Jak zdobyłem Złą Reputację

Dawno nie upolowałem żadnych ciekawych płyt, aż tu parę dni temu coś mnie napadło … I dziś szczerząc zęby w najprostszej formie radości, dumnie odbierałem od Pana Listonosza paczuszkę z rzeczoną kontrabandą ( nie myślcie sobie – płytki PRAWIE nowe ).
Nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie to, że dorwałem parę płyt Thin Lizzy i dziś przestrzenią akustyczną mojego domowiska zawładnął Phil Lynott ( który był głównym wokalistą zespołu i …. basistą ! )

Dobre płyt. A nawet bardzo dobre. Z drugiego okresu twórczości zespołu, kiedy to Phil i spółka zaczęli grać mocniej i wyraziściej. Niektórzy zarzucają zespołowi, że ich muzyka i sam śpiew Phila jest monotonny i z utworu na utwór wszystko jest podobne. Nic bardziej mylnego. Stwierdzam to po paru godzinach słuchania tych płyt, niektórych po dwa, trzy razy. Nie nudzi się, a nawet … Łapie się rytm tej ‘monotonii’ w wydaniu Thin Lizzy.

I tak na pierwszy ogień poszedł przełomowy w ich karierze Jailbreak ( 1976 ) z tytułowym Jailbreak i The Boys Are Back in Town. Zrobiła się godzina powrótu umęczonych pracą ludzi do domu, a ja zyskałem w ich oczach złą reputację, gdy w ściany uderzyły riff’y z Bad Reputation ( 1977 ). Potem niezła perełka, Black Rose: A Rock Legend ( 1979 ), z gościnnymi popisami Gary Moore’a. I na koniec wizyta w energicznym ChinaTown ( 1980 ). Zaprawdę, uczta.

Ucztę przyprawiałem zaległą lekturą miesięcznika SF. Olaboga, akurat trafiłem na opowiadania nieco rzeźnicze. Dużo nowych słów, których istnienia nie spodziewałem się w nowomowie obecnych czasów, dużo innych takich. Reklamowana godzina czytania dziennie przy takim repertuarze prozy zyskała by miano godziny czyśćca dla grzesznych analfabetów cywilizacyjnych. Ale człowiek tak się już uodpornił i przesiąkł brzydotą i sensacją obecnych czasów, że lektura dwuszpaltowego opisu przyrody niestety nie podniesie adrenaliny na odpowiedni poziom.
Nie zmienia to wszystko faktu, że powyższe pisemko czyta się świetnie ( pod warunkiem – że w numerze są dobre opowiadania ).

A na kanwie tego wszystkiego wniosek – to budujące, że potrafię spędzić wieczór bez komputera 🙂