Zimo wróć…

Chce mi się wyć. Bynajmniej nie z jakichś behawioralnych pozostałości po przodkach, ale zwyczajnie, po ludzku. Zmarnowałem cudną zimę. Plany miałem takie, że aż sam się zaskakiwałem ich ogromem i kunsztem. Miałem sobie zrobić zimowe wejścia na parę górek, przedreptać parę zasypanych dolin i wszystko zatopione w bieli uwieczniać, uwieczniać i uwieczniać…

Stara zasada się sprawdziła – jak chcesz coś zrobić, to tego nie planuj. Z całej zimy udało mi się wyjść w teren raptem dwa razy. A to jakaś impreza rodzinna wypadła, a to śniegiem sypało (co z jednej strony cieszyło, lecz z drugiej – wszystko było zasłonięte), a to brak słońca, a to drogi zasypane, a to auto zakopane, a to znowu remonty domowe… I bach, nim się spostrzegłem, wiosna rzuciła mi prosto w twarz szarym błotem, które wyłoniło się spod śniegu. Koniec zimy. Następna taka może się trafić za 20ścia lat (w myśl – ‘traktuj każdą zimę, jakby była ostatnią taką w twoim życiu’).

Z ambitnych zimowych planów w zasadzie zrealizowałem tylko testowanie stuptutów. I parę kadrów po drodze…