50 megapikseli, czyli jak marketing wyznaczył kierunek rozwoju
To robi wrażenie – Canon zaprezentował matrycę CMOS na której upakował 50 megapikseli. Co lepsze, matryca nadal na wymiary 19x28mm, jak w dotychczasowych lustrzankach z tej firmy (zeloci tej marki niech mnie oszczędzą).
Taka matryca przekracza wszystko – nasze dotychczasowe pojmowanie wykorzystania zdjęć (odbitka zrobiona w 10 megapikseli nadaje się do druku w formacie … sporym :)), wielkość pliku wynikowego (np. skompresowany .pef to jakieś 10 – 12 MB – to wynik z matrycy 10-cio megapikselowej), jakość optyki potrzebnej do rejestrowania obrazu na matrycy o takiej rozdzielczości, itp itd.
A najlepsze w tym wszystkim jest to, że za rok, dwa, nikt nie popatrzy na aparat z matrycą nawet 12sto-megapikselową, która do zastosowań domowych i amatorskich wystarcza w zupełności (aż nadto – i tak 95% użytkowników aparatów robi odbitki w formacie 10x15cm). Przy tak wysoko postawionej poprzeczce firmy będą się prześcigały o te głupie kilkadziesiąt megapikseli. Jakby to miało poprawić jakość kolorów na zdjęciu, dynamikę, rozpiętość tonalną. Niestety, nie chcę być złym prorokiem, ale myślenie o cyfrowej lustrzance która da jakość jak za czasów lustrzanek analogowych to utopia. No chyba, że któraś firma się wyłamie i np. będzie projektowała matrycy i elektronikę pod kontem małej ilości szumów (małej ilości generowanych szumów, a nie po odszumieniu przez filtry i programy w aparacie). Szkoda tylko, że nawet gdyby – to taka firma długo nie pociągnie.