Zabawy dorosłego człowieka

Stało się. Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi. Opierałem się, walczyłem, tłumaczyłem sobie – ‘na co ci to’. Ale po trafieniu na okazję – promocję w internecie, nie mogłem oprzeć się pokusie i kupiłem nowe kable głośnikowe do moich wafli.
W zasadzie to szukałem uczciwego konektorka analogowego, żeby zlikwidować światełko i podwójną konwersję sygnału z cyfrowego na analogowy. Ale tak się stało, że trafiłem na wyprzedaż resztek magazynowych kabli QED X-Tube 350 … To poległem i zamówiłem. Do kompletu z interkonektorem Black Rhodium Rhytm.

QED’y wyglądają uczciwie – choć wierzchnia biała izolacja mogła by być innego koloru. Na pewno nie są tak ładne jak kable Moonwalk popełnione przez Audionova ( które też brałem pod uwagę ), ale nie wygląda świadczy o kablach.
Z racji konstrukcji, X-tube to dość sztywne dranie. Choć rurka wewnątrz kabla jest giętka, całość konstrukcji sprawia, że wpasowanie kabla do zacisku przy amplitunerze chwilkę potrwało. Tym bardziej, że kolumny podłączam bi-wiring’iem, więc musiałem się podwójnie mordować z wciskaniem drucików w zaciski ( akurat przy moim Denonie ten element mógłbym zostać jakoś sprawniej zaprojektowany – choć kto przewidział, że znajdzie się ktoś taki jak ja i tyle kabli będzie tam chciał wpinać ).
Black Rhodium wyglądają mniej uczciwie – tzn. wtyczki są miodne – masywne, ładne i dobre jakościowo. Ale samo umocowanie na kablu ma nikczemny wygląd – mam wrażenie, jakby kabel można było w każdej chwili wyrwać.

Koniec końców, podłączyłem wszystko i … Musiałem sobie odpuścić testowanie, bo była noc. Ale za to na drugi dzień …

Na początek postanowiłem sprawdzić czy sreberko w kablach coś dało ( wcześniej miałem plecionkę firmy Jentzen, sama miedź beztlenowa ). Rozpocząłem od lekkiego i zwiewnego repertuaru – Andreas Vollenwieder i White Winds. Cóż – wrażanie jakby scena nieco się wysunęła ku przodowi, system doskonale sobie radził z umiejscowieniem harfy, ale brakło kropki nad ‘i’ w całości. Wyrwałem z półeczki nagraną słabo płytkę RainbowLong Live Rock’n’Roll. Pamiętałem, że dźwięk był na tej płycie taki pudełkowy. Włączyłem i … Cóż – czym ja się łudziłem, że kable poprawią nagranie ? Wróciłem do wyrafinowanych akustycznie płyt i po chwili odezwali się Jimmy i Robert z No Quarter. Ooo. To już coś. Scena przede mną, z prawej strony Jimmy trącający struny, wokal na równi z zespołem. Doskonale wypadł ‘The Truth Explodes‘, duszny i zatłoczony od dryfującej na granicy gitarze. Kable i głośniki znakomicie usidliły dźwięk i system ani się nie zająknął. Tak jak i przy innych kawałkach, gdzie poprzednio miałem wrażenie, że niskotonowe głośniki odtwarzają wysokie tony na pograniczu trzasku. Instrumenty ze środkowo-wschodniego wsparcia wybrzmiewały idealnie, czuło się każde trącenie struny, żaden instrument nie wyrywał się przed scenę.
Rozochocony chciałem sprawdzić, jak będzie z nieco bardziej hałaśliwym materiałem. Wybrałem do tego celu doskonałą płytę Aerosmith, Honkin’ on Bobo. I już po chwili Tyler wrzeszczał z głośników, a dynamiczne kawałki wprawiały w drżenie każdy mebel w pokoju. To było coś, ostre gitary w wysokich partiach miały swoje miejsce, basy i perkusja nie ginęły, scena w przodzie ( choć na poprzedniej konfiguracji też nie było źle ). To zapewne też kwestia doskonale nagranego materiału.

A na koniec przyszedł pan Hendrix i ‘Machine Gun‘ z Band of Gypsys zdemolowało mnie, pokój i sprzęt 🙂

Reasumując – kable nie są jeszcze wygrzane, na pewno dużo słychać tutaj poprawy z racji wymiany interkonektora na analogowy, ale … Scena się poprawiła, góra pokazuje swoje możliwości. Dół bez zmian – ale jako że fanem dudniącego umpa umpa nie jestem, to mi akurat odpowiada. Amplituner jak zawsze grał w trybie Direct – bez podciągania basów i wysokich tonów.

Ależ mi się takie eksperymenty spodobały. Co dalej ? Pewnie wymiana amplitunera na wzmacniacz stereo – kino domowe to nie jest to co używam codziennie ( poza tym, z dwoma kolumnami ? ). Gdyby zatem był ktoś zainteresowany kupnem Denon’a 1705 w stanie sklepowym ( sprzęt ma niecałe 2 lata ), to zapraszam. Sprzęt wypieszczony, wychuchany, traktowany jak dobre domowe bóstwo, któremu trzeba zapewnić dobre miejsce i szacunek połączony z troską 🙂