopiuj, wklej, drukuj, itp. Robota im leci, na nic się nie skarżą i pewnie nawet nie wiedzą, że pracują na dystrybucji sprzed trzech lat (Breezy Badger).
Pracownik próbujący wykazywać swoją inwencję przy komputerze, wykona powierzoną pracę, jednak ma momenty w których ściera się z ‘innością’ Linuksa. W jego głowie powstają pytania, nad którymi ja przestałem się zastanawiać lata temu i czasem nie potrafię merytorycznie odpowiedzieć. ‘A gdzie się instalują programy?’, ‘A skąd je ściągać?’, ‘A dlaczego .exe to tylko pod Windowsem, a tu nie?’, ‘A co to są prawa dostępu?’, ‘A czemu nie mogę w każdym katalogu zapisywać?’ – to tylko próbka, a takich ‘A dlaczego…’ jest mnóstwo. Zwykle kwituję to wiele mówiącym ‘No… bo tak’ – w końcu jak się pytają, to niech się czegoś dowiedzą. Jednak, taki przykład użytkownika-szperacza, pokazuje, jak głęboko potrafią być wpojone odruchy i przyzwyczajenia. Ich nie interesuje bezpieczeństwo, chcą kliknąć i mieć. Co prawda udaje się rozładować napięcie odpowiednim oprogramowaniem – ich zapędy globalnej komunikacji zaspakaja Kadu, Totem potrafi odtwarzać filmy ściągnięte z sieci (‘Home? A Home jest na c: czy d:?’), Firefox+Flash i YouTube daje im rozrywkę na dłuży czas dnia. Jednak cała reszta stanowi jeden wielki stopień w ich pojmowaniu komputera. Z perspektywy czasu, można powiedzieć, że i na ten stopień jest metoda. Taka sama, która wpoiła w nich pierwsze odruchy pracy z komputerem – czas potrzebny na poznanie specyfiki systemu. Niektórym się udaje pokonać tę barierę, inni po miesiącach nie chcą/nie muszą rozumieć dlaczego każdy użytkownik ma inne prawa dostępu, co to jest katalog domowy, itp. Wrócą do domu i tam czekają na nich ciepłe pielesze wiadomego systemu,
Zatem walka z wiatrakami? Z błyskiem w oku można wpaść na prosty pomysł – potrzebna jest wielka wola walki, by Linux zaistniał na komputerze w każdym domu, w każdym biurze, wszędzie, WSZĘDZIE. Czym skorupka za młodu nasiąknie… Tak, by każdy, od najmłodszych lat, przyzwyczajał się do tego, co to jest partycja /, prawa użytkownika i grupy, itp. Wielka Globalna Praca u Podstaw w najczystszym wydaniu.
Wtem dopada człowieka drugie dno tej głębokiej myśli.
To doprowadzi obecne systemy, bo doprowadzić musi, do zamiany miejscami i stopniem popularności. Windows znajdzie się w niszy, wspierany przez zapaleńców w okularkach. Ciągle w ogonie wobec nowego sprzętu i przyzwyczajeń ludzi. Linux będzie błyszczał na salonach, jego zwolennicy znikną z powierzchni ziemi, bo cały świat będzie żył Linuksem. Integracja niemal na poziomie zarodka.
I wtedy się obudziłem.
Szybkie spojrzenie na wskaźniki procentowej popularności Linuksa. Uff, wszystko po staremu. Za mojego życia ten system nie przegoni wiodących rozwiązań. Mogę nadal trwać w swoim zacietrzewieniu przeciw praktykom monopolisty, kultywując swoim idealistycznym, małostkowym przekonaniom. Mogę być częścią niszy społecznej, która świadomie wybiera, to, czym się chce posługiwać. Nadal będę uciśniony przez gigantów, producentów sprzętu, producentów oprogramowania.
Wszyscy przeciw mnie, a ja sam przeciw sobie…
Tak rodzą się pytania, czy sukces Linuksa będzie jego początkiem, czy końcem. A jeżeli ten sukces się właśnie dopełnia, dokąd nas zawiedzie?