Szwendacz cotygodniowy

Znowu to zrobiłem. W niedzielę, wczesnym (6-ta rano to wcześnie?) rankiem pozbierałem zabawki do plecaka i… Żegnaj cywilizacjo, ciepła wodo i kanalizacjo miejska. Tyle mnie widziano w miejscu zamieszkania.

Tym razem celem była (ponownie) dolina Regetowska (ta dolina tak naprawdę się tak nie nazywa, ale skoro jest Przełęcz Regetowska – to sobie ją tak nazwałem), która już nie raz, a dwa, obroniła się przed eksploracją (grzmoty, deszcze, grad i inne środki zdecydowanej dezaprobaty). Tego dnia jednak pogoda była po mojej stronie, aż za nadto wręcz. Plan przemarszu był prosty – byle przed siebie. Jednak już na samym początku, przez pomyłkę, zrewidowałem tę trasę. Z doliny miałem się wspiąć czerwoną trasą na Kozie Żebro (847 m n.p.m.), stamtąd zielonym szlakiem zejść do Wysowej, z Wysowej niebieskim szlakiem dojść na Obycz (788 m n.p.m.) i zejść do Przełęczy Regetowskiej i doliną do punktu wyjścia (gdzie zakotwiczyłem pojazd samobieżny). I prawie tak poszedłem, tyle, że w odwrotnym kierunku. Zaczęło się od tego, że zachciało mi się odnaleźć leżący w lasach na zboczach Jaworzynki cmentarz z I wojny św. Gdy już tam dotarłem, stwierdziłem, że nie ma co się wracać z powrotem do czerwonego szlaku i linią lasu, przez łąkę podreptałem w stronę Przełęczy Regetowskiej. Później trasa zmieniła się o tyle, że z Obycza nie schodziłem niebieskim szlakiem, lecz pociągnąłem grzbietem za żółtymi znaczkami i nad Blechnarką przedarłem się zboczem w dół do kolejnego cmentarza wojennego. Stamtąd miałem dwa kroki do niebieskiej trasy i dalej jak wspomniałem, tylko cały czas w drugą stronę.

Ale wracając do cmentarza – czy zdrowy, normalny człowiek możne znajdować radość w hasaniu po nekropoliach? No brzmi to cokolwiek na bakier z ogólnie przyjętym pojęciem zdrowia psychicznego. Ale, po pierwsze, uwielbiam starocie, po drugie… Eh, popatrzcie na zdjęcia, cmentarz wyglądał po budowie (1917) tak:


(zdjęcie archiwalne znajdujące się na stronie http://cmentarze.gorlice.net.pl)

Cmentarz ówcześnie znajdował się na linii lasu, z doliny był doskonale widoczny. A obecnie? Obecnie znajduje się około 100 metrów w głąb lasu i trzeba mieć czułe oko żeby go wypatrzeć (jeżeli nie podąża się oznaczoną czarną-białą ścieżką, którą i tak łatwo stracić z oczu):

zebr_9.jpg

Niech was nie zwiedzie całkiem nieźle trzymająca się ściana pomnika i całkiem świeże krzyże – one zostały niedawno odnowione, a sama ściana znajduje się w trakcie remontu, co widać po rusztowaniu na przodzie. No tak, nie widać rusztowania, bo ćwiczyłem sobie gimpowanie po zdjęciach.

zebr_2.jpg

Wygląda na to, że ten obiekt zostanie odnowiony i to nawet zgodnie ze wczesnym wyglądem. Jednak w takich niemal zapomnianych, opuszczonych i zmienionych nie do poznania miejscach, wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach. Przepotężne uczucie.

Przy okazji, krótka lekcja historii – cmentarz ten (jak i wiele innych w tym regionie) jest wynikiem zmagań na frontach I wojny światowej. Konkretnie, wynikiem wymiany argumentów zwanej jako Bitwa pod Gorlicami. Na cmentarzu spoczywa 74 Austriaków i 136 Rosjan, żołnierzy ówczesnych armii zaborczych. Gdzie tu nutka patriotyzmu? W armiach tym służyło sporo Polaków, czego dowody można znaleźć w nazwiskach znajdujących się na takich właśnie cmentarzach. Ale koniec archeologii (choć potem odwiedziłem podobny cmentarz w Blechnarce).

