Rick Wright
Zwykle, a raczej z reguły, staram się nie pisać o zmarłych. Ale dziś odszedł od nas jeden z założycieli zespołu Pink Floyd, Rick Wright. Pierwszy był Syd Barrett, teraz Rick.
(1943-2008)
Cóż, człowiek zostawił po sobie kawał dobrej muzyki – i to ona zadecyduje o tym, jakim go zapamiętamy.
Jego śmierć może byłaby jedną z wielu, wszak pewne pokolenie się powoli wykrusza. Jednak po powrocie do domu dzisiejszego wieczora, włączyłem sprzęt, zapuściłem płytę ‘Wish You Were Here’ i uruchomiłem komputer. Wtedy się dowiedziałem.
Z Floyd’ami u mnie to jest w ogóle dziwna sprawa. Starałem się jak mogłem unikać tej muzyki – w myśl, skoro wszyscy tego słuchają, ja będę inny. Wyszukiwałem tony różnych dziwnych, nieznanych zespołów, kontemplowałem totalnie dziwaczne brzmienia, aranżacje, wokale. Mam płyty o nazwach, których nikt by nigdy nie szukał i się nie spodziewał znaleźć. A włączam płytę zespołu Pink Floyd i jestem w innym świecie. Nie da się ich pominąć, zapomnieć, zaszufladkować. Urośli w sławę, ale to tylko ich nazwiska stały się sławne i rozpoznawalne. Muzyka przebiła kokon stereotypów, poznania i rozumienia. Można wskazać wiele zespołów grających dziwnie, inaczej, subtelnie, tajemniczo – lecz to dźwięki Pink Floyd trafiają w ‘to coś’.