Earls Court w moim domu
Moje kochane Wharefedale na 145 minut uczyniły z mojego domu przestrzeń akustyczną 1994 roku z Earls Court w Londynie. Wypełniły po brzegi pięknym, aksamitnym basem, zaśpiewały wirtuozerią wysokich riff’ów gitarowy, zdmuchnęły mnie w czeluście ekstazy wyrafinowaną pracą i uderzeniami perkusji.
W 1994 roku nikt inny jak Pink Floyd dał tam koncert ( Earls Court, podczas jednej z 14-stu koncertowych nocy ), a potem trafił ów koncert do sprzedaży opatrzony tytułem Pulse. A w 2006 roku ukazało się wzniowione, poprawione, wzbogacone wydanie tego koncertu na dwóch płytach DVD. I te płyty towarzyszyły mi dzisiejszego wieczoru ( i moim sąsiadom ).
Sam zapis koncertu, jego obróbka ( dźwięk 5.1 lub stereo ) pozwalają w zupełności oddać się klęczeniu przed kolumnami wsłuchanym w płynące z nich dźwięki. Bo twórczości Pink Floyd chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Koncert co prawda bez Rogera Watersa, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego. Przyczepić mogę się do formatu obrazu, bo 4:3 nie jest chyba niczym eksluzywnym, a sam koncert za taki uważam.
Całość może się podobać – efekty wizualne, jak to na koncertach, dają po oczach, a sam pan Dave Gilmour wydaje się być w formie i cieszyć się z tego co robi.
Teraz czekam na pismo ze spółdzielni w odpowiedzi na skargi sąsiadów.