Z tego miejsca powędrowałem przez łąki w stronę przełęczy, trawersując w stronę głównej trasy. Z plecami została mi Rotunda (na zdjęciu po lewej stronie, nawiasem mówiąc – na Rotundzie też jest cmentarz) i Dział:

zebr_6.jpg

I tak wędrowałem, a za mną zafascynowani moją osobą moi mali wielbiciele. Muchy. Skąd nagle muchy? Też się dziwiłem, ale uznałem ich obecność za typową i przypadkową o tej porze dnia i roku. Potem, zacząłem mieć wątpliwości, czy miejsce gdzie tłumnie latają jest rzeczywiście przypadkowe, bo dziwnym trafem przemieszczały się razem ze mną (by nie rzec za moim smrodem). Było ich więcej, więcej, coraz więcej… I nie, nie obudziłem się zlany potem. Po prostu ich przybywało i nie byłem już pewien, czy to już moja wyobraźnia mi tak te muchy multiplikuje, czy faktycznie tyle much może żyć na świecie. To, że one sobie latały wkoło mnie, to jeszcze nie był powód do zmartwienia. Ale to, że zaczęły wychodzić bez pukania gdzie chciały, zaczynało mnie drażnić. Robię zdjęcie – na obiektywie muchy, odganiam je – na karku muchy, odganiam je – na twarzy muchy, odganiam – na ręce muchy – robię zdjęcie – na obiektywie muchy. I tak przez całą drogę. Cudem jest te parę zdjęć, na których nie widać mojej odgrażającej im ręki. Jak nie machałem, to efekty zdjęciowe były takie:

zebr_8.jpg

Więc sami rozumiecie, choć z boku wyglądałem na przygłupa z nadpobudliwością, musiałem machać, rozdając im razy na lewo i prawo. A potem na chwilę zapomniałem o muchach, bo mijałem zagajniczek, gdy… Z zagajnika rozległo się warczenie. Przywróciło mi to chwilowo zdrowy rozsądek i uruchomiło z powrotem wyobraźnie, która wyrysowała obraz dewastowania mojej wątłej postaci przez szarżującego bawoła. Albo wilka. Lub dzika. Rysia? Niedźwiedzia? Nie ma śmiechów, miałem trochę w gaciach, bo byłem może 5 metrów od tych młodych drzewek. Ująłem mocniej w rękę aparat i… Dałem dyla przez łąkę, byle dalej od potwora. No, przebarwiłem nieco – nie spuszczałem z oka tego cholernego zagajnika i cofałem się na wstecznym w dół łąki. Gdy odszedłem na dobre 30 – 50 metrów, z zagajnika wypadła bestia i pogalopowała w górę, w stronę lasu. Nie pytajcie, kto się okazał bestią, dodam tylko, że albo ta sarna miała gazy, albo jej w brzuchu burczało, bo nigdy, przenigdy nie słyszałem warczącej sarny.

zebr_3.jpg

(w tym zagajniku po lewej stronie zdjęcia, tuż pod linią lasu, czaiło się warczące zło – nie chodźcie tam wieczorem)

zebr_4.jpg

Nie mogłem się oprzeć – powyższe zdjęcie dedykuję miłośnikom serialu Carnivale 🙂

zebr_1.jpg

Ostatnie stado dzikich rumaków. Nie są one do końca dzikie i wolne, bo ktoś sobie przypisuje prawo do ich posiadania, niemniej, gdzie tak się jeszcze wypasa konie.

zebr_7.jpg

Góry nad Wysową.

zebr_5.jpg

Mieszczuchom podpowiem – na zdjęciu powyżej znajduje się żmija zygzakowata, jedyny jadowity wąż w Polsce. I tak, trafnie zauważacie, nie znajduje się ona bynajmniej na łonie dzikiej przyrody, tylko na asfalcie. Zmyliła mnie takim zachowaniem i byłbym ją przez przypadek rozdeptał, tak się zamyśliłem. Od razu też mogę stwierdzić, że nie jest to gatunek agresywny, jak niektórzy przypuszczają – żmija widząc nad sobą mojego buta, po prostu się zwinęła w kłębek, syknęła i musiałbym wejść z nią w bezpośrednią kontakt, żeby próbowała kąsać. Ta miała jakieś 30 – 35 cm, widać, że jest dość młoda, być może większy, bardziej doświadczony zabójca ludzi zachowałby się inaczej. Dlatego nikt mi nie powie, że chodzenie w lecie w butach trekingowych zasłaniających kostkę, jest obciachowe (‘-Patrz, takie specjalne ma’, ‘-No, zimowe’, ‘-Ale specjalne’, ‘-Zimowe, wysokie’ – autentyczny komentarz na temat mojego obuwia zasłuchany kątem ucha u obserwujących mnie dwójki wczasowiczów)

Dzień pełen wrażeń zdawał się nie mieć końca, za sprawą… Mniejsza z tym. Dobra rada – noście ze sobą jakieś szybkie kalorie – w postaci batoników na ten przykład. Inaczej w przypadkach awaryjnych, gdy organizm nie chce przyjmować normalnego jedzenia, na takim batoniku można przeciągnąć jeszcze jakieś 5 – 7 km (sprawdzone). I jeszcze jedna rada – unikajcie wyrobów Józefa z Wysowej – szczególnie gdy jesteście głodni. Poi on ludzi swoimi produktami na początku parku zdrojowego.

I tak oto w niedzielę, od godziny 6.30 do 18.00 zabijałem nudę.
 

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Post comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.